Literatura

100. rocznica wydania "Portretu artysty w wieku młodzieńczym" Jamesa Joyce'a

Portret artysty w wieku młodzieńczym Jamesa Joyce'a, opublikowany w wydaniu książkowym po raz pierwszy w roku 1916, ukaże się w Biurze Literackim w stulecie tego wydarzenia w kapitalnym przekładzie Jerzego Jarniewicza. Powieść opowiada losy bohatera "Ulissesa" Stephena Dedalusa. To kolejny tom w nowej inicjatywie wydawniczej "Klasyka z Europy", dzięki której na naszym rynku pojawiła się już książka Henry'ego Greena ("Kochając") w tłumaczeniu Andrzeja Sosnowskiego. 

 

Tekst Joyce'a ukaże się w ramach realizowanej przez Biuro Literackie serii "Klasyka z Europy", mającej za zadanie przybliżenie polskim czytelnikom najwybitniejszych europejskich dzieł literackich. Oprócz wspomnianych książek Henry'ego Greena i Jamesa Joyce'a ukażą się niebawem prozy Tommasa Landolfiego, Phillipa Larkina, Raymonda Queneau i Nathalie Sarraute.

Fragment powieści:

 

Drzwi otworzyły się cicho i zamknęły. Szybki szept przebiegł przez salę: prefekt. Zapadła chwila martwej ciszy i nagle dał się słyszeć głośny trzask kija do bicia uderzającego w blat ostatniej ławki. Stephenowi ze strachu serce podskoczyło do gardła.
– Są tu, ojcze Arnallu, jacyś chłopcy, którym należą się baty? – krzyknął prefekt. – Mamy tu leniwych i gnuśnych wałkoni, którym należą się baty?
Poszedł na środek klasy i zobaczył klęczącego Fleminga.
– Ho, ho! – wykrzyknął. – Co to za chłopak? Czemu klęczy? Jak się nazywasz, chłopcze?
– Fleming, psze księdza.
– Ho, ho! Fleming! Na pewno obibok z niego. Ma to wypisane na twarzy. Czemu on klęczy, ojcze?
– Napisał wypracowanie na dwójkę – odparł ojciec Arnall – i nie umiał odpowiedzieć na żadne pytanie z gramatyki.
– Jakżeby inaczej! – wykrzyknął prefekt. – Jakżeby inaczej! Urodzony obibok! Ma to wypisane na twarzy.
Uderzył kijkiem w ławkę i krzyknął:
– Wstawaj, Fleming! No już, mój chłopcze!
Fleming podniósł się powoli.
– Wyciągaj rękę! – rozkazał prefekt.
Fleming zrobił, jak kazano. Kijek spadł na rękę z głośnym klaśnięciem: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć.
– Drugą!
Kijek znowu spadł na dłoń z akompaniamentem sześciu głośnych, szybkich klaśnięć.
– Na kolana! – wrzasnął prefekt.
Fleming klęknął, wtulając dłonie pod pachy, a twarz wykrzywiła się mu z bólu, ale Stephen wiedział, że Fleming ma twarde dłonie, bo ciągle nacierał je kalafonią. A może jednak przeżywał katusze, bo odgłos uderzeń był przerażający. Stephenowi serce waliło jak młotem.
– Do roboty, cała reszta! – krzyknął prefekt. – Tu nie ma miejsca dla gnuśnych, leniwych wałkoni ani dla gnuśnych, leniwych spryciarzy. Do roboty, powiadam wam. Ojciec Dolan będzie przychodził tu codziennie i was sprawdzał. Ojciec Dolan przyjdzie tu jutro.
Dźgnął kijkiem jednego z chłopców w bok i zapytał:
– No, chłopcze! Kiedy przyjdzie ojciec Dolan?
– Jutro, psze księdza – odpowiedział mu głos Toma Furlonga.
– Jutro, – i jutro, – i jutro – dorzucił prefekt. – Przygotujcie się dobrze na te wizyty. Codziennie ojciec Dolan. Zakonotujcie to sobie. A ty, chłopcze, kto?
Serce mało nie wyskoczyło Stephenowi z gardła.
– Dedalus, psze księdza.
– Czemu nie piszesz jak reszta?
– Ja… mnie się…
Ze strachu nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
– Czemu on nie pisze, ojcze?
– Stłukł szkła – odpowiedział ojciec Arnall. – I pozwoliłem mu nie pisać.
– Stłukł? Czy dobrze słyszę? Jak się nazywasz? – zapytał prefekt.
– Dedalus, psze księdza.
–Wychodź mi tu, Dedalus. Ty gnuśny spryciarzu. To, żeś spryciarz, masz wypisane na twarzy. Kiedy stłukłeś te szkła?
Stephen, potykając się, wyszedł na środek klasy, a strach i pośpiech zaćmiły mu wzrok.
– Gdzie stłukłeś te okulary? – powtórzył prefekt.
– Na żużlowej ścieżce, psze księdza.
– Ho, ho! Na ścieżce! – krzyknął prefekt. – Znam te wasze sztuczki.
Stephen uniósł ze zdziwienia wzrok i przez chwilę widział biało-szarą, niemłodą już twarz ojca Dolana, jego łysą, białoszarą głowę porośniętą po bokach kłaczkami, stalowe ramki jego okularów i spoglądające zza szkieł bezbarwne oczy. Czemu powiedział, że zna te sztuczki?
– Gnuśny, leniwy wałkoń, ot co! – krzyknął prefekt. – Szkła mu się stłukły! Stara uczniowska sztuczka. W tej chwili wyciągaj ręce!
Stephen zamknął oczy i wystawił drżącą w powietrzu rękę wnętrzem dłoni do góry. Poczuł, jak prefekt dotyka jej przez chwilę, próbując rozprostować mu palce, i usłyszał szelest sutanny, kiedy podnosił kij do uderzenia. Od tego ciosu, gorącego, parzącego, piekącego, szczypiącego, który zabrzmiał jak głośny trzask łamanego kija, jego drżąca dłoń zwinęła się niczym liść w płomieniu; a na dźwięk ten i ból wezbrały mu w oczach parzące łzy. Dygotał na całym ciele ze strachu, dygotało jego ramię i dygotała jego dłoń zwinięta, paląca, zsiniała, niczym zerwany liść na wietrze. Jego wargi nabrzmiały krzykiem, modlitwą, żeby mu darować, ale choć łzy parzyły mu oczy, a członki dygotały z bólu i strachu, powstrzymywał gorące łzy i tłumił ten krzyk, który parzył mu krtań.
– Drugą! – zawołał prefekt.
Stephen schował obolałą i rozdygotaną prawą rękę i wyciągnął lewą. Mankiet sutanny znowu zaszeleścił, kiedy kij zamaszyście poszedł w górę, a głośny trzask i straszliwy, szaleńczy, szczypiący i parzący ból zmiażdżyły jego dłoń i palce, zamieniając je w siną, roztrzęsioną masę. Parzący strumień trysnął mu z oczu, a Stephen, płonąc ze wstydu, cierpienia i strachu, cofnął w panice drżącą rękę i wybuchnął wyciem pełnym boleści. Jego ciałem zawładnęły spazmy przerażenia, wstydu i wściekłości, aż poczuł, że z gardła dobywa się krzyk parzący, a parzące łzy leją się mu z oczu na płonące policzki.
– Klękaj! – krzyknął prefekt.
Stephen ukląkł szybko, wtulając pod pachy obolałe dłonie. Kiedy myślał, jak bardzo je zbito i jakim wielkim bólem napuchły, zrobiło mu się ich żal, jakby nie były to jego własne dłonie, ale cudze, należące do jakiegoś obcego człowieka, którego żałował. A kiedy ukląkł, tłumiąc w przełyku ostatnie spazmy płaczu i czując, jak piecze go ten wciśnięty pod pachy, mrowiący ból, pomyślał o rękach, które wyciągnął przed siebie, wnętrzem dłoni do góry, i o silnym chwycie prefekta, kiedy rozprostowywał dygoczące palce, i o bryle mięsa, w jaką zamieniły się zbite, opuchnięte, zaczerwienione dłonie, i o palcach, które bezradnie dygotały w powietrzu.
– A teraz do roboty, wracać mi do roboty! – krzyknął prefekt od drzwi. – Ojciec Dolan będzie zaglądał tu codziennie, bo chce wiedzieć, czy jakiemuś nicponiowi, jakiemuś leniwemu, gnuśnemu wałkoniowi nie trzeba przetrzepać skóry. Codziennie! Codziennie!
Drzwi zatrzasnęły się za jego plecami.

 

Dziś premiera! 

 

Patronat medialny:
Wywrota

Anna Bugajna

Anna Bugajna

35 Kraków
728 artykułów 10 komentarzy
kontakt: literatura@wywrota.pl
Współpraca
Ministerstwo Literatury


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 30 maja 2016 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca