Literatura

Reklama rzeźni i wege ochłapy? „Mięso” Dominiki Dymińskiej

Dymińska bawi się konwencją dostrzeganą u takich twórców jak np. Jakub Żulczyk. Jest w tym, nie można zaprzeczyć, jakaś siła sprawcza.

W twórczości Dominiki Dymińskiej od dłuższego czasu pokładano spore nadzieje. Jeszcze zupełnie niedawno była (obok Urszuli Kulbackiej i Katarzyny Fetlińskiej) określana jedną  z najciekawiej zapowiadających się poetek przed debiutem z roczników dziewięćdziesiątych. Jej wiersze były nie tylko szeroko i przychylnie omawiane w internecie, ale również publikowane w prasie literackiej i doceniane na konkursach. Można by pomyśleć: to będzie autorka mocnego, interesującego debiutu. Świeży głos w branży. Cóż z tego wyszło?

 

Niestety nie tomik. Słowo niestety wymaga tu podwójnego zaznaczenia, gdyż młoda autorka najpierw oficjalnie zamilkła, każąc czekać czytelnikom na... dość irytującą i kłopotliwą powieść. Dlaczego irytującą? Bezpośredni i nieco zadziorny tytuł „Mięso” zapowiada książkę odważną, prowokującą, mocną... Tymczasem do naszych rąk trafia rozciągnięty na 177 stron tekst w rodzaju blogowych notatek neurotycznej dziewczynki z rozbitej rodziny. Już sama forma nasuwa to skojarzenie. Siedemdziesiąt siedem krótkich tekstów przypomina ponumerowane notki.

 

Głód niezaspokojony

 

Warszawianka startuje z werwą. Początek zapowiada powieść poetycką, wiarygodną i poruszającą, choć daleką od ckliwości. Z biegiem stron jednak tekst staje się coraz mniej frapujący. Bywają plastyczne, celne opisy i spostrzeżenia, aczkolwiek nikną w natłoku słownej waty. I tu, muszę uczciwie przyznać, pojawia się punkt zaczepienia. Podczas lektury towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, że ważniejsze myśli są zwyczajnie przytłoczone, a jednak konstrukcja powieści jest tak zbudowana, by nie sposób było wskazać fragmentów, po wykreśleniu których całość się nie zmieni. Spokojnie można by wyszczególnić kilka dłużyzn (szczególnie w opisach dni lub korespondencji bohaterki), a jednak gdzieś w głowie pozostaje myśl, że to dosyć ważne w kontekście całości. Faktycznie nie rozbudowują fabuły, nie rzucają nowego światła na rozwój osobowości narratorki, ale przez swoją, pewnego rodzaju, kompulsywność, umacniają i uwiarygodniają sferę emocji. Ciekawym zabiegiem są też wplecione w wypowiedzi wiersze. I to właśnie konstrukcja – forma całej powieści jest jednym z jej najmocjniejszych punktów.

 

To jednak stanowczo za mało. Za mało dla mnie. Szukam naprawdę krwistych, intensywnych w smaku kawałków. Treści, która uderzy w moje zmysły. Słów, które mają ostry smak i zapach – jak mięso. Niestety nie mogę pozbyć się wrażenia, jakoby Dymińska częstowała gości smażonymi wynalazkami z soi lub cukinii, zapraszając wcześniej na kotlety schabowe. Czy z powodzeniem? Z przykrością stwierdzam, że nie dałam się nabrać. Pochłonęłam zaserwowane danie, ale głód pozostał niezaspokojony. Jako mięsofanka czuję się rozczarowana. 

 

Mocna, energiczna narracja przytłoczona trywialnymi wynurzeniami jednej z wielu podobnych do siebie dziewczynek. Schematyczne, dość przewidywalne działania bohaterki nie pomagają czytelnikowi.

 

Co gorsza, nawet dodatki okazały się denerwujące. Metaforycznym sosem okazuje się jeden z wywiadów. W rozmowie z Damianem Gajdą Dymińska stwierdza autorytatywnie: „To nie tylko powieść o seksie” [1], aby po chwili dokładnie opowiedzieć, o czym napisała i dlaczego. Czyżby asekuracja? Świadomość zarzutów, które jeszcze nie padły, ale musi to niechybnie nastąpić? Dość szerokie objaśnianie własnego dzieła, kawanaławizm. To wywołuje lekki niesmak. Oczywiście nie ma nic złego w rozmowie o własndj twórczości. W opowiadaniu o niej. Ale dlaczego od razu podawać czytelnikowi gotowe recepty? Niech sam odkryje smak i rozpozna składniki! Wszak na tym właśnie polega pasja czytania.

 

Głos pokolenia?

 

Wszystko, o czym wspomniałam, nie wyjaśnia jeszcze określenia  lektury kłopotliwą (a teraz pozwolam sobie to powtórzyć!). Niewątpliwy łądunek emocjonalny nie niesie za sobą ważniejszych treści. Makabryczne igrzyska towarzyskiego sportu, w których główną dyscypliną jest lansowanie samych siebie. Całość rozmyta i stanowczo przegadana. Młoda, gniewna i nastroszoną, polska proza... oparta na schematach, które mają szokować. Szkoda tylko, że robią to w tani sposób. Już w blurbie Kingi Dunin czytamy o dziewczyńskiej książce. Ale to nie jest książka dla grzecznych dziewczynek z dobrych domów. Zastanawiam się zatem: dla kogo? Zbyt bezpośrednia na lekturę czysto rozrywkową. To nie jest książka, która wchodzi w dialog z odbiorcą. Prawdopodobnie nie jest to też książka do rozumienia. Ją się po prostu czuje – albo zupełnie nie.

 

Dymińska bawi się konwencją dostrzeganą u takich twórców jak np. Jakub Żulczyk. Jest w tym, nie można zaprzeczyć, jakaś siła sprawcza. Absurdy niektórych fraz okazują się na tyle efektowne i efekciarskie, że wręcz efektywne. Bezkompromisowe stwierdzenia działają niekiedy jak czerwone światło. Czytamy: „kiedy ona mówi, że mam otręby pszenne w głowie, to jest taki komplement i jest mi wtedy miło (...)” [2], pojawia się nieodparta chęć zapytania: ale o co tu chodzi? O czym ty, dziewczynko, bredzisz? I bardzo dobrze! Takie frazy się zapamiętuje, a to już jest wielki sukces, na który – wbrew pozorom – stać niewielu autorów. Na pierwszej stronie czytamy: „Nie piszę o tym, o czym nie mogę mówić. (...) Słowa znaczą dokładnie tyle, ile znaczą [3]”. To działa! Sęk tylko w tym, iż działa za słabo. Książka zbyt prosta, by czytać w celach socjologiczno-poznawczych. By doszukiwać się tego, upragnionego przecież przez akademickich krytyków literatury, głosu najmłodszych roczników. Momentami wyszło całkiem chwytliwie, ale to pozostawia – powtarzam! – stanowczy niedosyt. Podobnych pozycji na rynku wydawniczym jest co najmniej kilka (choćby porównywana z Mięsem na forach internetowych powieść Londyn, Paryż, Dachau A. Drotkiewicz). Dymińska nie tworzy novum, nie jest odkrywcza, osobna. Idealnie wpasowuje się w nurt, który już od dłuższego czasu mości sobie miejsce w kulturze. Widać w tym wszystkim gdzieś echo dykcji Masłowskiej: język popkultury, potoczny, codzienny, a jednak żywy i intensywny. Sam język jednak to za mało. Dla mnie za mało, bo nie mówi o niczym konkretnym.

 

Kompulsywne opowiadanie

 

Może warto poczekać na ułożenie własnej mowy. Takiej, która przyniesie więcej konstryktywnych i odważnych wartości. Takiej wreszcie, która coś zmieni, a nie tylko opisze zastany świat z jednej perspektywy.

 

Momentami wygląda to bowiem tak, jakby bycie niszowym implikowało nowy mainstream. Literaturze to nie wychodzi na dobre, czego debiut Dymińskiej jest bolesnym przykładem. Powstała nowa książka, o której ma się ochotę powiedzieć, że autorka ma niewiele do powiedzenia, ale kompulsywnie opowiada. I robi to bardzo energicznie, celnie. Dominika z całą pewnością posiada całkiem nieźle rozwinięty zmysł obserwacji. Z przełożeniem na konkret nie wyszło. Rozmieniła się, nie wykorzystując szansy.

 

W każdym razie warto obserować jej dalsze poczynania, potencjał przecież widać ewidentnie. Być może Mięso jest po prostu kolejnym, zbyt wczesnym debiutem – drobną wpadką, a pisarka udowodni jeszcze wszystkim, że stać ją na więcej i naprawdę zamiesza na polskiej scenie literackiej. Tego jej – i sobie – jako czytelniczce – życzę.

 

[1] http://kultura.onet.pl/literatura/rozmowy/dominika-dyminska-to-nie-tylko-powiesc-o-seksie,2,5225219,artykul.html Dostęp: 29.10.2012

[2] D. Dymińska, Mięso, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012, str. 101

[3]Tamże, str. 5

Oliwia

12 Wrocław
6 artykułów 11 tekstów 159 komentarzy
Trudno powiedzieć coś o sobie, kiedy się Soby nie zna.


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 10 lipca 2013, 17:58
Świetnie napisane. W zasadzie to się zgadzam w pełni, też oczekiwałam dużo więcej. To nie jest zła książka, ale nie wyróżnia się aż tak, by zasługiwać na cały ten szum.
Oliwia 11 lipca 2013, 11:38
Moim zdaniem prawie wcale się nie wyróżnia i to jest właśnie problem.
Od paru lat wszyscy piszą podobnie. Taki styl już niczym nie zaskakuje, nie wciąga czytelnika, który wcześniej poznał już Masłowską (swoją drugą, muszę się wreszcie zabrać za recencję Kotów), żulczyka czy Piątka.
Autorzy panują nad językiem - jedni mniej inni bardziej - ale nie wnoszą do niego niczego nowego.
Bardzo lubię literaturę tego typu, ale z utęsknieniem czekam na powieść, która mnie zadziwi. A jeśli nie, to przynajmniej będzie tak dobracowana (pod względem narracji, konstrukcji, fabuły, języka etc.), żebym mogła powiedzieć: Autorze, moje uszanowanie, dobra robota!
Tymczasem coraz częściej ciśnie mi się na usta(klawiaturę): nie postarałeś się.


Strasznie mnie zastanawia, dlaczego tu nie widać wyjustowania zastosowanego podczas wrzucania tekstu na stronę. Strasznie. Recenzja wygląda teraz dość niechlujnie.
Została też przyjęta (prawie rok temu) do pierwszego wydania pisma Rewers z Krakowa, ale ono jednak chyba nie powstało. To też ciekawa sprawa - kondycja magazynów literackich.

Wracając do tematu jednak z tematu:
u Dymińskiej pojawia się problem zaburzeń odżywiana i szukania miłości w Internecie. Bodajże inny użytkownik portalu (nie pomnę nazwiska!) wspominał o tym w swoim tekście. Moim zdaniem to jest jednak trochę spłycone. Wykreowanie przez autorkę postaci biednej dziewczynki, która nie może się odnaleźć w świecie i dlatego je coraz więcej i umawia się na seks przez Sieć wyszło jakoś płasko. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, kiedy i w jaki sposób bohaterka poradziła sobie z tymi problemami. Co o tym sądzisz?
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 11 lipca 2013, 21:05
Ja się właśnie zastanawiam, czy to jest wykreowana postać? Może właśnie dlatego czegoś mi w tej powieści brakuje, że to nie tylko WYGLĄDA na pamiętnik nastolatki z zaburzeniami, to JEST pamiętnik nastolatki z zaburzeniami. Zakończenie - to fakt - wydaje się dość płaskie. Całość jednak brzmi mi autentycznie, bo - jestem pewna - jest autentyczne. Tylko mnie jako czytelnika ta historia średnio interesuje, szczerze mówiąc. To jest autoterapia, z której próbuje się stworzyć literaturę. Nie odmawiam Dominice Dymińskiej talentu ani sprawności językowej. To pewnie będzie świetna pisarka. Tylko to jeszcze nie jest TA książka.
Oliwia 11 lipca 2013, 21:56
W jakimś wywiadzie powiedziała, że to jest zlepek pamiętników autorki oraz jej koleżanek. Coś w tym rodzaju w każdym razie.
Własnie: nie TA książka.
O tym samym myślałam podczas lektury.
przysłano: 8 lipca 2013 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca