Muzyka

Jest mi dobrze w mojej niszy. Wywiad z Anitą Lipnicką

Na scenie debiutowała w maturalnej klasie, zdobywając popularność jako wokalistka Varius Manx, a gdy odeszła z zespołu, zaczęła występować solo. Od 2003 roku zaczęła współpracę z Johnem Porterem, czym znów zyskała uznanie publiczności. Rok temu wydała pierwszy od 13 lat album w języku polskim pt. „Vena amoris”, nagrany z angielskimi muzykami. To z nimi promowała autorski materiał na trasie koncertowej w 20 polskich miastach. W Rotundzie, gdzie przed laty debiutowała, występując z Grupą Rafała Kmity, zagrała już w nowym składzie, z zespołem polskich muzyków. O tym, dlaczego woli kameralne koncerty, czy wzrusza się przy własnych utworach i dlaczego fascynuje ją amerykańska kultura tuż po krakowskim koncercie z Patrycją Badysiak rozmawiała Anita Lipnicka.

 

Jak się dzisiaj Pani grało z nowymi muzykami? Trema była większa niż zwykle?

 

Właśnie była i to bardzo duża, bo wcześniej chłopcy ćwiczyli osobno. Są z Wrocławia i tak naprawdę pierwszy raz się spotkaliśmy wczoraj, na próbie, więc dzisiaj wszyscy się bardzo denerwowali. Ale myślę, że było fajnie.

 

Pani koncerty są kameralne, często też występuje Pani w małych miasteczkach. Nie kusi Panią czasami, żeby wystąpić na jakimś większym festiwalu, przed kilkoma tysiącami osób?

 

Przed kilkoma tysiącami? Nie sądzę, żeby moja muzyka, którą teraz uprawiam, nadawała się na stadiony i kilkutysięczną widownię. W miarę upływu czasu skierowałam się bardziej w stronę muzyki autorskiej, często bardzo intymnej, akustycznej. Takie granie sprzyja temu, żeby prezentować je w zamkniętych, małych przestrzeniach. Ja już kiedyś byłam sławna, to było 18-20 lat temu, wiem, co to znaczy i niekoniecznie chciałabym, żeby to się powtórzyło. Jest mi dobrze w mojej niszy i dopóki to, co robię, spotyka się z uznaniem ludzi, którzy chcą przychodzić na koncerty, mnie to po prostu cieszy. Nie chciałabym niczego zmieniać. Celowo odmawiam udziału w programach, które mogłyby spowodować, że byłabym w centrum uwagi, śledzona przez paparazzich. Nie mam takiej natury po prostu, nie jestem w tym dobra.

 

W jednym z wywiadów przeczytałam, że kiedy Pani debiutowała, rynek muzyczny funkcjonował trochę inaczej i dlatego nie chciałaby Pani teraz zaczynać kariery.

 

Może bym i chciała, ale dzisiaj jest to bardzo trudne z powodu obfitości wszystkiego. Wchodzimy do sklepu i jest dwadzieścia tysięcy gatunków proszku do prania. Jest nadmiar wszystkiego i muzyki też to się tyczy. Jest bardzo dużo złej muzyki, bardzo dużo dobrej muzyki i bardzo dużo średniej. Tak, kiedy ja debiutowałam i wychodziło miesięcznie kilka płyt, tak teraz dziennie wychodzi ich kilkadziesiąt. To jest więc zupełnie inny rynek. Oczywiście jest też Internet, który z jednej strony jest błogosławieństwem naszych czasów, z drugiej strony przekleństwem, bo to jest bardzo pojemny śmietnik, do którego wszystko da się wrzucić. Dzisiaj każdy może być gwiazdą, każdy może na You Tube’a wrzucić filmik, jak śpiewa i gra. 99 procent tych rzeczy to są bardzo słabe rzeczy, ale ten 1 procent z kolei się przebija. Trudno więc powiedzieć, co z tym Internetem, czy on robi nam dobrze czy źle.

 

A gdyby za kilka lat Pani córka powiedziałaby, że chce iść w Państwa ślady i też chce się zająć muzyką, ucieszyłaby się Pani czy raczej zmartwiła?

 

Nie zmartwiłabym się. Ja bym się po prostu ucieszyła, gdybym widziała, że ona jest pewna, czego chce, bo to jest najważniejsze. Jeżeli powie, że chce, żeby to była muzyka i to by to jej dawało radość, niech to robi. Ja będę ją wspierać i robić wszystko, żeby jej się udało. A jeżeli powie, że chce zostać dentystką, to też będę robiła wszystko, żeby jej w tym pomóc, żeby zrealizowała swoje marzenie. Myślę, że najważniejsze jest to, żeby robić to, co się lubi, a najsmutniej jest skończyć w robocie, która cię nie cieszy. Całe życie wstawać rano i nienawidzić tej pracy. Więc jeżeli ktokolwiek, nawet dziecko, wie, w którym kierunku chciałoby pójść, to należy podążać za głosem serca. 

 

 

Chciałabym też zapytać o projekt nagrany z zespołem Pani brata, Voiceband, czyli płytę z piosenkami z lat 30. To była tylko chęć pomocy bratu w spełnieniu jego marzenia czy Pani także ma jakiś sentyment do muzyki z tamtych lat?

 

Mam, ale nie jest to moja muzyka i ja bym sama takiej płyty nie chciała nagrać. Wzięłam w niej udział jako gość specjalny i pomagałam chłopcom wszystko ogarnąć i płytę w ogóle wydać. Sentyment mam, bo jako dziecko bardzo lubiłam przysłuchiwać się, jak dziadkowie śpiewali te stare piosenki, one towarzyszyły mi w dzieciństwie. Klimat tamtych czasów, czarno-białe zdjęcia, czarno-białe filmy, wszystko z tamtego okresu jest fascynujące. Troszkę bajkowe, trochę odrealnione. Teksty często są bardzo wyidealizowane. Piękne, tkliwe i słodkie. Muzyka była piękna i pisało wtedy naprawdę wielu wielkich autorów, więc to jest kopalnia niesamowitych kompozycji. Tak więc z przyjemnością pomagałam chłopakom przy tym projekcie.

 

A jak Pani wspomina projekt „Morowe Panny” [płytę nagraną we współpracy z Dariuszem Malejonkiem z okazji 68. Rocznicy wybuchu powstania warszawskiego]?

 

Dobrze wspominam. Początkowo odmawiałam udziału w tym projekcie. Zawsze mam takie mieszane uczucia, jak są jakieś projekty artystyczne związane z wydarzeniami historycznymi, bo bardzo łatwo w tej sytuacji otrzeć się o banał albo o nietraf zupełny. Ale tutaj spodobało mi się, jak to zostało zrealizowane. Znalazłam w tym jakiś swój wyraz, z pomocą Johna zrobiłam piosenkę „A jeśli nie wrócę przed świtem”, która jest bardzo akustyczna. Tekstowo chciałam wczuć się w postać młodej dziewczyny, która w uczestniczy w powstaniu i nie wie, czy do rana przeżyje, czy wróci do domu. Celowo w tej właśnie mojej piosence jest dużo symboli, które, wydaje mi się, były wtedy ważne dla ludzi. Wiara w Boga, wiara w wolność, te ideały, dla których poszli walczyć.

 

A wzruszała się Pani przy tworzeniu tego utworu?

 

Tak, pamiętam, że był taki moment, że strasznie się sama wzruszałam tym wszystkim. A moja córka, gdy słuchała właśnie tej piosenki, pytała: „Mamo, dlaczego napisałaś taką piosenkę?” [śmiech] I chciała ją włączać, a jednocześnie płakała i nie chciała jej dalej słuchać, czyli jakaś forma emocji się przeniosła.

 

Czy Pani sama lubi słuchać swoich piosenek?

 

Nie, ja nie mam, że tak powiem kolokwialnie, „jazdy na siebie”, żeby się nigdy nie wyłączać z tych płyt. One kosztują mnie tyle emocji i tyle pracy, że potem mam już dość. Znam na pamięć każdą nutę i każdy niuans i chcę odpocząć, już nie wracam do nich. Później, oczywiście, wykonuję piosenki na żywo, ale nie słucham siebie.

 

Przyznawała Pani w wywiadach, że jeszcze jako licealistka zaczytywała się Pani w Stachurze i Hłasce, a z biegiem lat zmieniła się Pani i jako człowiek, i jako muzyk. Dlatego ciekawi mnie, czy literacki gust też się Pani zmienił, ma pani inne inspiracje?

 

Na pewno. Najbardziej zmienił mi się gust muzyczny, bo przeszłam bardzo długą drogę od tego, czego słuchałam 20 lat temu do tego, czego słucham teraz. A jeśli chodzi o literaturę, to po prostu więcej książek przeczytałam przez ten czas, ale też na pewno do innych rzeczy dzisiaj sięgam. Bo wydaje mi się, że kiedyś nie czytałabym takich pozycji jak Houellebecq na przykład, pewnie bym tego nie rozumiała. A teraz czytam różne rzeczy, nie mam jakiegoś nurtu, wielu ulubionych autorów mi się uzbierało. Bardzo lubię Hanifa Kureishi, brytyjskiego pisarza. To chyba mój ulubiony współczesny pisarz z ostatnich 10 lat.

 

Wymarzony duet na scenie? Oczywiście, poza Johnem Porterem. I Leonardem Cohenem.

 

Z Leonardem na pewno, chciałabym mu chociaż chórki porobić. A tak poza tym to  mam takie marzenie, żeby nagrać płytę w Ameryce, z amerykańskimi muzykami, którzy grają naprawdę rdzenny folk amerykański. Chciałabym sobie pośpiewać takie rzeczy i uczestniczyć w takim projekcie, ale nie wiem, czy to jest w ogóle wykonalne, bo nikt tam nie wie o moim istnieniu. Musiałabym się jakoś zakręcić [śmiech]. Mam jakiś taki niespełniony sen o Ameryce. Chciałabym pojechać w podróż po tym kraju i poznać go bliżej, bo jest tak bardzo różnorodny. I z perspektywy muzyki tam się wydarzyło tyle przecudownych rzeczy, w tak różnych gatunkach, począwszy od czarnego bluesa, a skończywszy właśnie na tych moich ulubionych folkowo-akustycznych brzmieniach „Americana”. Chciałabym sobie kiedyś odbyć wędrówkę tymi szlakami.

 

 

Patrycja Badysiak

Patrycja Badysiak

34 Kraków
16 artykułów
Ministerstwo Muzyki


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 25 grudnia 2014 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca