Felietony

Aromat kontrolowany

A więc do rzeczy: wyobraźmy sobie atak plemienia "kurwa-kurwa" na purystów, który wcześniej czy później miałby miejsce (...)
No i stało się!: dzisiejsza częstotliwość używania brzydkich kombinacji liter spowodowała, że jedna z wielu maluczkich jednostek, wręcz przytłoczona i przemoknięta do suchej nitki wulgaryzmami (bo o nich będzie mowa) zdecydowała się na skandaliczny (z pewnością celowo) felieton.

Pozwolę sobie na początek przedstawić sytuację: to, że przeklinamy, wie chyba każdy, ale o wielkości tego nieszczęścia (a jakże) nie wszyscy mogą sobie zdawać sprawę. Dorastające dziecko codziennie słyszy wulgaryzmy z ust dorosłych bądź rówieśników. Ta powszechność zjawiska implikuje oswojenie się z wulgaryzmami już od najmłodszych lat i stępienie wrażliwości związanej z kulturą językową, a w konsekwencji i pozajęzykową. Niepokojące wydaje się jednak być także inne zjawisko - posługiwanie się wulgaryzmami jako przerywnikami, co jest traktowane coraz powszechniej jako swoista norma językowa (o czym zaraz), choć w rzeczywistości świadczy to o prostactwie językowym przejawiającym się w ubóstwie słownictwa i niskim poziomie wrażliwości (nie tylko estetycznej). Jakkolwiek na sprawę patrzeć - brzmi nie najlepiej widać jak na dłoni, że wszystko dąży do niezłej kabały, a to za sprawą kilkuliterowych (przepraszam, liter miałem się nie czepiać) wyrazów - nie do pomyślenia, a jednak! Dla wielu przeklinanie urosło już do rangi nałogu, zakaźnej choroby przenoszącej się drogą ustną, której potoku nie da się już zatrzymać, mimo wielu starań. Jednak takie twierdzenie można uznać za prawdziwe tylko wtedy, gdy myślimy o posługiwaniu się wulgaryzmami jako wyrazami-kluczami bądź jako wyrazami pomocniczymi, czyli niewłaściwym ich wykorzystywaniu. To fakt, że trafiły w niepowołane ręce (języki) sprawił, że ludzkość wykreśliła je z listy słów "kulturalnych i na miejscu". Prawdopodobnie cel pierwszego przekleństwa był taki sam, jak coraz to nowych jego potomków, jednak "wynalazca wulgaryzmu" nie zdawał sobie sprawy z głupoty ludzkości (zresztą jak każdy wynalazca: Nobel, Einstein) i niestety zamierzony cel nie został osiągnięty, zepchnięty zupełnie na bok. Może nie było tak w rzeczywistości, ale skutki mojej historii jak i tej (rzekomo) prawdziwej są takie same: szerzenie się chamskiego i prostackiego przeklinania oraz walka przeciwko tej lawinie prowadzona przez purystów językowych, kościół, rodziców i władze, chociaż większość tych wojowników jest hipokrytami i walczy dla samej idei ratowania języka. I tak mamy dwie sprzeczności: język, który pozwolę sobie nazwać (wzorem wielkich afrykańskich lingwistów, którzy nazwę genialnie opierali na budowie języka i wtedy dowiadując się jak nazywa się dany język od razu poznawaliśmy jego gramatykę, ortografię, język mówiony itd.) "kurwa-kurwa", który polega ni mniej, ni więcej na jak najczęstszym przeplataniu i umiejętnym wiązaniu zdania wyrazami wulgarnymi, w tym "kurwa" tak, aby jeszcze zachowało kontekst (chociaż użytkownicy tego języka wyraźnie coraz mniej dbają o warunek konstruowalności zdania) oraz język czysty, dziewiczy i nieskażony, co najważniejsze kulturalny (wręcz elitarny); niestety nie posiadający żadnych "dodatków", które pozwoliłby czerpać przyjemność z mówienia i pisania, a nawet wręcz efektywnego podkreślenia części zdania.

Na szczęście na tym nie koniec, ponieważ istnieje jeszcze ów przysłowiowy złoty środek ratujący nas wszystkich od "językowej zguby". Bawiąc się w fantastę (może raczej twórcę surrealistycznego) mogę zyskać przychylność czytelnika do mojej tezy, którą sukcesywnie postaram się przybliżać. A więc do rzeczy: wyobraźmy sobie atak plemienia "kurwa-kurwa" na purystów, który wcześniej czy później miałby miejsce: chamy w porażającej przewadze liczebnej z dźwięcznym "kurwaaa!" na ustach roznieśliby tych drugich w strzępy, a cała cywilizacja wraz ze wszystkimi wynalazkami, historią, osiągnięciami na tle językowym niewiele różniłaby się od pradawnych plemion (czytelnikowi wydać może się sprzeczne posługiwanie się słowem "kurwa" przez całą cywilizację, jednak to słowo ma swoje odpowiedniki w każdym - zaręczam - absolutnie każdym języku, więc w wyniku tak wielkiego uproszczenia na pewno doszłoby do ugody: moim faworytem jest "fuck", chociaż z drugiej strony nikt nie może zaprzeczyć soczystości naszego polskiego - a jakże - wyrazu). Znowu dałem się ponieść fantazji i prezentuję nie lada bajki (niestety mój talent bajkarza ani trochę nie może się odnaleść w licealnej rzeczywistości, więc jeśli tylko jest okazja, epika bierze górę), ale do tak wielkiego uproszczenia jest zaskakująco blisko! Wracając do wspomnianego złotego środka, który jest moją tezą, rozwiązanie, które po wyciągnięciu wniosków z dwóch skrajności aż samo ciśnie się na usta/papier. Na co komu język (jeśli to można nazwać językiem) chamstwa i prostactwa? Po co z kolei kompletnie oskubywać go z pieprzności, potrzebnych narzędzi, patrząc na wszystko przez pryzmat skrajnej kultury i bezsensownej nieśmiałości, którą bardzo często prezentujemy? Piękny język?! I owszem, ale ze wszystkimi słowami, bez żadnych wyjątków! Niestety dałem się złapać w pułapkę, używając od początku słowa wulgaryzm na określenie słów powszechnie uważanych za brzydkie. A niech to!, przecież każde słowo jest dobre jeśli jest tylko dobrze użyte, ale zarazem każde jest wulgaryzmem (dochodzimy do sedna sprawy) jeśli używane jest nieodpowiednio! (Nabieramy rozpędu...) Co na to Wielka Księga? "Żadna mowa plugawa niech z ust waszych nie pochodzi; ale jeśli która jest dobra ku potrzebnemu zbudowaniu, aby była przyjemna słuchającym"1. Nic dodać, nic ująć.

Jednak przyjrzyjmy się bliżej całemu temu zamieszaniu: skąd, do cholery jasnej, (czasami naprawdę warto zaryzykować i spróbować "obudzić" czytelnika, zaciekawić, zmusić do rozumienia treści czytanej, czy też normalnie zwrócić uwagę na istotny problem) wzięła się ta nieśmiałość cywilizacji? Dlaczego ludzkość zawsze "bała się" używania słów powszechnie uznawanych za "nieładne"? Pod tym względem postęp nic nie zmienił, Ziemianie wciąż chodzą ubrani tak, aby zasłonić wszystko, co mogłoby wywołać sprzeczne uczucia, a nagie ciało powoduje wystąpienie wypieków na policzkach i odruchowe odwrócenie wzroku. Gdzie się nauczyliśmy tak głupiego postępowania, że nie tylko wstydzimy się samych rzeczy związanych z seksem, ale i także wyrazów je określających! Bo czy nie jest faktem, że prawie wszystkie "nieładne" słowa (czytelnik raczej nie będzie miał trudności z przypomnieniem ich sobie) związane są z seksem - czynnością bynajmniej nie wulgarną, co więcej: przynoszącą przyjemność. Ale jednak dla ludzkości czynnością, o której nie powinno się mówić - nie i koniec! Świętoszki? Ha! Jesteśmy także zarazem pieprzonymi (WIELCE) hipokrytami, wyróżniamy pojęcia takie, jak: "dobre towarzystwo", "obycie", "kultura", ale nie omieszkamy użyć nawet najgorszego brzydkiego wyrazu w bliskim otoczeniu, które pozwala na takie ekscesy, ponieważ samo ich używa. (Może dzięki temu jeszcze jakoś nasz gatunek ludzki przetrwał, bo insynkt - instynktem, ale zawsze istnieje pewne ryzyko zapomnienia, nawet o rzeczy najważniejszej, a my - jak widać - jesteśmy zdolni do wielu rzeczy). Jak zwykle z pomocą przychodzi nam Biblia, która już na jednych ze swych pierwszych stron mówi o Adamie, Ewie i feralnym jabłku. Jakże inaczej odebrać ów zakazany owoc jak nie stosunek płciowy, bo czy nie wydaje się dziecinnym rozumienie tego incydentu wprost, bez głębszego zastanowienia? Nie tego przyszło mi bronić w tym felietonie, ale na chwilę, drogi czytelniku, postaraj się przyznać mi rację (z tego, co wiem to raczej niczym to nie grozi) i sprawdzić, co było zaraz po zajściu i "kłótni" z Bogiem: "I zauważyli, że są nadzy", zawstydzili się srodze i poszli w swoją stronę. Od tego czasu człowiek zdurniał - weźmy np. tzw. "akty", które niewątpliwie prezentując nagie ciało pobudzają nasze instynkty, wywołują uczucie podniecenia, co na pewno sprzyja dziełu, ale są zarazem sztuką, które pokazuje ludzkie piękno. Mimo, że przez lata odbiór tego typu dzieł wyraźnie uległ zmianie - na szczęście na korzyść - to jednak nie da się zaprzeczyć, że niektórzy ciągle uważają prezentowanie takich wizji piękna za naganne. Cywilizacja znowu popisuje się swoją głupotą, nie ma co, reklama zawsze była naszą mocną stroną! Kontynuując obrabianie jej tyłka winniśmy jeszcze wspomnieć o niesłychanej pruderii jaką reprezentuje w kwestii słów znanych powszechnie jako "erzatze" (zamienniki), które można podzielić na dwie grupy: zamienniki sztampowego kurwa i zamienniki przekleństw określających rzeczy związane w prostej linii z seksem. Pierwsza grupa, czyli kurcze, kurde, kurna, kuźwa, kurna chata, kurde balans, kurcze pieczone i wiele, wiele innych to właściwie nic innego jak stare, dobre: kurwa, tylko zupełnie bez sensu ukryte za pomocą zmiany jednej czy też kilku liter. Czy babcia powie do wnuczka, rodzice do dzieci, nauczyciel do ucznia, dziennikarz w telewizji: "o kurwa!", aby pokazać np. swój podziw albo zdziwienie? Nie! Najzwyczajniej w świecie zastąpi to którymś z wyżej podanych wyrazów albo innym i jeszcze bardziej zmyślniejszym. Wariaci! Zamiast spokojnie, dobitnie wykorzystać stworzoną w tym celu "naszą kurwę". Sytuacja ma się podobnie z drugą grupą zamienników: "tych od seksu". Każdy dobrze wie, o co tak właściwie chodzi, ale nasza cholerna pruderyjność nie pozwala nam tego okazywać, jednak tutaj dochodzi jeszcze jeden aspekt: skojarzenia. Słysząc wyrazy takie, jak: "ptaszek", "fujara", "parówa", "kiełbasa", "ptak" ktoś może wyobrazić sobie rzeczywiste przedmioty, które one określają (podpowiedź, kolejno: zwierzątko, instrument, dwa rodzaje mięsa i większe zwierzątko), ale większość wszystkie te wyrazy skojarzyłaby z męskim narządem rozrodczym. Nie dość, że wariaci to jeszcze zboczeńcy! Prezentowane słowa są bardzo frywolne i figlarne, ale któż, zamiast iść prostą drogą, odważy się użyć na ich miejscu tego jednego, sugestywnego, prostego i oczywistego? Ja się nie odważyłem.

W takim razie czymże są nasze przekleństwa? Co to za twór, który wywołuje tyle dyskusji, na czym polega jego geniusz, skoro użyty dobrze dodaje wyrazu, natomiast niepożądany jest ucieleśnieniem największego chamstwa? "Co zrobisz tym razem?" - zapytasz drogi czytelniku. Ano oczywiście, Biblia! Czytamy: "Mowa wasza niech będzie zawsze uprzejma, zaprawiona solą, abyście wiedzieli, jak macie odpowiadać każdemu"2 - pisał apostoł do chrześcijan. Mowa i sól. Sól jest substancją konserwującą i nadającą potrawom smak. Apostoł jako swojski Newton (wynalazca) zamiast spadającego jabłka na łeb i odkrycia teorii powszechnej grawitacji, zauważył bardzo mądrą prawdę ogólna na temat mowy... czyżby podczas jedzenia? W każdym bądź razie, cytat powinien być przejrzysty dla każdego, kto w ogóle kiedykolwiek coś sobie posolił i tego, kto choć raz coś sobie... przesolił. Jak potrawa bez soli nie ma smaku, tak mowa ludzka nie będzie przyjemna bez kontrolowanego aromatu. W rozmowie o soli naszych uszu dochodzi głos Jezusa: "Dobra jest sól; lecz jeśli sól smak utraci, czymże ją przyprawicie? Miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą"3. Bezdyskusyjnie Biblia nie jest książką kucharską, ale każdy szanujący się kucharz przyzna mi rację, że aromat trzeba kontrolować.

----------------------------------------

1 - Efezj. 4:29 (BGd)

2 - Kol. 4:6

3 - Mar. 9:50 (BT)

Szymon

24
3 artykuły


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 7 marca 2001


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca