Felietony

Kultura obowiązkowa

Jak jednak sprawić, aby odbiorcy nie sięgali ponad swój poziom? Pani Zdzisława jeszcze umie dodać dwa do dwóch i doskonale wie, że bardziej opłaca się jej pójść do teatru na sztukę której nie zrozumie, niż przesiedzieć dwa razy dłużej w pobliskim kinie na mniej ambitnych projekcjach (a jeśli to film polski, to mamy nawet tych samych aktorów ;).
Od kilku lat jesteśmy wprost bombardowani wszelkimi raportami na temat niskiej świadomości kulturowej w społeczeństwie. Kiedy już państwo przestało szczuć wszystkich na „knowającą inteligencję”, nagle okazało się, że mimo obowiązku powszechnego szkolnictwa tylko niewielki procent ludzi spełnia tak naprawdę wymogi wykształconego obywatela. Z góry odcinam się od dywagacji jak taki ideał miałby właściwie wyglądać, ale podstawowa wiedza ogólna to przecież nie w kij dmuchał - zawsze to jakieś fundamenty aby pozwalające dokonywać analizy i selekcji nabywanych informacji, a w razie potrzeby uzupełnić braki. Czyli chleb powszedni z jakim ma do czynienia każdy internauta. Niewiarygodne artykuły na temat analfabetyzmu, analfabetyzmu wtórnego, poziomu czytelnictwa, a w końcu ogólnego stanu świadomości Polaków przewijają się raz po raz w mediach. (Co do ilości konkurować z nimi mogą tylko diety-cud i afery rządowe. I telenowele. I talk-showy. I... dajmy spokój konkurencji). Z takiej sytuacji niezadowoleni są wszyscy zainteresowani: twórcy, mecenasi za czarnymi biurkami, a wreszcie sami odbiorcy którzy nagle zostają potraktowani niczym zamknięta elita (nakład „Gazety Wyborczej” to pikuś w porównaniu z oglądalnością „Świata według Kiepskich”). Jasne, fajnie że to my jesteśmy ci mądrzy, ale co z tego jeśli nie mamy z kim porozmawiać?

Procesom eufemistycznie nazwanego „zubożenia intelektualnego” równolegle towarzyszy wzrastające bezrobocie, pauperyzacja społeczeństwa, nożyce cenowe (i inne inteligentne ekonomiczne terminy) powodując w praktyce coraz mniejsze kwoty jakie przeciętny zjadacz chleba jest w stanie przeznaczyć na swój rozwój duchowy i intelektualny nie rezygnując tym samym z obiadu. Oczywiście popyt kształtuje podaż i tak na przykład dla wydawców problemem staje się wypuszczenie większej ilości książek w tym samym czasie, a podczas wakacji życie kulturalne na jakiś czas musowo zamiera. Co gorsza, nawet najbardziej optymistyczna wizja przyszłości (a z takich przecież znani są nasi politycy) nie zakłada poprawy sytuacji. Co najwyżej względnej jej stabilizacji. Coraz ważniejsza staje się minimalizacja kosztów (ale ile można), w najlepszym razie rozwija się piractwo, oczywiście powodując dalszą degradację "kapitalistycznego cudeńka". Czy można coś na to poradzić? Z pewnością można spróbować. Choć rozwiązanie problemu jest nieco... fantastyczne. I o to chodzi. Nie zapominajmy jednak, że „każdy krok postępu oznacza odrzucenie jakiegoś obowiązku, podarcie jakiejś Ewangelii” – G.B. Shaw.

W jednym z sierpniowych numerów Przekroju (32/33) Piotr Najsztub kontekstowo przytoczył pewną koncepcję, która zaintrygowała mnie swoją klarownością i pięknem (a także, co tu dużo mówić, złudnym idealizmem). Mianowicie, czemu zamiast powszechnego przyznawania bezrobotnym minimum socjalnego, nie sprowokować mas do konstruktywnego spędzenia wolnego czasu? Czemu zamiast szukania w kulturze wątpliwego zysku nie zacząć za nią... płacić? Tu, drogi czytelniku, trzeba trochę wysilić wyobraźnię: idziesz do kina – dostajesz, powiedzmy, 10 złotych; przeczytasz książkę - 15; teatr - 20 itp. itd. (za „Wiedźmina” od razu proponuję 100 złotych, wliczając straty moralne, z serialu się Państwo nie wypłaci). Przy czym poziom tak dofinansowanych wydarzeń byłby kontrolowany, jeśli już coś „sprzedajemy”, to niech jednak ma swój poziom, niech zasługuje na miano sztuki. Z podobnych „refundacji” zwolnione mogłyby być dzieła bardziej ambitne (chciałem napisać, że dobrym przykładem jest fantastyka, ale kłóci mi się to z ideą), na które chętni, po zaliczeniu "niezbędnego minimum" mogliby sobie i tak pozwolić. Chodzi po prostu o to, aby uniknąć mierzenia ponad poziom, zmuszania ludzi do czegoś tylko w pogoni za pieniędzmi. Z drugiej strony, niech będą to kwoty na tyle niskie, aby przy aktywnym "ukulturawianiu się" umożliwić człowiekowi przeżycie. Do zarobienia sensownych kwot potrzebna byłaby praca, ale jako że ludzie będą w stanie poświęcić część godzin roboczych na opłacalną rozrywkę, nie będą musieli pracować tyle co kiedyś, dając tym samym szansę rzeszy bezrobotnych.

Jak jednak sprawić, aby odbiorcy nie sięgali ponad swój poziom? Pani Zdzisława jeszcze umie dodać dwa do dwóch i doskonale wie, że bardziej opłaca się jej pójść do teatru na sztukę której nie zrozumie, niż przesiedzieć dwa razy dłużej w pobliskim kinie na mniej ambitnych projekcjach (a jeśli to film polski, to mamy nawet tych samych aktorów ;). Z drugiej strony, skąd byłoby wiadomo, że ktoś faktycznie przeczytał daną książkę bez omijania co nudniejszych ustępów? Pierwszym pomysłem jaki przyszedł mi do głowy, były testy sprawdzające uwagę i spostrzegawczość (przykładowe „Kto zabił?”). Wiadomo jednak, że wszystkie systemy są po to, aby je łamać – odrobina szczęścia zamieni ignoranta we wzorowego widza a dobra podpowiedź analfabetę w wyjątkowo bystrego czytelnika. Nie chodzi też o to, aby „wchłaniając” dzieło na siłę próbować zapamiętywać wszelkie szczegóły (nie każdy musi przecież pamiętać jakiego koloru był ten czerwony samochód), tylko o zwykłe sprawdzenie uwagi odbiorcy. Dopasowanie wysiłku intelektualnego do potencjalnej inteligencji czytelnika/widza też jest pomysłem trochę chybionym (tu od razu na myśl przychodzą numerki klas z „Limes Inferior”), wiadomo, gusta nie podlegają dyskusji, nie widzę problemu dlaczego teoretyczny dresiarz miałby nie lubić Lyncha, a profesor Uniwersytetu najlepiej bawił się na produkcjach typu „Poranek kojota”. Jednak, jak to często bywa, najprostsze rozwiązanie jest najlepsze – zamiast projektować skomplikowane systemy, testy, wykrywacze kłamstw czy skanery pamięci – można skorzystać z prostych, już opracowanych metod. Wiadomo, że mózg zachowuje się zupełnie inaczej, gdy ma do czynienia z jakąś formą przekazu. Można więc wykoncypować jakieś cacko, które obiektywnie zwróci uwagę na stymulację fal mózgowych czy choćby przeanalizuje ruch gałek ocznych. Przy czym za brak uwagi nikt nie trafiał by do piachu, po prostu nie otrzymywałby wynagrodzenia za wykonaną „pracę”.

No dobrze, pomysł jest, ale skąd wziąć fundusze? Państwo i tak przeznacza co roku gigantyczne pieniądze (albo dobrze się kryguje) na kulturalną dziedzinę życia (to nie same gaże dla artystów, drugie tyle zgarniają pośrednicy), są też jakieś dochody, a i tak cały czas jest to impreza czysto deficytowa. Jak zatem zorganizować akcję bez dodrukowywania banknotów o dwuzerowych nominałach? Odpowiedź jest prosta: reklamy. Wydawane są na nią jeszcze większe pieniądze niż na kulturę, a ich skuteczność jest nierzadko wątpliwa. Natomiast sytuacja reklamodawcy (a, co za tym idzie, konsumenta) zmienia się w tym wypadku diametralnie. Po pierwsze, tym razem jedna reklama dociera do dużo większego grona ludzi. I nie są to ludzie, którzy wydali właśnie pieniądze, lecz odwrotnie, zarobili je, mają więc teraz w kieszeni pewną kwotę, którą mogą spokojnie przeznaczyć na zakup reklamowanych produktów czy usług. Wydawcy natomiast czy dystrybutorzy zminimalizowaliby swoje koszty poprzez wielokrotne zwiększenie nakładu i pewność odbioru. Poniesione koszty i gaże dla twórców refinansowałoby państwo, wykorzystując np. pieniądze przeznaczone na emerytury (bo przecież ludzie w wieku poprodukcyjnym nie musieliby rezygnować z kulturalnych zarobków) czy dofinansowanie socjalne. Równie dobrze wyszliby na tym sami artyści, pewni efektów swojej pracy, podkreślona byłaby ich rola w społeczeństwie. A w razie braku weny czy pomysłu mogliby zawsze... pójść do kina.

Powyższa koncepcja nie jest bynajmniej tak absurdalna jaką może się wydawać (tylko jeszcze bardziej ;). Ma co prawda pewne luki praktyczne ale, jak wiadomo, system idealny nie istnieje. A pomysł staje się coraz bardziej kuszącym rozwiązaniem. To tyle, fantastyka wykonała swoje zadanie. Resztę pozostawmy ekonomom i politykom. Myślę, że na gwałt dokształcający się członkowie Samoobrony powinni docenić pomysł, który wprowadzony odpowiednio wcześniej mógłby oszczędzić im kłopotu. A może i nie.

nF

Paweł Leszczyński nF premium

41 Warszawa
79 artykułów 90 tekstów 659 komentarzy
Wskaźnik aktywności: 28%. Czego szuka w internecie: 1) miłości: 0%; 2) przygotnych związków: 2%; 3) przyjaźni: 1%; 4) Zrozumienia: 69%. Wskaźnik rotacji należności: 3. Kryteria kwalifikujące: RZS, F1, WKN:15. animator kultury, filozof


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Znaleziono 26 komentarzy. Poniżej ostatnie 25.
2 grudnia 2003, 21:01
roozia - jakby nie patrzeć to nie jest czysta utopia. Vide ostatni akapit, drugie zdanie. Co się zaś tyczy destrukcyjnej działalności "polityków i ekonomów", to jak uważasz, kto powinien opracować konkrety planu ekonomiczno-ustrojowego? Kościół? Jakkolwiek realizacja powyższego pomysłu wiąże się z całym multum zmiennych, specjalnie nie kładłem nacisku na praktyczną stronę jej realizacji.

secudno - wiele "strasznych koncepcji" doczekało się realizacji. Nigdzie nie pisałem o całkowitym upaństwowieniu kultury, co może i miałoby wartość negatywną, ale zależnie od charakteru. Nie wiem, czy chciałbym wrócić do socjalizmu, vide wcześniejszy felieton pt. "Książka dobra...". A kultura i tak rozwijała się pod jażmem reżimu (jeśli o tym piszesz). Znasz taki temin jak socrealizm? I na koniec - dlaczego mając świadomość szerokiego grona odbiorców zainteresowanych danym performance aktorzy mieliby poczuć się zdeprecjonizowani? I skąd to nieszczęsne "znów"?
3 grudnia 2003, 00:15
hmm... a kto niby i na jakiej podstawie mialby te dziela przerozne 'wyceniac'? jak widzisz w calej tej sytuacji role mlodych artystow? ... ale ok ... podobalo mi sie ... lubie o takich genialnych pomyslach czytac zdaje sie :)
3 grudnia 2003, 00:46
niesprecyzowana komisyja, ludzie którzy się na tym znają i są możliwie obiektywni. A młodzi aktorzy? Pomysł adresowany jest raczej do społeczności jako takiej, sfera wytwórców to zupełnie inna rzecz. Myślę, że nie musiało by o jakoś specjalnie interferować...
dagon
dagon 3 grudnia 2003, 02:21
Korupcjogenny ten pomysl z wycena dziela przez komisyje. Nikt nie sprawdzi, na ile dokladnie zostala ona okreslona i jest to przeciez kwestja gustu pojedynczych ludzi.

Pomysl jest raczej "fantasmagoryczny". Niby wszystko ok, ale gdy o tym mysle, to wyobrazam sobie sceny z "Mechanicznej pomaranczy"... Niezbyt pociagajace.

Pozdrawiam!
3 grudnia 2003, 07:32
Jeśli jest możliwość korupcji, to stosuje się doraźne środki zapobiegawcze. Jakiś teoretyk mówił o podstawianiu łapówkarzy czy dostosowaniu prawa. Równie dobrze można pójść w anonimowość tegoż organu, albo nawet - co byłoby całkiem zabawne - struktyralną budowę państwa podziemnego rodem z "Luna to surowa pani" Heinlena.

A "Mechaniczna..." guten filmen. Dziękuję za porównanie :)
forever której się nie chce logować
forever której się nie chce logować 3 grudnia 2003, 19:01
Ja sądzę, że z polepszeniem się świadomości kulturowej, to jest trochę jak z 40 latami na pustyni. Po prostu muszą zostać zapomniane pewne schematy, przynajmniej 3 pokolenia zgładzone (a i następne bez skazy). To jest jak reakcja jądrowa. Mama i tata oglądają "Kiepskich" i teleturnieje rodem z TVN, dziecko ogląda z nimi. Nie widzi, że są inne formy rozrywki, bo jemu rodzice nie pokazali. Można zauważyć ten prosty schemat - są ludzie, którzy chodzą do teatru dla przyjemności, drudzy - bo tak wypada, a inni w ogóle nie chodzą (bo nie stać ich/szkoda im pieniędzy/ nie lubią). Ogólnodostępność prymitywnych rozrywek jest porażająca i jestem pewna (niestety), że będą one wciąż pociągać rzesze ludzi. Są tanie, proste i wesołe, cóż więcej trzeba, tymbardziej, że dla większości życie w tym kraju (lub ogólnie życie) to jedna wielka męczarnia. Jak matka polka - statystyczna oczywiście - ma wysłać dzieci do szkoły, iść do pracy, sprzątać mieszkanie, robić obiady i zakupy, to łatwiej jej siąść i obejrzeć "Big Brother'a" niż siedzieć nad "Eddą Poetycką" lub iść do teatru. Niestety tak jest, sztuka się dzieli na sztukę i sztukę prawdziwą. Ta ostatnia jest zła, bo nikt jej nie rozumie - a wobec tego - nie lubi.
forever której się nie chce logować
forever której się nie chce logować 3 grudnia 2003, 19:04
A debilne lekcje WOKu w szkole (na przykład mojej) - nie wiem, zależy pewnie od nauczyciela - ale są totalnie nie na temat, jakaś nędzna esencja historii i języka polskiego, 45-cio minutowe pieprzenie kotka za pomocą młotka, a i tak wszyscy spią. To jest złe, przepraszam, ale nie umiem podać lepszego rozwiązania, od tego wciskania nam pierdół w stylu "jaka instytucja jest potrzebna do sikania" oraz 34 definicje kultury. Wypraszam sobie.
3 grudnia 2003, 19:32
forever kteórej... ;) - faktem jest, że bardzo wiele zależy od rodziny, a jeśli już jesteśmy chowani w kulturze to od maleńkości. Ja na ten przykład nie mam specjalnie kulturalnej rodziny i mam świadomość zaprzepaszczenia wielu lat które mogłem poświęcić na czytanie i orientację w kulturze zamiast włuczenie się po parkach czy inne niewinne dziecięce zjadacze czasu. Patrzę na młodych artystycznych i, szczerze mówiąc, cholernie im zazdroszczę.

Wracając jednak do tematu, myślę, że błędem jest podejście do nauki, nauczyciele są niereformowalni i stosują swoje autorskie metody naumiania na dzieciach. Są też co prawda inteligentni, ale tych jak na lekarstwo. Większość i tak już dawno straciła wszelką nadzieję.

I ostatnie - na czym polegają owe lekcje WOK-u? Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, czy mogłabyś przybliżyć temat? Miałem WOS, KOSS, ale WOK-u niet.
forever której się nie chce logować
forever której się nie chce logować 3 grudnia 2003, 20:01
WOK - Wiedza o Kulturze :) To się tylko tak nazywa, a naprawdę nic ciekawego nie wnosi. Myślałam, że to będą lekcje dynamiczne, artystyczne, do wyrażania własnych poglądów i kłótni (taaak!), ale niestety po pierwszej lekcji (Temat: Różne pojęcia kultury) cała klasa chyba się zniechęciła i nic z tego nie wyszło. A i nauczycielka, w sumie na oko 50 lat, w miarę się stara, ale nie dociera do nas. To już nie te czasy, nie dotrzymuje nam kroku, nie zna nas. Bezsens jednym słowem.
roozia 3 grudnia 2003, 20:27
popieram forever w sprawie woku :/
ale niestety jest wiele takich przedmiotów, bądź może inaczej - idiotycznych programów tych przedmiotów w szkole.

i jeszcze dodam cos do tekstu pfelixa - nie można na siłę ukulturawiać mas. elity zawsze będą mniejszością - tak było jest i będzie.
forever której się nie chce logować
forever której się nie chce logować 3 grudnia 2003, 20:50
No niestety, wrzucanie na siłę czegoś, co ma być imitacją jakiś zachodnich przedmiotów, to kompletna klapa. Osobiście wolałabym godzinę fizyki czy matematyki dodatkowo zamiast tego WOKu. Albo iść do domu. Tymbardziej, że to ostatnia lekcja w piątek.... ;)
nF
nF 3 grudnia 2003, 22:58
forever - Ciężko oczekiwać czegoś ciekawego na teorii kultury. Faktycznie, jest to bezsens, zajęcia czysto teoretyczne na tym poziomie raczej nie przyniosą nic dobrego. Cóż, ważne że ktoś miał pomysł, może z czasem wyjdzie z tego coś ciekawego. Uważam, że jest to z pewnością pole do popisu. W sumie ciekawy pomysł jako taki.

roozia - imo to raczej kwestia wykonania, a nie programu. A co się tyczy ukulturawiania mas, to dlaczego nie? Elity i tak będą, ale podniesie się poziom, ludzie będą mieli jakiś wolny kontakt z kulturą. Praca u podstaw :)
forever której się nie chce logować
forever której się nie chce logować 4 grudnia 2003, 18:55
khe khe, dobre :)) inicjatywa to podstawa, może i racja, ale nie z tymi ludźmi :)
Jeg bruker kniv 4 grudnia 2003, 19:04
ekhm, próba mikrofonu! jakby się tutaj wyświetliło coś innego, niż forever0, to znaczy, że to ja - forever tak czy siak.
Butterflyy 15 grudnia 2003, 19:36
jak tak czytam te Wasze wypowiedzi to robi mi się smutno...na serio...bedę musiała się porządnie zastanowić jak poprowadzić lekcje WOK-u żeby moi mili słuchacze wogóle mnie słuchali i nie nakładali mi kosza na śmieci na głowę z nudów...:)chciałabym zostać nauczycielką WOK-u , tego młodego i prężnego pokolenia i zachęcać ich do szerzenia swoich horyzontów...czy podołam...jak myślicie...możę jakieś podpowiedzi...:-)
Butterflyy 15 grudnia 2003, 19:37
jak tak czytam te Wasze wypowiedzi to robi mi się smutno...na serio...bedę musiała się porządnie zastanowić jak poprowadzić lekcje WOK-u żeby moi mili słuchacze wogóle mnie słuchali i nie nakładali mi kosza na śmieci na głowę z nudów...:)chciałabym zostać nauczycielką WOK-u , tego młodego i prężnego pokolenia i zachęcać ich do szerzenia swoich horyzontów...czy podołam...jak myślicie...możę jakieś podpowiedzi...:-)
15 grudnia 2003, 21:41
podpowiadam, że Ci się uda :) Pisze się "w ogóle". W ogóle to zaczyna mnie denerwować ostatnio. Pedagogika idąca w parze z nauczaniem kultury? Nie może być! ;)
16 grudnia 2003, 21:35
To jak ja mam to zrobić...co?:(Czekam na ciekawe pomysły!
16 grudnia 2003, 22:58
1) kochać dzieci (nie tak jak pedofile)
2) znać się na bierząco na kulturze młodzierzowej nie ważne jak infantyla by była, postarać się odszukać w niej pozytywne wartości i momenty wartościowe
3) wymyślić parę oryginalnych tricków w postaci zachęcenia do dyskusji, tematów kontrowersyjnych, prac domowych które mogłby zainteresować i wciągnąć
4) nie dać się zdominować gówniarzom
5) obeznać się przynajmniej z podstawami pedagogiki dziecięcej (też od jakichś postępowych umysłów) oraz retoryki
6) być naturalną i wybrać sobie szkołę której uczniowie nie są abolutnymi ciołkami i będę w ogóle miały ochotę współpracować.

Oczywiście to tylko teoria. Podstawy. Jakkolwiek gdybym był dyretorem, zależałoby mi na takiej osobie. Brak w szkołach kogoś, kto mógłby uświadomić uczniom, że nauka jednak potrafi być interesujące i że pod grubą warstwą kurzu cały czas kryje się esencja z której mogą czerpać.
17 grudnia 2003, 15:36
Dzięk! Interesujące pomysły...mam nadzieję że będe umiała je wcielić w życie!
18 grudnia 2003, 19:22
Życzę powodzenia. Co do szkół, radziłabym wybrać prywatne. Sama do takiej chodzę i uwazam, że mamy możliwość rozwijania się (nie licząc takiego WOKU hehe), nauczyciele są pasjonatami i naprawdę dobrze się wszyscy ze sobą czują. Plus - małe klasy. Trzymam kciuki :)
19 grudnia 2003, 08:57
W takich momentach czuję, że zmarnowałem swoją młodość
19 grudnia 2003, 16:48
Dlaczego...napewno jeszcze nie jest za późno...
nF
nF 20 grudnia 2003, 16:35
mam szukać źródełka młodości i infantylizmu? ;)
enlil
enlil 29 stycznia 2004, 15:45
Uwaga metodologiczna: Co będzie, jeśli taka "potencjalnie ukulturalniona jednostka" zdecyduje się spożytkować ruch swoich gałek ocznych na najnowszy numer "Pani Domu" ? Ale prowadzone są już próby skorelowania układu i natężenia fal mózgowych z konkretnymi treściami zmysłowymi.....więc kto wie...
więcej komentarzy »
przysłano: 28 marca 2009 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca