I
Jak najlepiej zapisać odosobnienie? Ale odosobnienie, które się wybiera osobiście i przy całkowitym udziale świadomości? Pokazać, że nie chce mieć się nic wspólnego z ludźmi, którzy są dookoła. Naturalnym jest, że człowiek będzie doświadczał najbardziej ludzkich zjawisk, niejednokrotnie będzie reagował instynktami, schematycznie. Niektórzy będą takie doświadczenia gromadzić, będą z nich czerpać i będą budować wokół siebie jakiś mur, w którym ustawią się ludzie, z którymi mamy do czynienia. Niektórych będzie to kształtowało, w myśl zasady, że człowiek jest sumą osób, które spotyka na swojej drodze. Jednak są i ludzie, jak peel w wierszu Jarosława Jabrzemskiego, których taka możliwość będzie brzydzić – ileż razy częściej wybiorą oni samotność, w niej upatrując szansę na rozwój. Czy stąd w tytule jest pies? Czy ten pies ma sugerować, że peel nie jest osobą aż tak bezduszną, jakby się mogło wydawać? Potrzebuje żywego stworzenia, ku któremu zwróci swoją uwagę i którym będzie mógł się zająć. To przeciwstawia się temu, co peel sam o sobie mówi – nie dość, że nazywa się osobą aspołeczną, to próbuje się do siebie zdystansować.
Czy to wiersz o gorliwym zaprzeczaniu, że peel nikogo nie potrzebuje w życiu, czy to jednak wołanie o odrobinę zrozumienia, za zasłoną z pozornego odcięcia się od tego, co typowe? Na takie rozważania autor pozwala i do takich prowokuje. Uważam, że to bardzo ważny wiersz o miejscu człowieka w grupie i wszystkich okolicznościach, które się z tym łączą.
vilanella z niewidocznym psem głaskanym w tle
cokolwiek tu wpadnie należy do ludzi
i tak tego dużo że trudno spamiętać
ja nie zatrzymuję hodowla mnie nudzi
z moim bałaganem nie będę się trudził
niech sobie sprzątają ci u których święta
ktokolwiek tu przyjdzie odejdzie do ludzi
może mi się zdarzy pożądanie wzbudzić
dziewczyna obieca że będzie namiętna
ja nie zatrzymuję hodowla mnie nudzi
lubię te preteksty co dają marudzić
że naczynia brudne i pościel wymięta
ktokolwiek tu przyjdzie odejdzie do ludzi
potencjalny zapał całkowicie studzi
myśl wciąż błyskotliwa trafna i natrętna
ja nie zatrzymuję hodowla mnie nudzi
jestem aspołeczny nie będę się łudził
że kogoś zachęci moja gęba wstrętna
ktokolwiek tu przyjdzie odejdzie do ludzi
ja nie zatrzymuję hodowla mnie nudzi
II
Vilanella czerwonej oranżady powróciła do aktualnego tematu wyciągania wniosków z mądrości pokoleń. Każdy człowiek ma dostęp do wiedzy, którą już posiedli jego przodkowie, szerzej nawet – nie tylko jego, ale też wszyscy ci, którzy żyli przed nim, mając na niego wpływ choćby pośredni. To wszyscy ci, którzy ukształtowali dzisiejszą sytuację – na każdym obszarze. Żyjemy na świecie powstałym z rąk naszych poprzedników i możemy być im albo wdzięczni za warunki, w jakie nas wsadzili albo złorzeczyć na sytuację zastaną, mając pretensje o stereotypy i inne mechanizmy rządzące.
„wielkich przodków, z którymi zdjęciami sypiałeś” – to świadczy o pewnym przywiązaniu do zasad wypracowanych przez protoplastów. Za chwilę przychodzi jednak do zauważenia, że wiele z tych zacnych morałów sprowadza się do niedorzecznych przekonań o domniemanych karach za pewne poczynienia. Przekonań, z którymi bardzo trudno dyskutować. Czy właśnie tak rodzą się konflikty pokoleń i pokoleniowe, odwieczne niezrozumienie? Na szczęście (choć i to jest delikatnie poddane w wierszu w wątpliwość) są i tacy, którzy morały przodków mają za nic i niepomni na ewentualne sankcje postępują zgodnie z najważniejszym z przekonań – z przekonaniem własnym.
Wszystko to Justyna zapisała z należnym jej dystansem i wyciągnięciem moralnych (morałowych?) absurdów. Każdy z nich jednak przekłada się na istotę sprawy bardzo łatwo i bardzo szybko. Podsumowuje, podając prawdę ogólną – coś przejdzie do historii na pewno, każde życie zostanie zapamiętane, a co my z tym zrobimy i na czyją korzyść zastosujemy – to już jest sprawa oddzielna.
praojców morały
Cokolwiek przejdzie do historii morałem,
znajdzie upust między targiem a kulturą
wielkich przodków, z których zdjęciami sypiałeś.
Łysol od jajek krzyczy na syna: stłukłeś
znów tuzin, więc będziesz miał żonę obskurną!
Cokolwiek przejdzie do historii morałem,
pamiętaj, tego nie zmienisz żadnym żalem
ani płaczem nad praojców swoich urną,
wielkich przodków, z których zdjęciami sypiałeś.
Syn przerażony przez dwa momenty, majem
wrócił zachwytem nad sąsiadki figurą,
nie przejmując się wcale zbędnym morałem.
Nieświadoma innemu dała dojrzałe
piersi na własność, potomkowi – Arturro-
wielkich przodków, z których zdjęciami sypiałeś.
Każda panna nazywa Syna cymbałem,
bo teraz musi sypiać z najbrzydszą kurą.
Cokolwiek przejdzie do historii morałem
wielkich przodków, z których zdjęciami sypiałeś.
Przy tym tekście autorstwa M. daje się zauważyć misternie budowany klimat i niewątpliwe staranie o kontekst i całą obudowę wiersza. Czytelnik zostaje wrzucony w magiczną, wręcz baśniową okolicę, lekką i zwiewną. To może być sen, w którym wędruje się do pewnej wyroczni, do tytułowej Luli Baj (pomysłowe konotacje imienia z kołysaniem, z kołysanką, z zaklęciem spokojnej nocy), która ma moc usypiania, przenoszenia w świat gwiazd i niedostępnych za świadomego dnia znaczeń. Ten wiersz się maluje na rozgwieżdżonym niebie, układa punkty odniesienia na czarnej płachcie tego, co nad nami. Pozwala oderwać się od ziemi i przez chwilę stąpać ponad nią. O czymkolwiek Lula Baj pomyśli – to wyśni – bo jej to jest zadaniem, jej naturalnym stanem – nie będzie jej. Jej sny są własnością śniących, ona jest własnością śniących i pogrążonych w przestrzeni sennej. Ten wiersz się unosi, ma moc przenoszenia w inną, magiczną krainę, wolną od niepokoju. To bardzo dobry tekst, w którym autorka pomysłowo krąży wokół jednego wątku, nie rozdrabniając się na zbyt wiele obszarów. A jednocześnie ogarnia przestrzeń, w której średnio przez połowę życia znajduje się człowiek.
Lula Baj
Cokolwiek wyśni, nie będzie należeć do niej,
gdy szeptem poproszą o zbawienie w modlitwie
do Luli Baj z kwitnącym snem włożonym w dłonie.
A wyśni, że Plejady wzejdą spokojnie,
Femme Fatale złagodnieje po skończonej bitwie;
cokolwiek wyśni, nie będzie należeć do niej.
Wzmogą się oczekujących matek pieśni dostojne,
zapamiętale zaklinające duszę, co się wyrwie
do Luli Baj z kwitnącym snem włożonym w dłonie.
Wędrowcy dostrzegą ją na nieboskłonie,
spojrzeniem pustym ich zachęci, bo wie:
cokolwiek wyśni, nie będzie należeć do niej,
póki więc rzeczywistość horyzontu nie dotknie,
wyruszą za zmierzchem w nieznanej gonitwie
do Luli Baj z kwitnącym snem włożonym w dłonie.
Będą ją wspominać w porannym szronie,
dopóki wschodząca nad Etną Wenus nie powie:
cokolwiek wyśni, nie będzie należeć do niej —
do Luli Baj z kwitnącym snem włożonym w dłonie.
vilanella z portretem kochanki w tle
spojrzeniem ciało dopieszczę
jeśli za mało pieszczoty
będzie mnie prosić o jeszcze
cóż że mój wzrok tak bezcześci
bardziej wulgarny niż dotyk
spojrzeniem ciało dopieszczę
piękno obudzi się z dreszczem
zakwitnie perlistym potem
będzie mnie prosić o jeszcze
stanę się wstążką na wietrze
w misterne owinę sploty
spojrzeniem ciało dopieszczę
pod skórę wbiję się kleszczem
rozbudzę senną tęsknotę
będzie mnie prosić o jeszcze
mój wzrok przekłamuje przestrzeń
kiedyś opowiem ci o tym
spojrzeniem ciało dopieszczę
będzie mnie prosić o jeszcze
V
Jaca odszedł nieco od ścisłych wymogów formy i nadał tekstowi swój własny kształt. Odczuwam pewną usilność, szczególnie jeśli chodzi o rymy – nie mam wrażenia naturalności i swobodnego powracania. Nie ujmę natomiast ani trochę z istotności tekstu i spostrzeżeń w nim tkwiących. Cięcie nożem rzeki – fizyczna niemożność zniszczenia, zostawienia po sobie śladu w postaci choćby blizny, choćby najmniejszego oznaczenia. Rzeka nigdy nie dowiedzie, że „tu byłem”, przepłynie i w sekundzie zapomni, kogo mijała. Czy to zatem wiersz o mijaniu? Tytułowa rzeka niechby była życiem – momentami płytkim, w które ciężko jest się zagłębić – to codzienność, z całym swoim typowym bagażem – nieistotnymi a niezbędnymi dokonaniami, pozwalającymi tylko przetrwać. Trwanie bardziej zaawansowane i owocne to rzeka głębsza, z nurtem szybkim i niebezpiecznym, a nierzadko, jak mówi autor – ukrytym. Ukryty nurt stanowi pułapkę, nagłą utratę panowania, krótko lub długotrwałą. Jedyna pewność – te nurty istnieją i nie da się ich ominąć. Nie zawsze jednak są to nurty, które przynoszą straty, w nich też można znaleźć odmianę, trzeźwiej rozejrzeć się na boki i więcej dostrzec. „Woda, śliskie skały. Wszystko, co wyśnią” – czytam w tym ostateczną pewność jakiejś determinacji, siły wyższej, ogromu możliwości.
Vilanella o rzece
Rzeka jest doprawdy niesamowita.
Można ciąć nożem,
a blizny jak kamień w wodę czystą.
Smutna jest jej ciekawość świata,
spętana dnem, Boże!
Rzeka jest doprawdy niesamowita.
Chwilami po prostu zanadto płytka.
Da się tylko brodzić, że
chce się utonąć czystą
myślą. Tak jak Heraklit wymyka
się pręgom, jak strzeże
rzeczy doprawdy niesamowitych.
Weźmy na przykład ukryty
nurt. Mówi to, co przecież
musiało być powiedziane. Chłodny
jak widmo spokoju. Niesie syty,
ile tylko może.
Rzeka jest doprawdy niesamowita.
Woda, śliskie skały. Wszystko, co wyśnią.
VI
Już tytuł wskazuje, w jaki obszar zabierze nas Pies. Jakże inny to jednak erotyk niż poprzedni, autorstwa Jarka. Z punktu widzenia kobiety obserwujemy odejście mężczyzny, właściwie można powiedzieć, że punkt widzenia wychyla się jednym okiem spod rozkopanej pościeli i widzi: ktoś wychodzi, uprzednio wyjaśniwszy zaszłą sytuację, która tym razem z obu punktów widzenia jest całkiem odmienna – kobieta i mężczyzna inaczej odczytali swoje potrzeby. Jednak to kobieta z tej dwójki ma tutaj coś do powiedzenia. Więc mówi, uderzając w najczulszy punkt swego partnera – ta noc była kiepska. Czy rzeczywiście była? Peelka z pewnością potrafi docenić mężczyznę, czując przy tym i myśląc. I potrafi być złośliwa w wypominaniu przeszłości i czynności. Coś jej ten mężczyzna dał, dał i zostawił – lepiej, że zostawił, bo w ostatecznym rozrachunku i po ochłonięciu okazało się, że był: a) nieczuły i niewzruszony jak skała, lub b) twardy jak skała. Jego udział w drugiej opcji to to, za czym peelka zatęskni i do czego będzie myślami wracać. Wtedy to puste miejsce w łóżku zaboli. Jeśli peelka jednak konsekwentnie będzie przewrotna – kupi sobie nowe łóżko – jednoosobowe. Psia vilanella mnie uśmiechnęła i przywróciła wiarę w potęgę przewrotności i zdystansowania. Tak fizycznego jak i psychicznego.
hard – porn unicorn
postawił sprawy jasno albo zniknął za drzwiami
na jedno wychodzi. prosi obudź. zmilczał
teraz sypia sama jakby spała z kamieniami.
zjadała świeże owoce i nasiąkała sokami
liczyła w kluczu ptaki aż ktoś obcy pokazał:
postawił sprawy jasno potem zniknął za drzwiami.
przebija się przez miasto określana ulicami-
szuka, nie znajduje bo on dawno zszarzał
uczy się spać sama jakby spała z kamieniami.
nie ufa nikomu chowa ciało pod pręgami
pamięta , też tak robił że bliźniąc się- błyszczał
postawił sprawy jasno albo zniknął za drzwiami.
nikt po nią nie idzie nie szuka dłoni palcami
wie, kolejni przypomną jak wiotczał, opadał
woli sypiać sama niż spać z kamieniami.
stawiał sprawy jasno albo znikał za drzwiami
wyparł się obietnic które w łóżku składał
może krzyczeć i drapać i bić się z myślami
będzie sypiać sama jakby spała z kamieniami.
Lekko, choć o nielekkim traktuje vilanella modliszqi. Dostrzegam pewne zmarnowanie pomysłu i możliwości poprzez zatytułowanie – aż prosi się o ukonkretyzowanie. Szczególnie, że w wierszu następuje bardzo specyficzne porównanie (swoją drogą – niezwykle trafne). Gra mi w tej vilanelli słowo, współgra z pomysłem. Autorka zadbała, aby czytelnik nie potknął się o żadne wystające, zbędne słowa, ale przeszedł przez „życie” z zastanowieniem i dokładniejszym rozglądnięciem się na boki. Bo przy drodze i przy domach suszy się pranie, na linkach wiszą, przypięte klamerkami, bluzki, które z powodu zbyt wysokiej temperatury wstąpiły się. Po wierszu warto pójść sprawdzić, jaką temperaturę ma woda, w której pierzemy ubrania. Bo może się okazać, że poprzez chwilowe niedbalstwo napuściliśmy wrzątek, który pozbawi nas kolorów. I dotkliwie poparzy.
życie
cokolwiek dasz mi - to zmarnieje kiedyś,
pomiędzy słowem, a czynem się zbiegnie
jak bluzka w nazbyt gorącej kąpieli.
czas nam wytyka popełnione błędy,
choć pamięć o nich z każdą chwilą więdnie.
cokolwiek weźmiesz - to wstąpi się kiedyś.
oboje wiemy, że za późno wtedy
na wspominanie dobrych czasów będzie.
jak bluzka w nazbyt gorącej kąpieli
skurczą się myśli, ot tak, bez potrzeby,
a słowa zderzą dosyć nieforemnie.
cokolwiek weźmiesz to wstąpi się kiedyś
i zmaleje bardzo. nikt nie lubi biedy,
gdy kolor życia nieprzyjemnie blednie
jak bluzka w nazbyt gorącej kąpieli,
traci koloryt i inne zalety,
a dni się stają aż nazbyt powszednie.
cokolwiek weźmiesz to wstąpi się kiedyś
jak bluzka w nazbyt gorącej kąpieli
VIII
Vilanella Towarzysza Singera z daleka błyszczy charakterystycznym dla tego autora błyskiem. Nieodłączny pociąg przejeżdżający obok dwójki ludzi (podświadomie liczba mnoga użyta w tym wierszu każe mi myśleć o dwóch osobach; ewentualnie o dwóch osobach i reszcie świata), a może gdzieś w dole, bo tytuł sadza nas obok nich na dachu. Tak, jakby dach był granicą między pospolitością a czymś lepszym, jakąś tajemną wiedzą, która jest przeznaczona dla niewielu (choć jest publicznie dostępna – tak jak powietrze, które niektórzy uzurpują sobie jako należność, a niektórzy potrafią być za nie wdzięczni). Peel mówi za dwie osoby, że na każde zjawisko potrafią spojrzeć jak na jednokrotne, niepowtarzalne zdarzenie. Są na dachu, tam chowają się przed spojrzeniami innymi niż słoneczne. Powraca fascynacja pociągiem i świadomość, że oboje nie wiedzą co zrobią dalej – tak, jakby to był właśnie moment, w którym następują ważne zmiany w ich życiu („problem z utorowieniem” to problem z określeniem się, z określeniem kierunku jazdy, ilości zakrętów, rozkradzionych torów, których brak powoduje nagłe wylecenie z obranego kierunku). Spojrzenie z uniesieniem, zapatrzenie z zaniemówieniem – taką słowną kombinację może zapisać tylko Towarzysz Singer. To wiersz, z którego przy odrobinie dobrej woli można wyciągnąć potężne wnioski.
Dach drży, pociąg przejeżdża
cokolwiek się stanie, spojrzymy z uniesieniem.
obserwowani przez plamy na słońcu,
zapatrzymy się na tory z zaniemówieniem.
będziemy mieli problem z samookreśleniem
w przestrzeni pośród ślepych gońców.
cokolwiek się stanie, spojrzymy z uniesieniem
na pociąg mający problem z utorowieniem
jakby kierowała nim grupa ślepców.
zapatrzymy się na tory z zaniemówieniem.
zaśpiewamy razem pieśń ze składu zniknieniem.
odpieprzy się od nas trupa odmieńców.
cokolwiek się stanie, spojrzymy z uniesieniem.
nie zaistnieją już problemy z rozdrobnieniem,
zatańczymy jak brygada szaleńców,
zapatrzymy się na tory z zaniemówieniem.
zlustrujemy wzrokiem trakcję z pokłonieniem,
z minami godnymi mądrych światowców.
cokolwiek się stanie, spojrzymy z uniesieniem.
zapatrzymy się na tory z zaniemówieniem.
IX
PRZETARCIE
cokolwiek zabrzmię inaczej niż zwykle bywam
na wielkich ucztach, rautach lub w samotni swojej
tylko w nagłówku zachowam tytuł kedywa.
niezwykle szczelna pamięć z dobrego tworzywa,
złote zwojenia, sieci, nowy system zbrojeń.
cokolwiek zabrzmię inaczej niż zwykle bywam
i nagle wpadka, wszystko się raptem urywa,
przekleństwa wcześniej wyległy na obce koje
tylko w nagłówku zachowam tytuł kedywa.
nadzieja zdechła. patrzę w jej oczy - nieżywa
miast stanąć w szranki, z góry przesądzone boje.
cokolwiek zabrzmię inaczej niż zwykle bywam
tak właśnie, autor drętwej weny się wyzbywa,
nie wiedzieć kiedy, a zostanę zwykłym gnojem
tylko w nagłówku zachowam tytuł kedywa
bo tyle lat człowiekowi na niczym zbywa,
twarz pod pretekstem, kamienie milowe spojeń
cokolwiek zabrzmię inaczej niż zwykle bywam
na wielkich ucztach, rautach lub w samotni swojej.
Redakcja
26 z Internetu
7899 artykułów
1719 tekstów
70 komentarzy
Wywrota.pl to interdyscyplinarny serwis społecznościowy zajmujący się kulturą. Jest jednym z pierwszych portali kulturalnych w polskim Internecie – działa od 1998 roku. W tym czasie otrzymał wiele prestiżowych nagród, m.in.: Papierowy Ekran…
|
No i Estel, dzięki za szkicyczek. :D
M.- to wina tylko i wyłącznie tego, że mieszkam przy dworcu i za oknem mam główną trakcję: P zresztą i tak nie piszę świetnie ; P
gratulacje dla zwycięzcy!
Dzięki Wielkie za dobre słowo. Wynik tej edycji poetyckiego wieloboju, jest o tyle dla mnie istotny, iż nie byle kto stanął w konkury. Cieszy przede wszystkim fakt dotyczący frekwencji, i niezwykle wyrównany poziom - co zapewne przysparza nie lada kłopotu Szanownemu Jury. :D
Przyznam szczerze, że dosyć późno zabrałem się do Vilanellki i wraz z każdą kolejną publikacją, moich "kontrkandydatów" w wyścigu po książkę, mój entuzjazm do tejże formy stopniowo opadał.
Jak się okazuje niepotrzebnie.
Stokrotne raz jeszcze.
PS Kto wie jaki byłby rezultat tej potyczki, gdyby jeden z uczestników (Tussi) nie wycofał swojego tekstu.
Nie tylko zwycięstwa, ale i wyciśnięcia nowego wyrazu z klasycznej formy.