Na początku miałam wyjść od tego, że pani Natalia pokochała bluesa, a blues pokochał ją i romans trwa też na płycie Shy Albatross. To byłoby jednak zbyt duże uproszczenie. Na "Woman Blue" blues oczywiście jest obecny, ale bardziej w brzmieniu, w pewnym klimacie.
Muzycznie natomiast nowy zestaw kojarzy mi się bardziej ze spokojnymi grunge'owymi rzeczami, balladami czy akustycznymi nagraniami Alice in Chains połączonymi z soulem, folkiem. Ta muzyka jest brudna, ziemista, z hippisowskimi naleciałościami, ale momentami niesamowicie uduchowiona, emocjonalnie wzniosła, pełna dramaturgii.
"Woman Blue" to pozornie dość jednolita, prosta rzecz, zbudowana z zaledwie kilku elementów. A jednak mnóstwo na tym krążku smaczków, detali, subtelnych pobrzękiwań i grzechotania.
Całość jest na wskroś organiczna, może nie mroczna, ale i nie słoneczna czy radosna. Oddychająca, przestrzenna. Numery raczej spokojne, snujące się, z rzadka bardziej dynamiczne ("Good Bye Mother Blues"). A nad tym wszystkim króluje głos Natalii Przybysz - silny, głęboki, amerykański, przypominający momentami Melody Gardot.
Słowo pogański ma niekoniecznie pozytywne konotacje, ale jak ulał pasuje do "Woman Blue". To iście pogańska płyta.
Woman Blue
Shy Albatross
Data premiery: 2016-04-15