Teatr

Łapanie much

Spektakl urzekł pięknem kilku scen, kawałkami The Smith śpiewanymi chwilami tak poruszająco, jak zrobiłby to nieżyjący wokalista polskiego Dżemu.

Odmienność, nietypowość, łamanie norm od zawsze stanowią wdzięczny literacki temat. Spektakl zrealizowany przez zespół Teatru Modrzejewskiej w Legnicy oparty został na jedynej jak dotąd powieści Willy’ego Russella. Inny chłopiec dostarczył dosyć nierównego tekstu, z którego – w odróżnieniu od Edukacji Rity, wystawionej niedawno w rzeszowskim Teatrze im. Siemaszkowej – nie udało się ani ułożyć spójnej narracji, ani też wydobyć emancypacyjnego potencjału. Jednak to zrobione w surowej scenerii przedstawienie obroniło się dzięki muzyce i innym popkulturowym nawiązaniom. Przetłumaczone na polski utwory zespołu The Smiths zaśpiewane na żywo zdynamizowały je i dodały emocji. Scena odrzucenia głównego bohatera przez bliskich ze Śmiercią tancerza disco na dźwiękowym pierwszym planie zrobiła niesamowite wrażenie. Dla niej jednej warto było przyjechać do Legnicy.


Główny bohater, Raymond, został relegowany ze szkoły za to, że wraz z kolegami łapał muchy napletkiem. Moralna transgresja, jak niemal wszystko w tym spektaklu, miała jednak dwuznaczny wydźwięk. Skandal obyczajowy wywołany tą zbiorową entomologiczną seksualnością stanowił tylko jedną z reakcji otoczenia. Decyzja o wykluczeniu równie dobrze mogła zostać uzasadniona znęcaniem się nad zwierzętami, jak uchylona dzięki powołaniu się na „magiczną tradycję obrzędów płodności”. Sama ofiara hipokryzji przestała być wprawdzie „miłym chłopcem”, ale nie chce też być złym. Uratowała tonącego kolegę, później zaś sama rzuciła się w toń „kanałku”. Zła opinia sprawiła, że została oskarżona o porwanie i gwałt na ośmioletniej dziewczynce i umieszczona w szpitalu psychiatrycznym. Jednak pod koniec spektaklu nic nie wskazywało na to, że została ukarana czy źle skończyła. Wyjazd do Londynu, stanowiący narracyjną klamrę, doszedł do skutku. Ucieczka od nieprzyjaznego świata okazała się możliwa. Tylko czy rzeczywiście miała miejsce?


Inność chłopca polegała nie tylko na jego społecznym nieprzystosowaniu, lecz także na tworzeniu fikcyjnej, rysunkowej rzeczywistości, niejako własnego alter ego. Widz nie do końca był w stanie stwierdzić, czy sceniczne dzianie się miało charakter realny czy wyobraźniowy. Społeczny ostracyzm i odrzucenie przez matkę po chwili równoważone były bezgraniczną akceptacją ze strony babci, wybujałymi przejawami sympatii kolegów, erotyzującym zainteresowaniem psychoterapeutki czy nie nachalnym towarzystwem Morrisseya, ulubionego muzyka rockowego. Jak na wykluczenie za odmienność, to aż nadto przejawów akceptacji. O prawdziwej inności, tej dziwacznej, samotnej, przez nikogo niezrozumianej, spektakl nie opowiedział. Inność głównego bohatera okazała się widowiskowa, pozbawiona cierpienia i tragizmu, w pewnym sensie ułomna. Zamiast zakończenia dramatycznego dostaliśmy kiczowate, w którym umarła na siedząco babcia, powróciła z przesłaniem miłości i zapachem zmiażdżonej mandarynki.


W spektaklu zwracały uwagę zaskakujące pomysły. Mieliśmy więc matki występujące jako cheerleaderki własnych synów, przeobrażenie się jednej z nich z szarej myszki w emanującą seksualnością lisicę z Vulkana, geja w roli Najświętszej Panienki rodzącej i karmiący piersią „naszego czarnuszka kochanego”, psychiatrów przez mikrofony robiących show z przesłuchania ofiary gwałtu czy babcię zaśpiewującą operowo. Bezlitośnie wykpiona została uosabiana przez wywyższającą się, obłudną ekspertkę psychoanaliza, „kastrująca ludzi” i opata na dowolnych interpretacjach („To wszystko łączy woda. A czy to znaczy, że ja jestem złotą rybką”). Jednak spektakularne efekty nie wystarczyły, by stworzyć i utrzymać dramatyczne napięcie.


Sam główny bohater, miłośnik popkultury, twórca równoległego świata, był zadziwiająco nijaki, wycofany, niemal nieobecny. Można by się spodziewać więcej emocji po kimś, kto podejrzewa, że mama go nie kocha i podkreśla, że jest „gruby i wstrętny”, „nienawidzi normalności” i próbuje popełnić samobójstwo. Jednak może i on sam, podobnie jak rysowane przez niego postaci, też został wyreżyserowany jako postać komiksowa? Niepokojący i wieloznaczny spektakl urzekł pięknem kilku scen, kawałkami The Smith śpiewanymi chwilami tak poruszająco, jak zrobiłby to nieżyjący już wokalista polskiego Dżemu. Jednak trudno uwierzyć w to, że opowiada o rzeczywistej inności. To raczej lukrowana kreacja, w której postulowana jest obojętność wobec własnego wykluczenia i obiecywane nieuchronne odnalezienie wsparcia u rodziny i przyjaciół. Cóż, może i od tego jest teatr, by takie rzeczy były możliwe.

 

Jarosław Klebaniuk

 

 


Inny chłopiec, reżyseria: Paweł Placat, realizacja zespołowa.

 

Według utworu Willy’ego Russella. Przekład: Ewa T. Szyler, adaptacja: Krzysztof Kopka, Paweł Palcat.


Teatr Modrzejewskiej w Legnicy. Scena im. Ludwika Gadzickiego. Premiera 28 stycznia 2012.
10 marca 2012

 

Fot. gazeta.teatr.legnica.pl

Jarosław Klebaniuk

Jarosław Klebaniuk

57 Wrocław
77 artykułów 2 teksty 54 komentarze
W pracy naukowej zajmuję się postawami politycznymi. Poza tym działam społecznie w redakcji portalu Lewica.pl. Pisuję też recenzje i teksty publicystyczne. Prowadzę blog w portalu NaTemat. W "Akcencie", "Frazie", "Kresach" i "Lampie" publikowałem…


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 6 czerwca 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca