Teatr

Faszyści wkraczają do Danii (recenzja spektaklu „Hamlet”)

W swoim życiu spotkałam czterech Hamletów. Pięciu, jeżeli liczyć literackie wyobrażenie powstałe w trakcie lektury dramatu. Każdy był inny, mimo tego, że pochodzili od jednego ojca. Trzy polskie inscenizacje, które miałam przyjemność oglądać, to:
 

Hamlet Moniki Pęcikiewicz - przerysowany mizogin;

Hamlet Jana Klaty - polski patriota nierozstający się z książeczką od Pierwszej Komunii Świętej;

Hamlet Krzysztofa Garbaczewskiego - to w zasadzie Hamlet w trzech różnych osobach wpisany w bardzo futurystyczną rzeczywistość.

Czwarty, to moja wisienka na torcie – brytyjski Hamlet Lyndsey Turner, nostalgiczny erudyta, zindywidualizowany ironista.

 

Ostatni Hamlet, oprócz tego, że wpisany w churchillowskie realia, najbardziej zbliżony jest do mojego literackiego wyobrażenia. W końcu to inscenizacja z rodzimego kraju Szekspira, która wyraźnie czerpie inspiracje z tradycji brytyjskiego teatru średniowiecznego.

 

Sztuka przesycona jest aurą tajemnicy, całość dzieje się na bardzo wystawnym dworze. Szerokie, drewniane schody, girlanda z kwiatów, rzeźbione mahoniowe meble – to zdecydowanie miejsce dla rodziny królewskiej. Wizualna otoczka stworzona wokół dramatu tworzy niezwykłą okładkę dla jeszcze bogatszej zawartości. Scena, przez cały czas trwania spektaklu, skąpana jest w ciemnoniebieskiej poświacie. Tym samym wydaje się martwa, a zarazem pulsuje niezdrowym napięciem. Sama scenografia i gra świateł zapowiadają swoją kompozycją nadejście tragedii. 

 

Spektakl rozpoczyna się pełnym rozpaczy monologiem Hamleta. Skarży się on na swój los. Nie potrafi pojąć jak żona, w niecały miesiąc po śmierci męża, jest w stanie poślubić swojego szwagra. Szybkie zamążpójście staje się źródłem podejrzeń Hamleta, że śmierć ojca była uknuta. Przeczucie to nie daje mu spokoju. Od pierwszych chwil spektaklu Hamlet jest nerwowy i rozgoryczony. Nawet wspólna biesiada przy stole staje się udręką. Nie cieszy się on z wesela matki łypiąc nienawistnie na nowego ojczyma, którego jeszcze przed paroma dniami zwał po prostu Stryjem.

 

Scena tak zwanego „ścierania kurzu” miały wprowadzić widza w czas, miejsce i najważniejsze wydarzenia, które następnie będą rozwijane w przebiegu akcji. Ciekawe, że Turner rolę tę powierzyła tytułowej postaci. Dodatkowo, Turner umożliwiła obejrzenie dramatu w oryginalnym języku z drobnymi cięciami. Staroangielski, mimo swych 400-stu lat życia, nie zatracił swej świeżości i dowcipu. Bowiem Szekspir był mistrzem manipulacji słowem. Nawet pozornie patetyczną sytuację potrafił podszyć inteligentną ironią.

 

Dla przykładu: polskie prezentacje teatralne rezygnują z komicznej sceny rozmowy Hamleta z grabarzami. W spektaklu, Turner ograła tę część dramatu jak najwyższej klasy farsę. Hamlet po zesłaniu przez Stryja (Ciarán Hinds) na wyspy angielskie wraca do Dani i spotyka się z Horacjem przy cmentarzu (Leo Bill). Do ich Reunion dochodzi na proscenium. W tle widzimy przygotowanie do pogrzebu – dwóch grabarzy kopiąc grób wymienia się doświadczeniami. Stworzony przez Turner emocjonalny kontrast nie razi, ponieważ to chwilowe rozdzielenie porządków - radosnego spotkania i przygotowań do smutnej ceremonii - trwa krótko. Po chwili, Hamlet wdaje się w rozmowę z grabarzem, na temat obrządku. Radość i patos zaczynają się przenikać tworząc inteligentną dysputę na temat szacunku i powagi życia. Bowiem trzeba pamiętać o tym, że szekspirowskie dramaty, nie były jedynie utworami rozprawiającymi o tragedii jednostki czy rodziny. To pewne hybrydy, w których dominantą był pierwiastek pesymizmu. Nie brakowało w nich jednak scen groteskowych, jak chociażby wspominany epizod z grabarzem. Turner poszła o krok dalej, kontrastując ze sobą te dwa porządki, w najbardziej znanej scenie dramatu Być albo nie być.

 

Hamlet (Benedict Cumberbatch) przed słynnym monologiem wkracza do salonu przebrany w strój brytyjskiego gwardzisty, grającego na bębenku. Wygrywający marsz wojskowy Hamlet, majestatycznie wchodzi na długi stół, depcząc po depeszach, mapach i telegramach. Nic sobie nie robi z uspakajanego go Poloniusza (Jim Norton), który bardziej martwi się planami wojskowymi niż udającym obłąkanie Księciem. Kiedy pozostali bohaterowie opuszczają salon. Punktówka oświetla Hamleta w momencie słynnego monologu. Jest tylko on i jego rozterka. Partia tekstu nie była żywiołowo i emocjonalnie wydeklamowana, jak chociażby u Pęcikiewicz. Można było jednak odnieść wrażenie, że wypowiadając kolejne słowa Hamlet dokonuje wewnętrznego rozrachunku z samym sobą. Godzi się na swój los i akceptuje to co ma nadejść. Wizja zemsty i wiecznego potępienia, nie budzi już w nim żywych emocji, staje się oczekiwaniem - ostatnim stopniem do zaznania ulgi przez jego udręczoną duszę. I tak Hamlet kończy swój monolog, scena się rozjaśnia.  I nie była to najwspanialsza scena spektaklu.

 

Ciekawym rozwiązaniem okazało się wykorzystanie punktówki. W momencie, gdy światło na scenie przygasało i jedna struga światła padała na Hamleta, mieliśmy szansę „wejść do jego głowy”, usłyszeć najbardziej prywatne myśli, które towarzyszyły mu w trakcie obecnej sytuacji. W wyciemnieniu, pozostali aktorzy zastygali w ruchu stając się nic nieznaczącymi dla akcji posągami. Kiedy światło wypełniało scenę, akcja nabierała tempa. Jednak, jeżeli chodzi o estetykę i emocjonalność, to najpiękniejsza scena należała do Ofelii (Siân Brooke) i Gertrudy (Anastasia Hille).

 

Hamlet morduje Poloniusza. Ofelia po śmierci ojca popada w obłęd. Ściąga z szyi ukochany aparat fotograficzny, którym wcześniej uwieczniała każdy fragment rzeczywistości. Wszystko - zdjęcia i lustrzankę - pakuje do dużego starego kufra, który symbolizuje jej życie, to jej bagaż doświadczeń, który zamknęła i porzuciła. Scena jest wyciemniona, po burzliwej rozmowie z bratem (Kobna Holdbrook-Smith) i Królem, Ofelia zostaje na scenie z Gertrudą. Młoda kobieta przeżywa wewnętrzną rozterkę, chce walczyć z targającym ją bólem, ale wyraźnie przegrywa. Starsza kobieta z rozpaczą patrzy na zapłakaną, przygnębioną dziewczynę, która miała być jej synową. Przerażająca pustka w oczach Ofelii sprawia, że Gertruda nie zbliża się do pianina na którym dziewczyna cicho gra. Scena ta trwa krótko. Ofelia, jakby żegnając się z życiem poprzez muzykę, zamyka fortepian. Jej czarna suknia przesuwa się po raz ostatni po taborecie, a Ofelia odchodzi, po kopcu usypanym z ziemi, w głąb sceny, gdzie tli się delikatne światło. Kiedy już ma zniknąć w smudze światła rzuca ostatnie, już spokojne, spojrzenie na Gertrudę i odchodzi. Starsza kobieta schyla się do kufra, gdy go otwiera, ze środka wysypują się zdjęcia a aparat jest doszczętnie zniszczony. Przerażona Gertruda z krzykiem na ustach biegnie w stronę światła, ale tej smugi już nie ma, została ciemność. Ofelia się utopiła, pozwalając wewnętrznej rozterce wygrać.

 

Po tej scenie nic nie osiągnęło już dostatecznego patosu.

 

Również rzadkim scenicznym zagraniem jest umieszczenie „teatru w teatrze”. Motyw teatrum mundi, tak obszernie analizowany przez Michaiła Bachtina, w spektaklu Turner jest w pełni urzeczywistniony. Reżyserka jeszcze mocniej podkreśliła ten motyw, umieszczając w tej scenie małą scenę pudełkową, w której aktorzy odegrali napisaną przez Hamleta sztukę. Zabieg ten nie tylko podkreśla, ponownie, pozycję Hamleta w tej inscenizacji. Pokazuje, że wszystko jest jedynie grą, która, jeżeli dobrze zostanie zaplanowana może przynieść korzyści. I właśnie z tej sceny największe profity czerpie Hamlet. Sztuka jest na tyle zmyślnie napisana, że ujawnia prawdziwe odczucia Króla. Stryj zostaje zdemaskowany. Książe ma potwierdzenie, kto zabił jego ojca. Spisek Hamleta, przechodzi z oczekiwania do działania. Choć finałowa scena pojedynku, nie jest brawurowa i dynamiczna, Hamlet dostaje swoją upragnioną zemstę. Trup ściele się gęsto. Pozostaje jedynie Horacjo i Fortynbras wraz z wojskiem.

 

Turner w samej scenografii, kostiumach i gestach scenicznych ukryła liczne komunikaty. W didaskaliach, bądź tekście głównym, nie pojawiają się odwołania do militarnych przygotowań Danii. W spektaklu widzimy jednak, że cały sztab Stryja przygotowuje się do ataku na Skandynawię. Motyw przygotowań wojennych dominuje w rekwizytach, jednak wojskowa postawa Stryja czy jego doradców wyraźnie zdradza, że jest to jedna z kluczowych warstw interpretacyjnych sztuki. Dodatkowo, ubranie tego w stroje z początku XX wieku budziło wyraźne skojarzenia z II Wojną Światową. Kolejnym bodźcem prowokującym do tego typu porównania było samo wkroczenie Fortynbrasa w finałowej scenie. Wódz wojsk Norweskich był ubrany w faszystowski mundur – co jest dość ekstrawaganckie, ponieważ Norwegia w trakcie II wojny była pod okupacją Rzeszy. Czyżby Turner chciała w ten sposób pokazać, że Fortynbras nie jest prawowitym władcą Norwegii, a jedynie jej okupantem, który rości sobie prawo do kolejnego państwa, Danii? Być może. Jak widać w spektaklu pojawiają się liczne wielopłaszczyznowe motywy, które czynią spektakl tak wyjątkowym. Brytyjska realizacja pokazuje, że to co było ukryte między wierszami, działa i tworzy spójny komunikat.

 

William Szekspir

Hamlet

National Live Theatre

reżyseria Lyndsey Turner
Muzyka Jon Hopkins
Choreografia Sidi Larbi Cherkaoui

Premiera 05-08-2015

 

Agata Iżykowska

Agata Iżykowska

32 Wrocław
75 artykułów 1 komentarz


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 15 stycznia 2016 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca