Teatr

Prawda – dochodzenie (recenzja spektaklu „Mokradełko”)

 

Czy można poznać prawdę? Czy prawda nie jest tylko interpretacją? Czy prawda jest jedna, czy może jest ich tyle, ilu świadków jakiegoś wydarzenia?

 

Mokradełko to spektakl oparty na reportażu Katarzyny Surmiak-Domańskiej. Opowiada on dalszą historię Halszki Opfer, kobiety, która odważyła się napisać książkę o tym, jak była molestowana seksualnie w dzieciństwie przez ojca. Swoimi zwierzeniami Halszka wywołała wiele kontrowersji, co doskonale można uchwycić w reportażu Surmiak-Domańskej. Od pełnego poparcia dla działań mających na celu zapobiegnięciu patologii do totalnego niedowierzania, że jedna osoba może znieść tyle krzywd i upokorzeń i jeszcze mówić o tym głośno, nie zachowując się przy tym jak ofiara. W Mokradełku-książce dziennikarka badała opinie ludzi, którzy bezpośrednio znają Halszkę. Chciała zobaczyć, jak reagują na jej historię. Gdy zasiadłam na swoim miejscu w teatrze, byłam bardzo ciekawa, jak Mikołaj Grabowski zmierzy się z niesamowitą wielogłosowością i wielością punktów widzenia zawartymi w reportażu.

 

Halszka padła ofiarą molestowania seksualnego. Od trzeciego roku życia była wykorzystywana przez ojca. Tymczasem, wcale nie wygląda i nie zachowuje się jak typowa ofiara. Na scenie pojawia się nie od razu. Najpierw poznajemy opinie, jakie mają na jej temat teściowa, mąż i sąsiadka (Daniela Popławska, Sebastian Grek, Martyna Zaremba). Dla teściowej Halszka to niewykształcona kobieta, która ośmieliła się napisać książkę, choć czyta tylko gazetę z programem telewizyjnym. Jej zdaniem, sama jest sobie winna, bo nie potrafiła odmówić ojcu. Mimo że miała tylko trzy lata… Adam, mąż Halszki, słabo broni żony. Stoi obok matki w absurdalnym swetrze, który zapewne dostał od niej na ostatnie święta Bożego Narodzenia i tłumaczy… Ale tylko trochę, żeby się zbytnio nie pokłócić z matką. Za to sąsiadka nie ma wątpliwości, że Halszka szuka sensacji. Potrzebuje zwrócić na siebie uwagę. I to czym? Nieszczęściem! „Bo dla Halszki być biedną, znaczy być najlepszą”. A jednak postacią Marty Zaremby kieruje zazdrość – właśnie o to nieszczęście. O to kreowanie się na ofiarę.

 

A jak wygląda tytułowa ofiara? Na scenie pojawia się w sposób ni spektakularny, ni  tajemniczy. Choć światło za szybą od drzwiami do klatki schodowej nagle rozbłyska i oto pojawia się główna bohaterka, nie ma w tym wejściu niczego specjalnego. Oto pojawia się zwykła kobieta koło pięćdziesiątki ubrana w dość kiczowaty strój: futerko, duży dekolt, mini spódniczka, ażurowe rajstopy. Nie wygląda i nie zachowuje się ani jak osoba nosząca w sobie wielką traumę, ani jak ktoś szukający sensacji. Może jest trochę egzaltowana, a jej gesty przerysowane, ale raczej w normie. Jak wszystko w tym świecie. Bo Mokradełko to świat, którym rządzą pewne normy.

 

Widać to już w scenografii. Katarzyna Kornelia Kowalczyk postarała się, by wyglądała ona jak najbardziej realistycznie. Brudnawa, morelowo-biała klatka schodowa w peerelowskim stylu, z której troje drzwi prowadzi do różnych mieszkań. Jednak te drzwi są zamknięte – w Mokradełku bowiem wszystkie brudy powinno prać się w domu. Taka jest właśnie norma, o której dowiaduje się już na samym początku reporterka (Marta Szumieł). Przyjechała do tej wsi z pewną misją – pomóc Halszce porozmawiać z matką (Maria Rybarczyk). o ojcu (Mariusz Puchalski), który gwałcił własne dziecko. Matka nie chce bowiem uznać, że pod jej dachem całymi latami dochodziło do molestowania seksualnego córki. Po opublikowaniu książki w ogóle nie chce z córką rozmawiać na ten temat, bo, jak twierdzi, czy molestowanie na pewno miało miejsce? Właściwie większość bohaterów spektaklu – sąsiadka, teściowa, pasierbica, mają wątpliwości, bo Halszka wcale nie ma zamiaru spuścić pokornie głowę i cierpieć w milczeniu. Nie stroni od ludzi, a o swojej krzywdzie opowiada wszystkim. Poza tym, otwarcie przyznaje, że lubi seks. Czy po molestowanej kobiecie można spodziewać się takiego wyznania? Po przeczytaniu jej wspomnień nie miałam wątpliwości, że Halszka jest ofiarą, a co więcej, że ma pełne prawo do tego, by nie zachowywać się jak „typowa” ofiara. Ma prawo krzyczeć o swoim bólu. Jednak Halszka Edyty Łukaszewskiej jest inna. Zachowuje się jak mała dziewczynka, która poprzez kontrowersyjne wypowiedzi próbuje zwrócić na siebie uwagę matki. Jej strój, gesty, krzyki należą raczej do zagubionej jedenastolatki niż dojrzałej kobiety próbującej w świadomy sposób zmierzyć się z przeszłością. Choć nieustannie przekonuje, że opisała swe wspomnienia, by pomóc ofiarom molestowania i uchronić kolejne dzieci przed seksualnymi nadużyciami dorosłych, jej działania tak naprawdę są skierowane w zupełnie inną stronę. Gdy opowiada reporterce o złości do ojca, że skrzywdził ją, jej koleżanki, a nawet – jej córkę, nie ma w niej aż tak wielkiego poczucia krzywdy. Jest za to ogromna tęsknota za matką. Halszka obojętnieje na wszystko i wszystkich, jeśli tylko uda jej się zwrócić na siebie jej uwagę. Z dramatu molestowanej kobiety reżyser przeszedł do dramatu córki zaniedbanej przez matkę. Nie tyle chodzi tutaj o wyrównanie krzywd, ile o poczucie, że matką ją kocha i akceptuje.

 

Przesunięcie akcentu z relacji ojciec-córka na relację matka-córka jest ciekawym posunięciem i mogło być dużym atutem tego spektaklu, gdyby nie brak energii w duecie aktorskim Łukaszewska-Rybarczyk. Nie ma między ich postaciami tego podskórnego napięcia, które uwiarygodniłoby konflikt między kobietami. W sytuacjach, gdy Halszka próbuje sprowokować matkę do zwierzeń na temat ojca i tego, co zaszło w dzieciństwie, robi to prawie bez emocji. Już więcej ukrytych pretensji do postaci Marii Rybarczyk dźwięczy w głosie Reginy (Dorota Abbe). Tu wyraźnie czuć uraz synowej, której teściowa utrudnia życie mieszając się do małżeństwa syna i próbując obrócić go przeciwko żonie. Szkoda, że tej wyrazistości brakuje Łukaszewskiej. Mogła silniej zaznaczyć bujną, pełną napięć osobowość Halszki. Kobiety tęskniącej za ciepłem matki. Matki, która odpycha swoje dziecko, bo ono ośmieliło się publicznie prać rodzinne brudy. Wydaje się, że wystarczyłoby jedno dobre słowo matki, a Halszka nigdy nie opublikowałaby swoich wspomnień.

 

Co z pozostałymi bohaterami tej historii? Określając się wobec Halszki, ukazują swoje własne problemy i żale. Szczególnie kobiety. Sąsiadka, jak sama mówi, prowadzi przyzwoite życie, ale zazdrości Halszce sławy. Teściowa (Daniela Popławska) ma za złe, że odciągnęła od niej syna. Pasierbica (Gabriela Frycz) jest wściekła, bo Halszka opisała ją i jej ojca w swojej książkę. A mężczyźni? Są zdystansowani, tak, jakby poruszany problem przemocy w rodzinie ich nie dotyczył. Adam, choć już drugi raz ożenił się z Halszką, prawdopodobnie żałuje tego kroku. Niby wspiera żonę, ale sam określa ją jako słabą kobietę, a on wolałby silną… Ojciec, który na scenie pojawia się jako duch-wspomnienie, wygląda na kogoś, kto nie rozumie, że przez całe życie krzywdził kogoś. Dla niego to, co robił córce, było naturalne. Gdy zaś przed śmiercią prosił córkę o przebaczenie to nie za molestowanie, ale za swój alkoholizm.

 

Tych wszystkich historii słucha reporterką. Ona też ma swój wkład w tę historię, bo to ona ostatecznie decyduje o kształcie prawdy, jaką dostajemy na temat Halszki Opfer. Prawdy dla dziennikarki nieco rozczarowującej. Konfrontacja Halszki z matką nie prowadzi bowiem do żadnego przełomu. W ostatniej scenie nie ma moralnego zwycięstwa prawdy. Właściwie, to nic się nie zmienia, wszystko jest tak, jak było. No, może Halszka zacznie zakładać ciemne okulary do telewizji, żeby nie była aż tak rozpoznawalna. Zrobi tym mamie przyjemność.

 

Z teatru wyszłam zmieszana. Spektakl Grabowskiego pokazuje próbę dojścia do prawdy i objawia, że czasami leży ona wcale nie tam, gdzie jej oczekujemy lub że skrywa zupełnie inne treści, niż sobie wyobrażaliśmy. Dałam się zaskoczyć, bo spodziewałam się zupełnie innego dramatu i zupełnie innej ofiary. Nawet zakończenie, które przecież znałam z reportażu, nabrało zupełnie nowego znaczenia. I choć dalej wierzę w historię Halszki Opfer, to jakoś trudno mi teraz uwierzyć w samą Halszkę – tę sceniczną.

 

MOKRADEŁKO

Teatr Nowy w Poznaniu

Premiera: 7 listopada 2015, Duża Scena

Adaptacja, reżyseria, opracowanie muzyczne: MIKOŁAJ GRABOWSKI

Asystentka reżysera: DARIA KUBISIAK

Scenografia i kostiumy: KATARZYNA KORNELIA KOWALCZYK

Reżyseria świateł: MICHAŁ GRABOWSKI

Asystentki scenografa: JOANNA MARCINIAK, MARTA BADZIŃSKA

 

 

Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu
Joanna Jaskulska

Joanna Jaskulska

34 Poznań
10 artykułów 1 komentarz


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 13 listopada 2015 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca