Wywrota

Moda na długie włosy

Opowieść Tadeusza Nalepy ma w sobie siłę jednoznacznej i nie znoszącej sprzeciwu narracji Marka Edelmana. Czytając jego wspomnienia nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Nalepa opowiada historię pewnego świata. Świata, który wraz z długimi włosami przeszedł do historii.

Nie tylko muzyki, bo wspomnienia Nalepy, które spisał Wiesław Królikowski, dotyczą wszystkiego, co potrafi zainspirować artystę. W kilku odsłonach otrzymujemy spowiedź człowieka, który doczekał się etykietki najlepszego polskiego gitarzysty. Świadomy swojej wagi i wartości opowiada o świecie z niedbałością dziecka. Jest w tym równie nieustraszony, co Edelman i inni świadkowie niezwykłych wydarzeń.

"Breakout absolutnie" to opowieść rzeka. Książka została znaleziona przeze mnie przypadkiem w szkole, pośród sterty najstarszych przewodników górskich, kilku zapomnianych numerów gazet i nowości wydawniczych, po które nikt nie sięga. Pośrodku tego wszystkiego błyszczała czarny grzbiet książki, która przypomina komiks. Poza głównym nurtem opowieści zawiera niezwykłą ilość fotografii, zdjęć okładek płyt oraz pobocznych wątków, które składają się na wielkie wspomnienie o Nalepie - człowieku. Poboczne opowieści wciągają przede wszystkim dlatego, że wirują wokół głównej postaci tej książki. Układają się w rodzaj narracyjnej fugi. To właśnie kompozycja książki zwraca uwagę na czas jako kategorię nieubłaganą. Wiadomo przecież, że wspomnienia o Nalepie powstały już po jego śmierci.

Tymczasem wracamy do głównej części tego tekstu, czyli opowieści samego Nalepy. Jego spostrzeżenia dotyczące innych zespołów na rynku polskim są błyskotliwe i pełne paradoksu. Opowieść Nalepy iskrzy od zdań tego rodzaju (o "Dżemie") - " To są fajni muzycy w określonej muzyce". 

Muzyka rockowa, o której mówi się powszechnie, że konserwuje wpłynęła w wielkim stopniu na karierę muzyczną ojca polskiego bluesa. Nalepa jest przekonany, że gra wyłącznie rocka z lekką odmianą czegoś, co można by nazwać białym, europejskim bluesem. Poza tym przyznaje, że zagrał pierwszą polską płytę bluesową z czystego przypadku. Po prostu miał taki nastrój.

Książka Królikowskiego zawiera najrzadsze, najczęściej przemilczane fakty z życia wielu rockowych gwiazd w Polsce. Faktem nieznanym jest na przykład to, że zespół Nalepy zdobył sobie niezwykłą popularność w Holandii i Związku Radzieckim, na wiele lat zanim granice tych państw otworzyły się dla takich sław jak "Led Zeppelin". Pierwszy gitarzysta Polski uwielbiał długie wyjazdy do Związku Radzieckiego, dzięki którym otrzymał najdroższy kontakt w historii polskiego rocka - zamówienie na kompozycję do Olimpiady. W 1985 roku na łamach "Walki Młodych" powiedział - "Co mi dało granie bluesa? Przede wszystkim nie uważam życia za zmarnowane".

Nalepa kojarzy się dziś przede wszystkim z piosenkami, które wykorzystała polska reklama lub film. Przez środowisko muzyczne określany był jako facet, który ma równo pod sufitem, mimo że wymaga od swoich muzyków niezwykłej błyskotliwości. Lektura książki Królikowskiego powoduje, że poznajemy Nalepę w kolejnych epokach swoich artystycznych dokonań. Od pierwszych zespołów amatorskich po karierę międzynarodową. Od prostych wydarzeń i faktów muzycznych niepostrzeżenie przechodzi się w lekturze do świata jego języka i wyobraźni. Intrygujące opowieści Nalepy znajdują podłoże w konkretnym czasie historycznym, w którym na przykład długowłosi mężczyźni byli wyłapywani przez Milicję Obywatelską i odprowadzani siłą do fryzjera.

Dlaczego książka Królikowskiego tak wciąga? Przede wszystkim dlatego, że wyraźnemu podziałowi narracji towarzyszą konkretne zdarzenia polityczne w kraju. Dzięki narracji Nalepy odnajdujemy ducha Polski lat 60., 70. i 80. Brzmienie jego gitary (jaka szkoda, że wydawnictwo nie postarało się o załączenie choć najskromniejszej płyty z największymi utworami), nawołuje do nieprawdopodobnej nostalgii i uruchamia w czytelniku cały zespół skojarzeń. Opartych - wśród najmłodszych z nich - przede wszystkim na filmach oraz zasłyszanych opowieściach. Nalepa należy do przekonujących gawędziarzy, ponieważ trzyma się wewnętrznego głosu. Dopiero po lekturze tej książki łatwiej przychodzi zrozumienie dla niezłomnej postawy artysty. Książka ma jeszcze jeden aspekt powieściowy; czyta się ją jednym tchem również dlatego, że kończy się śmiercią. Żywotność i humor narratora przeciwstawiona jest ostatniej notce, w której dość lapidarnie zawiadamia się o śmierci giganta rocka.

Powinnam w tym miejscu postawić kropkę. Ponieważ nie istnieje lepsze zakończenie niż śmierć. Książka Królikowskiego posiada jednak kilka wad, o których warto wspomnieć. Jest to bowiem dość symptomatyczne dla środowiska dziennikarzy muzycznych czy sportowych. Ostatnie partie książki nie powinny powstać. Omawiają w nudny, jałowy i żenujący na tle barwnej opowieści Nalepy, stylu, kolejne płyty dinozaura bluesa. Z kilkunastu kartek książki nie dowiadujemy się niczego odkrywczego poza kilkoma faktami z życia dziennikarza muzycznego. Słabo napisane wspomnienia kolorytu Polski dawnych lat konkurują tu z karkołomnymi opisami partii muzycznych płyt. Kiepski to jednak pomysł skoro zostały ze sobą zestawione języki tak dalekie. Uroda tej książki została zmącona, a styl Królikowskiego bezwzględnie odsłonięty. Ubolewałam nad stanem ducha polskich dziennikarzy muzycznych. Hanna Krall mówiła przynajmniej tym samym dialektem, co Edelman.

Skromna książka wywołała we mnie prawdziwą burzę skojarzeń. Czytając ją i wyszukując kolejnych utworów Nalepy na YouTubie, przypominałam sobie czasy mojego prywatnego PRL-u. Miasteczko Żmigród, do którego jeździło się po mięso i narty. Pierwszą wystawę sztuki w jakimś wrocławskim kościele późnym latem. Muzyczne fascynacje mojego starszego brata. Usłyszaną wypowiedź niespełna 24 - letniego Marka Hłaski, który powiedział pewnego dnia na antenie Polskiego Radia - "Wstydzę się, że mam tak paskudnie młodzieńczą twarz. Ja się tej twarzy, jak młodzieży dzisiejszej, po prostu wstydzę".

Wyrwać się. Wyrywanie się Nalepy z czasów, w których żył polegało również na noszeniu długich włosów. - "To było ładne z daleka, czyli na Zachodzie. Zresztą wtedy Amsterdam - a tam najczęściej bywaliśmy - stanowił światowe centrum hippisów. Zjeżdżali ze wszystkich stron, spali na ulicach. To było fajne, kolorowe - jeśli mnie nie dotyczyło. Natomiast ta odbitka tego w Polsce zupełnie mi nie pasowała. "Hippis" znaczyło facet, który się nie mył. Tak można było powiedzieć. I nie miałem kontaktu z tymi naszymi hippisami. I nie przyznawałem się do nich. Wyrosłem na takiej samej muzyce, co hippisi, bo taki był czas, ale to mi było obce. (...)

- Zapuściłem włosy, bo mi to odpowiadało. Długie włosy i zarost dały mi bardzo dużo swobody w graniu. To jest istotna sprawa: człowiek ma w sobie jakiś wstyd, pewne zahamowania. A tak - mogły być jakieś niedociągnięcia, bo to jakby nie byłem ja. Wydawało mi się, że się ukryłem po tym."

 

Agnieszka Kłos

Rita Baum

Wiesław Królikowski,

 

Tadeusz Nalepa. Breakout absolutnie.

Wydawnictwo Iskry,

Warszawa, 2008.

Agnieszka Kłos

Agnieszka Kłos

24
52 artykuły 3 teksty 17 komentarzy
Dziennikarka, krytyk sztuki, performerka. Wykłada fotografię prasową i dziennikarstwo internetowe na wyższej uczelni. Wiceprezes Stowarzyszenia Artystycznego Rita Baum. Agnieszka Kłos - znana jako agniusza. Stypendystka Ministra Kultury na warsztatach…
Zasłużeni dla serwisu


przysłano: 4 kwietnia 2008 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca