Literatura

Genetycznie sensualna fantazja Honeta

Wszelkie recenzje, szkice o tomiku „piąte królestwo”, jakie miałem okazję czytać, są równie poetyckie, niepewne i melancholijne, jak sama książka. Minęło niemal pół roku od premiery, a krytyka literacka wciąż nie może sobie poradzić z Honetem.

Z wypiekami na twarzy czytałem tomiki Romana Honeta: od alicji do baw się. Nie wstydzę się do tego przyznawać. Ten rodzaj poezji był dla mnie drugą, trzecią, a nawet czwartą drogą wobec obowiązujących mainstreamowych poetyk. Zauroczyłem się nieskrępowaną wyobraźnią jej twórcy, łamaniem lirycznych zasad, nawiązywaniem do moich ulubionych tradycji, a także pewną oryginalnością i siłą percepcji. Z tego też powodu nieufnie podchodziłem do wczesnych rozeznań Karola Maliszewskiego o autorze pójdziesz synu do piekła, gdzie stawiał go „gdzieś między Bonowiczem a Biedrzyckim”, mówiąc o jego innych, ponowoczesnych wierszach religijnych1. Nie było dla mnie rozsądne szukanie kolegów po piórze wśród jemu współczesnych. Honet zawsze brzmiał jak głos zza grobu, tajemniczych i niemożliwych do odkrycia zaświatów.

 

Zdecydowanie to właśnie baw się i kilka innych wierszy o rzeczach ważnych jest największym osiągnięciem poetyki, którą wypracował sobie poeta. Wizje, jakie spisał w tym tomie, nie są już zwykłymi halucynacjami, a konsekwentną realizacją – nazwijmy to – uniesienia czy transu, którego efektom towarzyszy czytelnik. Nie można również zarzucić niezrozumiałości, która wydaje się chybionym zarzutem, ponieważ mgławica metafor, jakimi posługuje się autor, ma konkretny cel, opowiada konkretne historie. Przejmujące obrazy, wyrafinowane sytuacje liryczne, silna kreacja figur poetycznych, senne projekcje. Te bardzo ogólne spostrzeżenia o baw się niech stanowią zachętę dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji zagłębić się w lekturze.

 

Minęły dwa lata i dostałem do rąk piąte królestwo. Oczekiwania wielkie. Pierwsze słowa z tomu charakterystyczne, dobrze znane. Ujmujące. Przeczytać całość było wielką przyjemnością, drugie czytanie również. Za trzecim jednak jakbym się ocknął. Coś się wierzgało podczas lektury, gdzieś gubiło skupienie, uderzające frazy uciekały w nicość (prócz niesłychanej: „anioł / krzewienia wiary i pederastii, islam bożego narodzenia, / islam – bestia z gór”); nie potrafiłem się odnaleźć. Mimo to nie poddawałem się. Nie chciałem się zawieść. Ale muszę przed sobą przyznać, że coś się dzieje w królestwie Honeta. Może jeszcze nie z fundamentami, ale w niektórych prowincjach wersy zaczynają się buntować.

 

Czego brakuje nowej książce? To źle i niesprawiedliwie postawione pytanie, więc zaproponuję inne, bardziej uczciwe: czego oczekiwałem po tych wierszach, że nie spełniły moich oczekiwań?

 

Szukając odpowiedzi zacząłem porównywać poprzednie tomy z piątym królestwem. Prześledziłem raz jeszcze ewolucję formy i treści aż do przedostatniej, najlepszej moim zdaniem, części twórczości autora baw się. Ponownie zanurzyłem się w historii Alicji („ściskała mocno pięści, / bo wszystkie cienie, nagle wyrwane z ciemności, / wytykały ją palcami”2) i Jana („jan hodował najstarsze / kobiety w słoikach”3), wprowadzałem się do wnętrza boga, śpiewałem pieśń o powrotach, całości i częściach, uczyłem się o zaglądaniu do trumny. Miód, pszczoły, martwe dzieci. Skonfrontowanie niewinności ze śmiercią. Uderzające. „Czytamy wiersze jakby pęknięte, rozdarte między okrucieństwem a pięknem, nienawiścią a wzruszeniem. I pojawia się w którymś momencie wrażenie, że przeglądamy nieistniejące ilustracje Chirico do opowiadań Amicisa (»siostry i bracia w ostrych wnętrzach kul«), że awangardowy sznyt spotkał się na stole operacyjnym z czystą łzą dziecka opłakującego czyjąś śmierć w środku lata, żegnającego pierwszych w swym życiu zmarłych.”4 – pisał swego czasu Maliszewski. Oto sedno tych liryków.

 

Tymczasem piąte królestwo wcale nie ucieka od wspomnianych toposów, wykreowanych i systematycznie wykorzystywanych przez Honeta. Problem tkwi gdzie indziej: nie potrafią one już ułożyć z nich spójnej historii. To raczej zbiór napisanych ostatnio poezji, nie nastawionych na żaden doraźny cel. Czy to zarzut? Skądże. Przyzwyczajenie bierze górę i doszukiwanie się rozszerzenia wcześniejszych osiągnięć zamazuje obraz. Może zamiast wartościowania, warto byłoby po prostu stwierdzić, że jest inaczej, a ta nietrywialna cecha tylko dodaje smaku lekturze. Jednak gdy ktoś chce powtórki z baw się, prawdopodobnie wyleje trochę łez.

 

Także w sferze fantazji dzieje się coś dziwnego. Poeta osiągnął w omawianym tomiku punkt krytyczny, który natychmiast przekroczył. Coraz trudniej znaleźć w wierszach spójność, czy chociażby moment zaczepienia przydatny w rozumowym odbiorze tekstu. Czasem od niezrozumienia ratuje jedynie poprawność gramatyczna. Rzekłbym: krytyczny surrealizm, znajdujący się już poza jego granicami. Osławiona „ośmielona wyobraźnia” ponad znaną nam imaginacją. Nawet, gdy Honet już zdaje się budować wiersz wokół jakiejś osi, nagle gubimy trop, pojawiają się nowe wątki, a stare odchodzą w zapomnienie, niedopowiedzenie, pozostawienie samym sobie.

 

nocą nad miastem przelewała się ryba
z cmentarnym paleniskiem w pysku

bóg rodzi się
w czynszowej kamienicy – wsuwają
mu na czoło latarkę górniczą,
wręczają kij i grabie

psy wyją
na zaśnieżonych hałdach elektrowni,
stróż podnosi gazrurkę, leżącą w krzewach
jak igła w oszronionej operze – ta fanfara

dla nocy i złotego mrozu
lub pieśń o wdowcu
i butach w domu pogrzebowym – kupił je wczoraj

spodobały się:
pożegnała go uśmiechnięta

(„wdowiec i złoty mróz”, s. 29)

 

Nagromadzenie symboli, porównań i innych środków poetyckich dezorientuje bardziej, niż w poprzednich tomach. Czy to nie jest właśnie tym, czym zaskarbił sobie życzliwość krytyki i publiki? Właśnie tak. Tyle, że tym razem doprowadza do wybuchu wierszy od wewnątrz, konfuzji i zmęczenia materią. Da się z tego wyprowadzić interpretację, ale przy znacznie większej życzliwości, niż chociażby w sercu. I nie będzie się pewnym, że jest właściwa, albo przynajmniej prawdopodobna. Pojemność semantyczna jest przytłaczająca.

 

Nie znaczy to jednak, że każdy tekst piątego królestwa sprawia wrażenie nieuporządkowanego. Są i tak piękne, w „starym” stylu wiersze, jak „człowiek, który wędrował przez węża”, „wyznawcy”, „msza ladzińskiego” czy „funkcjonariusze”. W nich rozpoznaje się tego poetę, który przyzwyczaił nas do siebie, swojej fantazji. A skoro o niej już mowa, to posłużę się cytatem: „Fantazja nader często posługuje się językiem konkretu, jej twory udają sposób istnienia przedmiotów zmysłowych. Nic dziwnego, wiąże się ona bowiem źródłowo z uzmysłowieniem; jest genetycznie sensualna.”5 Genetycznie sensualna. Czy to nie brzmi jak definicja poezji Honeta? To fakt, że posługuje się on językiem konkretu do tworzenia obrazu; nie ma tu nic z dyskursywności. Potęga tych wierszy zasadza się właśnie na umiejętnej kreacji świata wyobrażeniowego, świata z którym ma się styczność, a który filtrowany jest przez fantazmaty kreatora. Tego autorowi nie można odjąć.

 

Najwyraźniej nie tylko ja mam kłopoty z tą publikacją. Wszelkie recenzje, szkice o tym tomiku, jakie miałem okazję czytać, są równie poetyckie, niepewne i melancholijne, jak sama książka. Minęło niemal pół roku od premiery, a krytyka literacka wciąż nie może sobie poradzić z Honetem. Pamiętam wspaniały szkic Przemysława Owczarka „Honet-dziecko i dzieci Honeta” w Arteriach (nr 4, lipiec 2009). Tymczasem najnowsza książka poety nie doczekała się tak wnikliwej analizy. Co prawda ukazało się kilka recenzji, dłuższych i krótszych, pobieżnych i mniej powierzchownych, pisanych tak przez zawodowych krytyków, jak i „szlachetnych amatorów”; mimo to pozostaje niedosyt. Jak to się stało, że jeden z najbardziej oryginalnych poetów w Polsce nie doczekał się jeszcze głębokiego wglądu w swoją najnowszą książkę?

 

Widocznie musi minąć jeszcze trochę czasu. Na razie trzeba zadowolić się niepewnością Piotra Śliwińskiego, który na stronie Biura Literackiego opowiada o piątym królestwie, używając znamiennych słów: „Nie wiem. Nie śmiem przypuszczać”, „powiedziałbym, bardzo ostrożnie (…)”6. Tarcza ochronna, jaką stosuje w ten sposób jeden z moich ulubionych profesorów, daje wiele do myślenia. Otóż okazuje się, że być może nie powinniśmy odbierać tej poezji w sposób intelektualny, w pełni świadomy, doszukując się tropów (te ciągle się gubią) i ustalając znaczenia (niepewne), a przyznając się do bezradności dajemy sobie ulgę, która pozwala na odpowiednie przyjęcie genetycznie sensualnej twórczości. To tylko jedna z możliwości recepcji; reszta czeka na odkrycie i omówienie.

 

Marcin Sierszyński

 

 

 

Roman Honet, piąte królestwo

Biuro Literackie, Wrocław 2011

okładka miękka, stron 48

________________________________________



1 K. Maliszewski, Zwierzę na J, Wrocław 2001, s. 207.

2 R. Honet, alicja [w:] idem, moja, Wrocław 2008, s. 21.

3 ibidem, s. 69.

4 K. Maliszewski, Rozproszone głosy, Warszawa 2006, s. 254.

5 K. Stępnik, Filozofia metafory, Lublin 1988, s. 153.

6 P. Śliwiński, piąte królestwo - pięć uwag, http://www.biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=100&co=txt_3671 [data dostępu: 28.05.11]

Marcin Sierszyński

Marcin Sierszyński premium

34 Wrocław
131 artykułów 5 tekstów 6555 komentarzy
Opiekun sekcji poetyckiej od stycznia 2008 roku do czerwca 2010 roku, prozatorskiej od kwietnia do września 2011. Redaktor prowadzący serwisu od lipca 2013 do marca 2015. Redaktor projektu Nisza Krytycznoliteracka i recenzent literacki. Aktywista…
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Marcin B.
Marcin B. 28 maja 2011, 23:35
Ja mam trochę inne odczucia. Nie czytałem wszystkich tomików Honeta, jedynie "baw się" i "piąte królestwo" i chyba jednak wolę ten drugi. Zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że ma się wrażenie mniejszej spójności w przypadku tych utworów, "baw się" czyta się jak kolejne części tej samej historii (podzielonej dodatkowo na rozdziały),ale ja tego nie traktuję jak zarzut wobec nowszej książki. Być może taki był zamiar, zebrane tu wiersze w sposób luźniejszy ze sobą korespondują, będąc obrazkami różnych części "królestwa". Nie jestem na tyle dobrym krytykiem (nie jestem żadnym krytykiem), żeby wskazać tu jakiś kluczowy wspólny mianownik albo inaczej - odczuwam ich więcej, niż potrafię wyczytać (tych mianowników). Co do zrozumiałości, to ja od pierwszego zetknięcia się z poezją Honeta stwierdziłem, że rozbieranie tej poezji, czucie jej rozumem w stopniu tak bezlitosnym, jak to zazwyczaj robię byłoby zbrodnią. Czytam na żywioł i jestem trafiany dość często, wiersze takie, jak wspomiani "funkcjonariusze" to dla mnie prawdziwe perły. Oczywiście ta niezrozumiałość w niektórych momentach potrafi zirytować (ale miałem tak też z poprzednim tomikiem), jak ryba z cmentarnym paleniskiem w pysku (jedna ze słabszych metafor Honeta imo, mocno przeszarżowana), ale dalej jestem zachwycany sprawnością języka poetyckiego i jego silną, precyzyjną więzią z wyobraźnią autora. Dla mnie jego pisanie to jest założenie jakichś cugli niezwykłej fantazji, podchodzenie ze skalpelem do tornada obrazów i triumfalne powroty z wyciętą tkanką.
Radosław Kolago
Radosław Kolago 29 maja 2011, 11:55
Dla mnie Honet to przede wszystkim plastyczność metafor, fantazja, z jaką autor nakreśla czytelnikowi ramy jego wyobrażeń. Ciągle wracające motywy - śmierć, dzieci, odczuwalny czasami w tych porywających wizjach turpizm, jeśli to nie jest zbyt mocne słowo. Szczególnie jednak pustka, utrata i próby uporania się z nią, rozliczenia.

Szczerze przyznam się, że poezji czytać szczególnie nie potrafię, wiele symboli umyka mojej uwadze, nie umiem tak wnikliwie analizować tych wierszy jak szanowny autor tego artykułu - dlatego też dość często zdarzało się, że wizje z wierszy Romana Honeta były dla mnie mgliste, niezrozumiałe. Urzekły mnie za to jego nawiązania do religii, stawianie jej w śmiałych kontrastach z tym, co do bólu ziemskie i marne.

Co do rzekomego dysonansu, jakiejś rysy w pisaniu Honeta na ostatnim tomiku, nie mnie to oceniać - uważam tylko, że "Piąte Królestwo" jest "cięższe", zarówno w kwestii formy, jak i treściowo, od "Baw się", ale mogę się mylić.
Czytanie lubię! 29 maja 2011, 22:25
Mam "piąte królestwo" od dwóch miesięcy, to jest świetny tomik. Rzadko trafiam na lirykę tak bezkompromisową (samo to pisanie o pederastii, o islamie jest dla mnie dowodem charyzmy, bo to w końcu drażliwe tematy, delikatne rzeczy), wyrazistą, wyobraźniową - owszem, ale prowadzoną mocną ręką, przez intelekt tak silny, że jakby w ogóle nie należący do tradycji polskich wyobrażeń o liryce. I tu chyba można dotknąć sedna sprawy, choć nie wiem, czy dobrze dotykam.

Mnie się wydaje, że Honetowi przyprawiono gębę jakiegoś tam czarodzieja-wizjonera, nawiedzonego maga, szaleńca. Właściwie zrobiono z niego uduchowionego maniaka. Niesłusznie.

Akurat "piąte królestwo" Honeta nie wydaje mi się być specjalnie metaforyczne ani nie pozagrobowe i zaświatowe, jak tu napisano. Dla mnie to dość prosta książka (jak na Honeta): na przykład wiersze "pożar" i "wstyd i wiśnie" czy przytoczeni tu już "funkcjonariusze" - zachwyciły mnie. Ale nie wiem, co tam jest skomplikowanego? Nie znajduję. Elementarne wiersze, moim zdaniem uderzające przede wszystkim celnością myśli, jej precyzją, a nie lawinami metafor.

Dla mnie tu jest problem z odbiorem tej poezji. Krytycy znaleźli gębę dla Honeta (wizjoner, ośmielona wyobraźnia) i chcą mu ją ciągle za wszelką cenę przyprawiać, bo przecież już pasowała. Być może. Kiedyś. Teraz nie pasuje, Honet ucieka, i chyba stąd problemy.
Nie twierdzę, że Honet jest całościowo prosty, ale uważam, że (zwłaszcza w ostatniej książce), nie brak myśli, nadspodziewanie czystych i zresztą wyjątkowych, że to nie wyłącznie obrazy.
Dla przykładu przepisuję początek mojego ulubionego wiersza Honeta:

o zmarłym gwałtownie
mówi się cicho – wyjechał do niemiec,
by przymierzyć zbroję. o gasnącym
powoli – wyjeżdża do rosji,
żeby tam się zapić.

Jak dla mnie niewiele tu wizji, a sam obraz daje się spokojnie pomyśleć bez palenia haszu. Czyli
ostatecznie: klarowna myśl, intelekt. Nie sama wizja.
Cenię Honeta w ogóle, ale w szczególności za jedno: moim zdaniem ta poezja ciągle się rozwija. Ciągle jest do przodu. Dla mnie to ważny atrybut każdej poezji. Ale krytyka mówi, że Honet śpi i ma senne wizje. Wydaje mi się, że jest odwrotnie: Honet wciąż biegnie, i to szybko, a krytyka nadal ma senne marzenia.
Czytanie lubię! 29 maja 2011, 22:54
Jeszcze dodam: wydaje mi się, że podobnie jest na przykład ze Świetlickim. Uwielbiam jego tomiki, czytam recenzje i dowiaduję się wciąż i wciąż, że to buntownik i kontestator. Niewykluczone, że to słowo byłoby właściwe względem pierwszych dwóch-trzech książek Świetlickiego. Teraz to dla mnie osobista liryka, niepozbawiona humoru, niewątpliwie niepokorna i odporna na konwencje oprócz jego własnej, ale przede wszystkim opowiada Świetlicki o swoim własnym życiu, które już wcale nie jest życiem buntownika, za to jest czy też staje się - po prostu - emocjonalnie nie do zniesienia. I Świetlicki z tym się boryka., Ściera się. Walczy. Ze sobą - nie z żadnym buntem.

Podobnie też jest z Dyckim. To akurat mój ulubiony poeta. Czytam omówienia poezji Dyckiego, różne do niej komentarze i w rezultacie mógłbym pomyśleć, że to współczesny ksiądz Baka. Bo tak piszą krytycy. Nie widzą treści. Wyłącznie formę. Nie jest to niewidzialne pójście na łatwiznę.
Akurat w ostatnich wierszach (ostatnich to znaczy: z ostatnich dziesięciu lat) pisze Dycki o chipsach, o telewizji. o współczesności. Po prostu i otwarcie. Ale krytyki to nie porusza. Forma jego pierwszych wierszy zobowiązuje ją do trwania w intelektualnym skostnieniu i przywiązuje do tego skostnienia. Niewykluczone, że ten festiwal skarłowacenia myślowego przebiegnie na niekorzyść dla tego wspaniałego poety. Byłoby szkoda, gdyby tak się stało.

Lecz ostatecznie wiersze oceniają czytelnicy, więc mogę spokojnie mieć nadzieję (może nawet pewność), że tak się nie stanie.
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 21 grudnia 2010 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca