Literatura

Śmierć jest dla mnie największym szaleństwem

Wywiad z Jakobe Mansztajnem, laureatem Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za rok 2010 w kategorii debiut i kilku innych ciekawych nagród.


Marcin Sierszyński: Zdecydowałeś się wydać Wiedeński high life po angielsku, w prężnie działającej oficynie OFF_press. Mógłbyś opowiedzieć, jak doszło do tej publikacji?

 

Jakobe Mansztajn: Leżałem chory w łóżku, lekarz powiedział, żebym nie wychodził i jakoś między jedną a kolejną aspiryną zadzwonił redaktor naczelny „Korespondencji z ojcem” w sprawie takiej mianowicie, że właśnie siedzi w Sopocie z pewnym wydawcą z Londynu, Markiem Kaźmierskim, który chciałby ze mną pogadać. Odpowiedziałem, że dziś nie ma takiej opcji, bo leżę chory i żebyśmy może spotkali się jutro. Spotkaliśmy się nazajutrz w kawiarni Józef K. Od słowa do słowa i Marek rzucił hasło, abyśmy przetłumaczyli książkę, na co ja, że pewnie, przetłumaczmy książkę. Ale tak naprawdę zaczęło się kilka tygodni wcześniej – nasza wspólna znajoma, poetka Wioletta Grzegorzewska, zaproponowała, abym wysłał Markowi kilka swoich tekstów. Wysłałem, Markowi najwidoczniej się spodobały, bo odpowiedział, że mu się podobają, a później zupełnym przypadkiem wylądował w Sopocie i tak się poznaliśmy.

 

 

M.S.: Twój debiutancki tomik stał się sukcesem. Nagroda Silesius 2010 w kategorii debiut, Sztorm Roku Gazety Wyborczej w tym samym roku, ponadto nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia. Niewielu młodych pisarzy może poszczycić się takim uznaniem. Czy takie „przeładowanie” przeszkadza w twórczości, czy raczej ją stymuluje?

 

J.M.: Odpowiem tak, jak już odpowiadałem na to pytanie kilkakrotnie: rzeczywiście, czuć na plecach oddech krytyków, czuć na plecach oddech potencjalnych czytelników, ale nie sposób napisać dobrą książkę, kiedy o tym wszystkim myślisz i ja tę świadomość spycham jak potrafię na dalszy plan. Dlatego ani nie przeszkadza, ani nie stymuluje. Każda książka powinna być pisana w taki sposób, jakby miała zostać jedynym dowodem twojej obecności na ziemi.

 

M.S.: A sądzisz, że poezję powinno się nagradzać w tak wielkich konkursach? Przypomina mi to zbliżanie się do niebezpiecznej granicy popkulturowej gonitwy, twardej rywalizacji o miejsce na piedestale, a przecież liryka kojarzy się z czymś cichym, osobnym.

 

J.M.: Myślę, że ta gonitwa zaczęła się na długo zanim pojawiły się nagrody literackie. Środowisko poetów nie jest w tym względzie różne od środowiska malarzy rywalizujących o miejsce na ścianie w galerii czy aktorów rywalizujących o rolę w filmie. Nie oczekujmy, że tworzenie rzeczy pięknych, na przykład pięknej poezji, wyklucza cię automatycznie z grona ludzi obarczonych typowymi ułomnościami. Mądrość przychodzi z czasem, a nie wraz z wykonywanym zawodem. Ale tak, myślę, że poezję także powinno się nagradzać, bo jak inaczej zwrócić uwagę ludzi na rzeczy cenne?

 

M.S.: „rzeczy marcina przejęły się bardziej niż marcin, który /albo właśnie zmarł, albo myśmy wyszli z pokoju.” – to zdanie z wiersza „Doktor Filippi dogląda chorego” bardzo mnie zaciekawiło, kazało mi spojrzeć na Wiedeński high life z innej strony. Już wszyscy zdążyliśmy się przyzwyczaić, że śmierć w twoich wierszach jest tematem przewodnim, ale może chodzi też o pamięć, zapominanie, odwracanie wzroku? Ciężko potraktowałeś „bohaterów” swoich tekstów. Starasz się przywrócić śmierci pamięć? Pamięć o śmierci? Czy może zamierzałeś utrwalić pewne momenty decydujące o naszym „ja”? Nietrudno zauważyć, że doświadczenie śmierci mocno wpływa na nasze postrzeżenie i postrzeganie.

 

J.M.: Jeśli chodzi o to konkretne zdanie, mam na myśli wiele rzeczy. Pamięć, zapominanie, odwracanie wzroku, próbę ucieczki od tego, co nieuchronne i boli, kiedy się na to patrzy. W książce nie chodzi jednak tylko o śmierć, ale o proces kończenia się w ogóle: koniec dzieciństwa, koniec złudzeń związanych ze zbawczą – że tak powiem – funkcją miłości, koniec jednego systemu i początek drugiego, w końcu koniec życia. Z poziomu meta moja książka, a właściwie literatura jako zjawisko, wychodzi temu naprzeciw i próbuje z tej przemijalności ulepić jakiś pomnik.

 

M.S.: Śmierć jest dla ciebie czymś już oswojonym, czy raczej nieokiełznanym żywiołem?

 

J.M.: Nie wiem, czy w którymkolwiek momencie życia można powiedzieć, że się oswoiło śmierć. Mam 29 lat, śmierć jest dla mnie największym szaleństwem, jakie potrafię sobie wyobrazić.


M.S.: Figura Siwego pojawia się w tomie wiele razy. Spotkałem się z określeniem „osiedlowego mędrca” wobec tej postaci. Ale kreacja Siwego przypomina mi raczej parodię archetypowego myśliciela. Wierzy w autobusy niskopodłogowe i „w paczkę / dwudziestu buddystów, z których każdy odda życie / za dwa palce i strużkę ognia”. Rzeczywiście nieraz spogląda na świat bystrym okiem, ale nie wydaje się jakimś autorytetem, raczej starszym bratem, dobrym kumplem. Jaki był cel wprowadzenia tej figury do Wiedeńskiego high life'u?

 

J.M.: Natomiast dla tych kilku dzieciaków jest mędrcem pełną gębą. Nie zapominajmy, że mowa o pacholęciach z podwórka, dla których zdania typu: „dobre wiersze psują dobre obyczaje” brzmią jak sentencje z Seneki. Młodzi jeszcze nie mają pojęcia, kto to jest Seneka, ale gdy dorosną i się dowiedzą, przyjdzie równocześnie poczucie, że na tamtym etapie życia Siwy był dla nich kimś właśnie takim. W książce Siwy porządkuje doświadczenie zbiorowości, próbuje je nazwać, akcentuje rzeczy ważne. Bez niego cała ta historia z młodymi ludźmi wylałaby się na czytelnika niekontrolowanym strumieniem.

 

M.S.: Czytałem twój tomik jako historię dorastania. Czytałem, że dla ciebie takim punktem granicznym, w którym zorientowałeś się, że powoli kończy się dzieciństwo, było obejrzenie Sądu Ostatecznego Memlinga. Zastanawiałeś się, czy wpłynęło to bezpośrednio na twoją twórczość?

 

J.M.: Nie zastanawiałem się – ja wiem, że wpłynęło.

 

M.S.: Opowiedz o „Korespondencji z Ojcem”. Jak powstawała, jak funkcjonuje?

 

J.M.: Na początek mała errata: „ojcem” zawsze z małej litery. To częsty błąd, który korygowaliśmy już wielokrotnie. Nie chodzi bowiem o „Ojca Niebieskiego” czy „Ojca Świętego” ani jakiegokolwiek jeszcze innego „Ojca”. Tak się jednak składa, że w tym kraju „ojciec” posiada dość wyraźne konotacje religijne, przez co „Korespondencja” kilka razy trafiła w Empiku na półkę z prasą katolicką. Trudno o większą pomyłkę.

Co do reszty pytania: pismo powstało z czystej ochoty – jak to się teraz mówi – robienia literatury. Był 2004 rok i późniejszy redaktor naczelny „Korespondencji” postanowił własnym sumptem zacząć wydawać pismo literackie. Najpierw sam pisał większość tekstów i kolportował pismo na terenie swojej kawiarni literackiej. Później zaczęli dołączać inni i gazeta trafiła w ogólnokrajowy obieg literacki. W pewnym momencie dołączyłem też ja, który byłem związany z pismem przez prawie dwa lata. Ostatnio jednak moje i naczelnego drogi rozeszły się, dlatego jeśli w ogóle jeszcze współpracuję z „Korespondencją"”, to raczej na występach gościnnych.

 

M.S.: Jako współautor „Korespondencji...” na pewno jesteś zorientowany w rzeczywistości kulturalnej kraju. To będzie bardzo ogólne pytanie, ale zaryzykuję: czego brakuje polskiej kulturze literackiej, a co ma w zanadrzu?

 

J.M.: W zanadrzu ma swoją treść, to wystarczy. Czego zaś brakuje. Tutaj pierwsze, co mi teraz przychodzi do głowy, to dobry rzecznik. W kraju i poza krajem. Który mówi językiem współczesnych mediów.

 

M.S.: Pracujesz nad nową książką?

 

J.M.: Nieprzerwanie. Trudno jednak powiedzieć, czy już książkę kończę, czy może tak naprawdę dopiero zaczynam ją pisać.

 

 

__________________________________________________________________

 

Jakobe Mansztajn – rocznik ’82, poeta, bloger (www.jakobe.art.pl). Zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Korespondencja z ojcem”, współautor cyklicznej imprezy poetyckiej K3 Sopot Slam. Laureat nagrody im. Andrzeja Walentynowicza (za projekt K3 Sopot Slam). Publikował m.in. w Tygodniku Powszechnym, Portrecie, FA-arcie, Gazecie Wyborczej, Lampie, Ricie Baum, Pograniczach, Cegle. Autor książki „Wiedeński high life” (Portret, 2009), za którą otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius 2010 w kategorii „debiut roku”, a także nominację do Nagrody Literackiej Gdynia w dziedzinie poezji i III nagrodę w konkursie „Złoty Środek Poezji 2010″. Jest ponadto laureatem plebiscytu Gazety Wyborczej Sztorm Roku 2010 w dziedzinie literatury, w 2010 roku nominowany także do Nagrody Miasta Gdańska dla Młodych Twórców. Tłumaczony na hebrajski, białoruski, angielski i norweski.

 

 

Marcin Sierszyński

Marcin Sierszyński premium

34 Wrocław
131 artykułów 5 tekstów 6555 komentarzy
Opiekun sekcji poetyckiej od stycznia 2008 roku do czerwca 2010 roku, prozatorskiej od kwietnia do września 2011. Redaktor prowadzący serwisu od lipca 2013 do marca 2015. Redaktor projektu Nisza Krytycznoliteracka i recenzent literacki. Aktywista…
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 5 grudnia 2011, 20:16
2 lata od ostatniej książki i jeszcze nie ma kolejnej, a autor mówi, że bezustannie nad nią pracuje? Całe szczęście! Czasem mam wrażenie, że tomiki poetyckie się produkuje. Kiedyś byłam na spotkaniu autorskim pewnego Iksa i mówił, że jak dobija do 40 to zamyka tomik i leci dalej - mając co roku materiał na tomik. Nie mam miana krytyka ani tak sporej wiedzy, aby takie zjawisko oceniać, ale mimo wszystko wydaje mi się (patrząc na zalew rynku bylejakością), że czasem warto opóźnić wydanie dla poprawienia jakości.

A jestem jeszcze ciekawa, jak długo Mansztajn pisał "Wiedeński...", czy to spojrzenie na lata dziecięctwa, dojrzewania odbyło się już z perspektywy czasu, czy przetrwały dawne zapiski, dopracowane na rzecz tomu?
Michał Domagalski
Michał Domagalski 5 grudnia 2011, 22:42
@ Justyno "Bylejakość ogarnia masy i elity. Ale to dopiero początek." - parafrazując frazę Różewicza. Niestety proroczą.
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 5 grudnia 2011, 23:11
Dlatego trzeba walkę z bylejakością zacząć od siebie, mimo całej tej czasowej presji - masz tyle a tyle lat, a nic nie wydałeś? w dzisiejszych czasach mieć tyle lat i nic nie wydać? że co, ile lat minęło od ostatniej książki? - nie ma się co przejmować, tylko dalej pracować.

Kto wie, może jakaś rzetelna recenzja uratuje kogoś przed zakupem bubla? :) Ja tam mam nadzieję.
Rafał Różewicz
Rafał Różewicz 6 grudnia 2011, 17:59
na spotkaniu autorskim Jakobe Mansztajn mówił, że kiedy otrzymał‚ propozycję wydania książki, wówczas nie miał‚ żadnego materiału na nią - tyle wiem.
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 6 grudnia 2011, 21:12
To jak go wyłowiono?
Rafał Różewicz
Rafał Różewicz 6 grudnia 2011, 22:24
po pewnym wieczorze autorskim, gdzie czytał swoje wiersze, które jednak nie weszły w skład książki.

sorry za interpunkcję, mam problem ze znakami - widzę, że w poprzednim poście znikły, lecz w ich miejsce pojawiły się przecinki...
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 6 grudnia 2011, 23:40
To teraz uklada mi sie to w glowie.


(polskie znaki nam chwilowo nie dzialaja w komentarzach ze wzgledu na restart systemu czy cos takiego.)
Usunięto 2 komentarze
przysłano: 25 kwietnia 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca