Jak wiadomo wszem i wobec (także za sprawą Gazety Wyborczej: pozdrawiam redakcję), w Krakowie odbywa się właśnie ,,szczyt poetów"(nazwę tę zaczerpnąłem z tytułu jednego z artykułów na ten temat). Ów ,,szczyt" to ni mniej, ni więcej, tylko szeroko zakrojona próba zwiększenia zaintere-sowania poezją w naszym rodzinnym kraju, m.in. poprzez zorganizowanie szeregu spotkań z poetami, także z zagranicy, a dokładnie z USA. A cóż to? Dwoje żyjących Noblistów(wstyd przypominać, na-grodzeni zostali za swoje wiersze), kilku niedoszłych, paru potencjalnych i trzeba w tym wszystkim zwiększać zainteresowanie poezją? I jeszcze sława nazwisk takich jak Stachura, Wojaczek, Herbert, Czechowicz, by poprzestać na najbardziej znanych. No więc w czym problem? Poeci sobie, a ludzie sobie. I wcale nie chodzi mi o to, by ludzie słuchali poetów jak wieszczów. Wystarczy, że będą czyta-li. Niekoniecznie od razu po dwa tomiki dziennie. Co jednak zrobić, gdy poza szkolnymi formułkami nie wie się o poezji (i nie chce się wiedzieć) absolutnie nic? ,,... niech pozostanie po nas milczenie" - tak chyba można by odpowiedzieć, cytując ,,Bez dogmatu" Sienkiewicza.
No dobrze. Poszedł ładny cytacik i teraz macie mnie za inteligenta. Zatem posłuchajcie.
Po pierwsze: modyfikacja lekcji języka polskiego. Kochane te zajęcia niejednego doprowadziły do zwątpienia w sens zajmowania się w jakikolwiek sposób poezją. Trzeba pozwolić czytać. Kto będzie chciał, ten przeczyta, kto nie, ten nauczy się z bryku. Efekt będzie ten sam, jak w przypad-ku, gdy pani profesor, skądinąd rozsądna, wbija do głowy parę frazesów, umożliwiając zdanie matury i jednocześnie uniemożliwiając kontakt z poezją. Ludzie przepuszczeni przez takie sito nigdy w życiu nie zrozumieją, że można pisać wiersze i nie mieszkać w Tworkach (ale np. na warszawskiej Pradze). Co to ma do nowej poezji? To, że bez innego uczenia, nie ma sensu zmienianie czegokolwiek. Niech poeci się bawią dalej, a my róbmy swoje, nie zważając na nich, bo po co nam ten bełkot. Takie właśnie rozumowanie rozgościło się, świadomie czy nieświadomie, w głowach wielu, naprawdę wielu ludzi.
Po drugie: poezja to są słowa. Żadne uczone odkrycie, ale nie wyśmiewajcie mnie za odkrywanie Ameryki. Słowa dobrze przemyślane (nie zawsze, niestety), ale tylko słowa. Dobrze by było, gdyby coś znaczyły. Męczącego brzęczenia zdań można mieć dosyć po dziesięciu minutach oglądania telewizji. Fajnie się czyta coś, co działa na emocje, ewokuje plastyczny obraz i jest jednocześnie sprawne warsztatowo. Z tym stwierdzeniem (ze szczególnym uwzględnieniem okolicznika ,,fajnie") pewnie zgodzi się większość. Tylko jak coś takiego napisać?
Tak więc: po trzecie: nie bawmy się w futurystów (ktoś bystry zauważy, że przeszedłem do pierwszej osoby liczby mnogiej... i dobrze, o to chodziło, bo również piszę wiersze): nic z tego nie przychodzi. I nic sobie nie robię, że wyśmiać taką tezę jest niezmiernie łatwo. Mówię wyłącznie o faktach: to, co pisali, nie miało kontaktu z życiem, było efemerydą, eksperymentem przeprowadzonym dlatego, żeby nie było już tak nudno i schematycznie. A przecież nic z tego nie wykwitło, nie zaowo-cowało. Poezja zawieszona w próżni - hasło, które trafnie oddaje to, co o tym sądzę. Odnosi się ono zresztą także do części dorobku Awangardy Krakowskiej, w tym Przybosia. Wymyślając metafory, warto trzymać się ziemi. Bo bez niej wisi się w powietrzu, a więc spada na dół.
Jednak: po piąte (co może pozornie kłócić się z poprzednią tezą, ale w istocie chodzi o to, by umieć zgrabnie, z wyczuciem syntezować je ze sobą): nie przemieniać wiersza w nudną i krótką prozę. Proza poetycka jest bardzo intrygująca, lecz rzadko kto potrafi ją pisać. Zatem: wiedzieć coś-kowielk o teorii wiersza (ktoś powie, że cuchnie akademizmem... ucząc się grać na gitarze, nie zaczynasz od podstawowych akordów i sposobów ich budowania?), podpatrywać (niekoniecznie znaczy to zrzynać... a dobrych poetów mamy sporo), obserwować siebie (wcale nie takie proste), pozwolić, by działała wyobraźnia (trzymając się jedną ręką ziemi...).
Po szóste: dbać o autentyzm przekazu. Nic bardziej nie razi, niż nieuzasadnione niczym blokowiska metafor lub równie nieuzasadnione przestrzenie bez ani jednego znaczącego słowa (w najlepszym razie ,,mięso"). Co ma jedno do drugiego? Forma wynaturza się tam, gdzie obumiera treść. Patrz: Beckett.
Po siódme: uważnie czytać poetyckie manifesty. Zaufać intuicji i szukać w nich prawdy, a przynajmniej jej okruchów, tego, co może nasycić twoją poetycką duszę (brzmi patetyczno-banalnie, ale tak miało być). Po prostu: rozglądaj się za tym, co pomoże ci się wyrazić. Nic więcej.
Po ósme: przeczytaj ,,Fabula rasa" Stachury, a najlepiej, oprócz niej, także ,,Oto". Lektura, którą należy (nawet nie: warto) polecać prawie wszystkim (poza skrajnymi neurotykami), a w szczególności poetom. To drugie zastrzeżenie może, co prawda, wykluczać spore grono poetów, ale tak chyba będzie dla nich lepiej. Im i tak raczej nic nie pomoże. Chyba że ,,salwa w płuca albo sznur na szyję". Tak jak Wojaczkowi.
Po dziewiąte: czytać: Herberta, Czechowicza, Stachurę, Wojaczka, Poświatowską, Różewicza, Staffa, Miłosza, Leśmiana, ewentualnie Świetlickiego, Barana, Szymborską, Twardowskiego (to mój osobisty zestaw).
Po dziesiąte: żyć i życie przeżywać. Jeśli ta tautologia nie wystarcza, to lepiej nie żyć. I przepraszam na koniec za tak grubiański paradoks.
Bez życia nie ma poezji.
Życie bez poezji, przynajmniej dla paru osób na świecie, byłoby znacznie bardziej smut-ne.
Szkoda, że nawet aforyzm wychodzi kanciasty.
JAdziu
41
1 artykuł
7 tekstów
63 komentarze
18 lat. Licealista. Grzeczny, choć długowłosy.Dziwny.
|
Wkurzyło, żeby nie powiedzieć wkurwiło mnie to:
"Po siódme: uważnie czytać poetyckie manifesty. Zaufać intuicji i szukać w nich prawdy, a przynajmniej jej okruchów, tego, co może nasycić twoją poetycką duszę (brzmi patetyczno-banalnie, ale tak miało być). Po prostu: rozglądaj się za tym, co pomoże ci się wyrazić. Nic więcej."
Dużo więcej. DUŻO DUŻO więcej. Co z tego że wiersze Roberta Tekielego (tyle osób powołuje się na bruLion, bruLion tu, bruLion tam, Świetlicki, Baran etc. więc pewnie wiecie kto zacz) się wyróżniają (bo się wyróżniają i to bardzo) skoro są zwyczajnie denne. Poza tym manifesty to przeszłość. Po co ci manifest? Będziesz sprawdzał czy wiersz jest zgodny z manifestem? Manifesty to największa kupa gówna jaką stworzyli artyści. Jeśli jest jakaś grupa to ona tworzy się chyba dlatego, że ludzie się w niej rozumieją, chcą się nawzajem wspierać, wymieniać się poglądami, przebywać ze sobą, gadać, pić, cokolwiek. A nie żeby napisać kilka pustych zdań z których nic nie wynika. Co z tego, że filmowcy z DOGMY napisali manifest? Czy to znaczy że filmy każdego z nich są dobre? Nie. Mają cechy wspólne? Niekoniecznie. Polański powiedział, i w tej kwestii się z nim zgadzam, że jeśli dorośli ludzie bawią się w manifesty świadczy to o ich infantylizmie.
Poza tym takie dziesięć przykazań jak te powyżej bardzo kojarzy mi się właśnie z manifestem. Lecz, jak już mówiłem, dobrze że zostało napisane. Być może wywoła jakąś dyskusję na Wywrocie albo przynajmniej refleksję przed wysłaniem kolejnego wiersza tutaj albo gdzieś indziej w cyberprzestrzeń.
Doceniam to, jak Stachura żył, jak wielką legendą był ten facet, ale trzeba czegoś więcej niźli tylko pisania "się" na końcu zdania, aby wejść do panteonu gwiazd literackich. Poza tym zawsze miałem wielkie wątpliwości, czy Stachura w ogóle znał się na literaturze, rozumiał, co go otaczało. Raczej bał się, że ktoś może zdyskredytować jego osobę, być sławniejszym od niego, że może zakasować jego legendę, a tego boją się osoby, które oprócz legendy niewiele mają. Taki przykład: Stachura raz w życiu widział się z Markiem Hłaską. Hłasko otoczony przez kobiety, jak zwykle brylujący, rzucający pożyczoną kasą na prawo i lewo i Stachura z tym swoim plecakiem, introwertyk, stojący gdzieś z boku. Hłasko rzucił tylko kilka uwag, że mało kiedy rozumie jakąkolwiek poezję, podał rękę Stachurze, nawet starał się być w miarę uprzejmy, podczas gdy potem Stachura totalnie go na każdym kroku zjeżdżał, raz, gdy spytano go o twórczość Hłaski Stachura odpowiedział, że nie podoba mu się to, w jaki sposób tamten traktuje kobiety. No ale co ma piernik do wiatraka? Nie każdy przecież musi twórczość M.H. uwielbiać, ale warto, żeby taka alfa i omega jeśli chodzi o filozofię i literaturę mówiła na temat czyjejś twórczości z sensem, powiedziała, co się jej nie podoba, a nie czepiała się kogoś prywatnie. No cóż, Stachura taki był, niby skromny, ale uwielbiał, żeby wszystko toczyło się wokół niego. To samo Bruno. Lecz literacko... cóż. To byli poeci jednego pokolenia (w przeciwieństwie do zestawianych z nimi często z nieznanych mi powodów Wojaczka i Bursy). Teraz Bruno i Stachura będą słabnąć, bo ich literatura nie wytrzymała próby czasu. Oby to nie stało się z takimi autorami jak Podsiadło, Sendecki Świetlicki czy Baran. Bo że stanie się z Tekielim - tego jestem pewien. A Twój pomysł na literaturę kasiak, jest pomysłem Tekielego. To się będzie podobało przez miesiąc ale potem zniknie. Z drugiej strony, niech podoba się nawet przez miesiąc, bo jak widzę niektóre teksty na Wywrocie to nie podobają mi się nawet przez sekundę.
Przestańcie mówić o tym bruLionie. Przecież aktualnie już nie oddziałuje w żaden sposób, jest kilka pism, jak Ha!art o których teraz wypada mówić, bruLion skończył się gdzieś mniej więcej w 1996 roku, kiedy to się nawrócił.
A i jeszcze to zdanie: "I tak się składa że robi się coraz mniej zrozumiały.A to w moim rozumieniu niekoniecznie pomaga poezji" czyli że co? Tacy na ten przykład Sosnowski, Melecki, Sendecki czy Wiedemann nie są dobrymi poetami bo nie są do końca zrozumiali? Czyli idąc dalej poezja lingwistyczna, nastawiona tylko i wyłącznie na język nie jest poezją. Kolega chyba nie chce kwestionować ważności tych poetów, a i innych, wcześniejszych lingwistów jak np Białoszewski, cummings etc.
No pozdrawiam i kończe, bo strasznie niefajnie się pisze w tym kwadraciku.
Tobiasz: bruLion jest jak sierota, rodzaj niechcianego dziecka, które kiedyś miało bardzo wielu ojców, ale później się go jakoś wszyscy wyrzekli. Chcieli pokazać, jak to oni bardzo dorośli. Możemy mówić o tym pokoleniu np. pokolenie wierszy malarycznych, ale w świadomości społecznej jeśli istnieje jakaś na to nazwa to jest to właśnie pokolenie bruLionu. To samo w ośmieszonych podręcznikach literatury. To jednak one przetrwają, a nie człowiek, który inaczej nazwie pokolenie bruLionu, bo jakoś nie wierzę, że inna nazwa się przyjmie. A co do tworzenia pokoleń - jakbym miał tak zupełnie indywidualnie wszystko traktować, nie próbować tego jakoś sobie w głowie połączyć to bym za tym zwyczajnie nie nadążył, bo oprócz jakiegośtam sledzenia młodej poezji, interesuje mnie jeszcze wiele spraw. I tak ma chyba wielu ludzi.
To o tym Ha Arcie i wzajemnym się promowaniu to oprócz ziarna prawdy była próba lekkiego sprowokowania, jeśli się nie dałeś to masz plusa ;] Mam też pytanie, Tobiasz: co sądzisz o końcu Studium, bo takie słuchy do mnie doszły, że Studium padło (na tyle przestałem śledzić nową poezję że nie wiem w stu procentach czy to prawda, w Empiku wszak jeszcze leży).
P.S. Główną zaletą "Studium" jest dla mnie to, iż pismo nie próbuje mi wmówić, że ma jakąś misję do wykonania; po prostu - drukuje literaturę. Co do Wiedemanna, to nie zauważyłem w tej sferze wielkich zmian; "Studium" - tak jak przed kilku laty - nadal pozostaje tytułem dość nierównym. Dobrze, że znowu pisze tam Kuba Winiarski. To jedyny znany mi recenzent, który umie popsuć cieplarniany klimacik i pisze ostro – zawsze to, co myśli.
Z pism są jeszcze Kresy czy Dziennik Portowy, ale oczywiście tak ważnego pisma jak nn czy bruLion nie bedzie juz nigdy.
Co do Portu Legnica - nie będę się wypowiadał, bo o swojej stajni nie wypada mówić.
Ale nie zapominajmy - jakby nie mówić o polskiej poezji to jest ona jedną z lepszych na świecie.
Ale tez po co mieć jakiś wpływ na otoczenie? Zauważ Saturnie, że na początku wpływ (jakim prawem debiutanci mogą mieć jakikolwiek wpływ!) takiego Świetlickiego, Sosnowskiego, Śliwki czy Tkaczyszyna-Dyckiego też był niewielki, a dziś przecież nie wyobrażamy sobie polskiej poezji bez tych osób.
Gdyby Świetlicki nie zaczął w pewnym momencie działać ze Świetlikami, dziś nie byłoby o nim tak głośno, nie miałby wyboru "Wiersze wyprane". Świetlicki był dobrym poetą, ale nie na tyle by stać się "gwiazdą". Dzięki Świetlikom jest.
Czy jest słabszy? Tak, niewątpliwie. W tej chwili zjada własny ogon, co można u wielu poetów w jego wieku zauważyć - u Podsiadły, Sosnowskiego, Marcinkiewicza, Meleckiego etc etc.
Dobra, kończe, ide sobie kupić komórke. Bo jeśli kiedyś się już miało, to tak strasznie głupio bez niej. hehe.