Podróże

Tam za górą leży Sarajewo

Aleja Snajperów, wszechobecne ślady po kulach i granatach. Zaminowane opłotki, miejsce śmierci bezpośredniej i semantycznej. Miejsce tajemnicy, której my – Europejczycy – nie jesteśmy w stanie zdeszyfrować.

Do Sarajewa przyjechaliśmy tramwajem. A kiedy z niego wychodziliśmy, w ulewnym deszczu i jednocześnie w ciepłym słońcu, tęcza opięła łukiem stadion wybudowany na okazję Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1984 roku. Aleja Snajperów, wszechobecne ślady po kulach i granatach. Zaminowane opłotki, miejsce śmierci bezpośredniej i semantycznej. Miejsce tajemnicy, której my – Europejczycy – nie jesteśmy w stanie zdeszyfrować.

Do Sarajewa przyjechaliśmy tramwajem. Był to tramwaj ostatni, nie wpisany w rozkład, być może władze miasta zrobiły tak na wypadek, gdyby faktycznie nie mógł dojechać. Wyglądał też jakby był ostatni, ponieważ po nim nie było nic. Zamykał za sobą drogę w zwartą, lepką ciemność. Wagoniki podskakiwały na torach, hałasowały i udawały pociąg, wyglądały jak wielka gąsienica, która trawi strawionych wódką renegatów. Nie zdziwilibyśmy się wcale, gdyby siedzący przed nami pijak zwymiotował i poczuwszy się lepiej zaczął sprawdzać bilety. A może nie zdziwilibyśmy się bardziej, ponieważ dziwiło nas wszystko. Patrzyliśmy wielkimi oczami na miasto, o którym słyszeliśmy o jedną historię za dużo. No i tego jeszcze samego dnia zobaczyliśmy Mostar.

Mostar to już zupełnie inna historia. Mostar tylko udaje miasto. W rzeczywistości jest międzywymiarową bramą do najwyższego kręgu piekieł. Sprytnie, choć trochę nieudolnie, zamaskowaną przez Bośniackich Serbów, muzułmanów i Chorwatów jako polis. Portal znajduje się w okolicach samego centrum. Z pozoru nic nie znaczące ruiny gimnazjum i banku przy placu hiszpańskim zmieniają się, kiedy tylko spojrzymy poza podziurawione jak ser szwajcarski fasady. Znajdziemy opuszczone przed dekadą biura, które wyglądają jakby jeszcze tydzień temu pracowali w nich urzędnicy. W uporządkowanych teczkach osobowych znaleźć możemy bardziej obiektywną prawdę od najsłynniejszego zabytkowego Starego Mostu, który został zbudowany cztery lata temu. Tu możemy znaleźć coś więcej niż potłuczone butelki na dnie zimnej jak usta prostytutki Neretwy.

Można łatwo przegapić moment, kiedy przejeżdża się w nocy przez centrum Sarajewa. Wszystkie budynki wyglądają podobnie, mieszają się wieże meczetów, ludzie o dość charakterystycznych rysach przechodzą szybko. Miasto śpi, ale jakimś takim snem dusznym, przerywanym przekładaniem się z boku na bok, czujnym ale i pełnym majaczeń. Oniryczne skoki, porwane wspomnienia i spostrzeżenia. Sarajewo nocą po prostu odczuliśmy, przeżyliśmy, przyjęliśmy do wiadomości. Poprawcie mnie, jeśli się mylę.

A następnego dnia kupiliśmy dwa litry czarnorynkowej rakiji, która od benzyny różni się nieco zapachem. Ten bimber o ostrym smaku winogron możemy zakupić na każdym szanującym się bazarze na Bałkanach. Jeśli jest się naiwnym turystą, który jednak nie mówi w języku Starej Unii, litr takiej przyjemności w butelce po Coca-Coli będzie kosztował nas około 20 zł. Jedna butelka starcza na długo. Można też wysłać SMSem kod spod nakrętki i wygrać bilet na mistrzostwa. A sama butelka, nie zgnieciona, kosztuje 25 groszy. Daje się łatwo schować, jeśli tylko wybieracie się zaraz do kościoła.

Chyba najbardziej charakterystyczne dla Sarajewa są meczety. Oddalone od siebie na odległość głosu łapią wzrok strzelistymi wieżami. Gdy podróżowaliśmy potem górskimi drogami to właśnie islamskie kościoły uświadamiały nam, że nie jesteśmy w Polsce. Inaczej widoki można by spokojnie pomylić z rodzimymi Bieszczadami. Poza tym, w samym centrum Sarajewa znaleźliśmy również kościoły katolickie, prawosławne, a także żydowską synagogę. Tu współistnienie kultur i religii staje się rzeczą zupełnie drugorzędną. Chyba, że jedna ze stron ma naładowane karabiny i opite benzyną czołgi. Wtedy współistnienie staje się bardzo trudne i bardzo, bardzo krwawe.

Właściwie Bośnia zarezerwowała dla siebiewszystkie największe masakry tego wieku, przy których wojna w Iraku to faktycznie misja pokojowa. W czasie II Wojny Światowej spływała krwią po wielokroć i dość systematycznie, natomiast niedawne konflikty określone zostały największą rzezią od czasów Hitlera. Nie chodzi tutaj tylko o liczbę zabitych, ale o skalę i rozmach działań. O to, że wszyscy walczyli przeciwko wszystkim. Wszelkie podziały stały się nieważne w tej rządzonej przez wielu monoteistycznych Bogów krainie. Każdy był winny. Tak samo każdy jest winny masakrze, którą zgotowały sobie wszystkie strony konfliktu.

Niezwykłe wrażenie robią sarajewskie cmentarze. Są bardzo spokojne, czyste. W pewien sposób oczywiste i milczące. Przez jeden z nich płynie strumień. Można siedzieć nad nim cały dzień, patrzeć w niebo i zupełnie nie wiedzieć, co się czuje. (Parę osób wbijało mi do głowy, że w jakiś sposób szczególnie ważne są steczaki, rzeźbione nagrobki z okolic XII wieku, które można czasami zauważyć, poustawiane na trawnikach zamiast pomników – otóż są, ale nie są istotne). Witamy w Sarajewie. Europę zostawcie w domu, tutaj nie odpowiadamy na niektóre pytania.

Kolejną zagadką Bośni są piekarnie. Najwyraźniej spełniają role naszych fast foodów, otwartych całą dobę przegryzalni. Tradycyjne wypieki oparte na szpinaku, słonym białym serze i mięsie w pewien sposób przemawiają do nas lepiej i prościej niż wszystkie meczety, zabytki czy bielące się w słońcu cmentarze. Ładujemy w siebie tanie, pyszne Bośniackie bułki i ogarnia nas senność, ogarnia nas sytość i już nie jesteśmy w stanie myśleć. Chodzimy brukowanymi ulicami, oglądamy spaloną bibliotekę i już nic nie rozumiemy. Ktoś do nas krzyczy w jakimś obcym języku, ale nie potrafimy zrozumieć nawet poszczególnych słów.

Sarajewo opuściliśmy w deszczu. Potem jeszcze ta sprawa z tęczą. W głowach miało się uspokoić, jednak wraz z każdym kilometrem gubiliśmy jakieś drobne myśli, uogólnienia rwały się w szwach, a wszystko było nam takie bliskie i jednocześnie tak niezrozumiałe, że dla kurażu próbowaliśmy sobie wszystko racjonalizować, rozumieć na wyścigi. Kiedyś oglądając Requiem dla snu zapamiętałem, że jest to film mocny. Potem pomyliło mi się to z dobrym filmem, więc jako taki obejrzałem go ponownie. I przypomniałem sobie, że „mocny” jest kategorią samą w sobie, oddzielną. I wcale nie oznaczającą czegoś dobrego. Bośnia i Hercegowina sprawiła przez chwilę, że poczułem się na miejscu. Ale co to było za miejsce i co przyciąga mnie i odpycha od tego kraju? Jest inny i jednocześnie podobny. I dziki, nieufny, ostrożny. Trochę jak dzikie zwierzę, które można oswoić tylko do pewnego stopnia. Można je zaakceptować, ale na pewno nie zrozumieć.

 

„Jeszcze ogień płonie, trzeszczy drzewo

Lecz już nadszedł czas na sen

Za najbliższą górą jest Sarajewo

Tam jutro rano pobierzemy się”

                     - Jaromir Nohavica, „Sarajevo”.

 

Zdjęcia


nF

Paweł Leszczyński nF premium

41 Warszawa
79 artykułów 90 tekstów 659 komentarzy
Wskaźnik aktywności: 28%. Czego szuka w internecie: 1) miłości: 0%; 2) przygotnych związków: 2%; 3) przyjaźni: 1%; 4) Zrozumienia: 69%. Wskaźnik rotacji należności: 3. Kryteria kwalifikujące: RZS, F1, WKN:15. animator kultury, filozof


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
ew
ew 12 sierpnia 2008, 09:55
Napisałeś nie tylko co zobaczyłeś, ale jak zobaczyłeś, Świetny artykuł.
bosejiu
bosejiu 14 sierpnia 2008, 00:04
Popieram, ciekawy artykuł, świetnie się go czyta.
szanta - Edyta Ślączka-Poskrobko
super !!
Waris
Waris 27 listopada 2010, 12:27
Z racji, ze od chwili jestem na wywrocie: swietny pomysl podzielenie sie tak waznym artykulem.
przysłano: 6 sierpnia 2008 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca