Felietony

QWERTYnizm

Światu chyba coraz bardziej wychodzi pogodzenie jednostki ze społeczeństwem. Internet się porządkuje. Trochę na zasadzie komunikatora: teoretycznie mogę skontaktować się z każdą osobą go używającą, ale w praktyce po co miałbym to robić?

Teza była mniej więcej taka: dzisiaj dążymy do samookreślenia poprzez sferę wizualną. Coraz bardziej rozbudowane narzędzia dają nam możliwość coraz większej ingerencji. Koniec tezy. A ja myślę, że nie tylko. Choć to trochę kulturoznawcze pieprzenie (mógłbym szanować kulturoznawstwo choćby z tego powodu, że posługuję się jego metodami), myślę że wyewoluowaliśmy na poziom meta. Kiedyś ważne było znaczenie imienia, teraz istotniejsze jest, jak to imię opiszemy. Kiedyś ważne było noszenie żyletki w klapie, teraz ważniejsze jest, do jakiej kultury się odnosimy. (Mam tu na myśli chyba coś między kulturą a subkulturą).

Mieliśmy modernizm, mieliśmy postmodernizm, teraz mamy coś w rodzaju postmodernistycznego modernizmu. Ale to nic, ponieważ postmodernizm nie boi się wewnętrznych sprzeczności. Ja się boję, ale kimże jestem.

W zasadzie jestem przekonany, że kryzys tożsamościowy jest syndromem naszych czasów, przenoszenia się do globalnej wioski. Ale być może to jakaś bzdura. Już się przenieśliśmy, nowe dzieci rodzą się na nowym terenie nie pamiętając starego krajobrazu. Sam go nie pamiętam, to jakaś bzdura.

Światu chyba coraz bardziej wychodzi pogodzenie jednostki ze społeczeństwem. Internet się porządkuje. Trochę na zasadzie komunikatora: teoretycznie mogę skontaktować się z każdą osobą go używającą, ale w praktyce po co miałbym to robić? Jestem tylko węzłem sieci połączeń. I tak, każdy może mieć swoją stronę internetową (a w zasadzie powinien, jest to zupełnie naturalne), ale mało kogo specjalnie to interesuje. I tak: mieszkamy w globalnej wiosce, ale przestajemy się w niej gubić. Mamy przyjaciół na całym świecie, ale też dystans do nich jest coraz mniejszy. Niespecjalnie istotne jest, czy ktoś mieszka w Krakowie, czy w Pradze, jeśli nie można umówić się na wieczór na piwo.

To chyba można było przewidzieć - co robi z nami nadmiar informacji? Zaczynamy je ignorować. Jest system komunikacji, nawiązań. Będąc poza systemem, nie oglądając na przykład telewizji, nie mając do czynienia z jakąś konkretną formą reklamy bardzo łatwo jest zobaczyć walkę reklamodawcy z konsumentem. Lub może nie tyle walkę, co ewolucję drapieżnika i ofiary. Coraz bardziej ignorujemy reklamę, a ona coraz bardziej próbuje wyjść z tła, krzyczeć wysyłając coraz prostsze, prymitywne i ostre sygnały. Traktuje nas jak idiotów wysyłając jak najkrótsze komunikaty, a my jak idioci coraz bardziej po omacku na podstawie krótkich komunikatów staramy się organizować przestrzeń. Weryfikować informacje. Dzisiejsza sztuka życia, to sztuka weryfikowania informacji. Poprowadziłem ten tok rozumowania zupełnie niezależnie od google, jednak coś w tym jest.

Ważne pytanie: jak weryfikować informacje? To chyba cały system szkoleń. Całe tło. Tagi do tekstu (w które szczerze mówiąc nie wierzę). INFORMACJA - gdzie się pojawiła, kto ją stworzył, czy ktoś ją zweryfikował, czy taka sama informacja pojawiła się równolegle, czy jest prawdziwa, czy jest istotna. Czy ta informacja była dla ciebie pomocna?

Intertekstualność, podinformacja w ramach informacji. Historia świata jako strona internetowa, podzielona na wiele szczegółów z wieloma podinformacjami. Trochę jak wikipedia, ale dużo bardziej genialna, pełniejsza, zbudowana na autorytetach naukowców (coś takiego już powstaje). Trochę jak książki Davisa. Holizm informacyjny. Jedna cała prawdziwa wiedza (spokojnie w tej formie może być i dualistyczna [dychotomiczna?]). TO jest do zrobienia, jeśli nie będziemy idealistami. Żeby osiągnąć ideał, nakłady pracy i czasu byłyby gigantyczne. Żeby zobrazować o czym piszę, wyobraźmy sobie którąś sztukę Szekspira uzupełnioną, oznaczoną wszystkimi interpretacjami. W różnych dziedzinach. Rozpisując interpretacje interpretacji itd. moglibyśmy uzyskać całość literatury, poza dziełami pozbawionymi intertekstualności (halo?), których nie zweryfikuje negatywnie plagiat.pl. Jak w tym dowcipie: - Dlaczego antyczni byli tacy wielcy? - Bo jako jedyni nie czerpali z antyku.

Choć pewien stopień tworzenia podręcznika świata byłby możliwy. W zasadzie dokonuje się to na naszych oczach. Ktoś dla nas weryfikuje informacje. Do pewnego stopnia nie może się to udać. Nikt nie wie, jakie informacje są nam potrzebne. Jednak w tej chwili mamy jedną z najbardziej fantastycznie rozbudowanych baz "wiedzy co". W zasadzie podobnie, choć w porównaniu gorzej, jest z "wiedzą jak". Dodajmy do wiedzy teoretycznej łatwo dostępnych nauczycieli i nieskończenie wiele będzie w zasięgu naszej ręki. Zrewolucjonizujmy szkołę, niech nauczyciele uczą nas praktyki. Niech maturą będzie zrewolucjonizowanie nauki, świata, informacji.

Kulturoznawstwo połączone z futuryzmem to już zupełna bzdura.

 

nF

Paweł Leszczyński nF premium

41 Warszawa
79 artykułów 90 tekstów 659 komentarzy
Wskaźnik aktywności: 28%. Czego szuka w internecie: 1) miłości: 0%; 2) przygotnych związków: 2%; 3) przyjaźni: 1%; 4) Zrozumienia: 69%. Wskaźnik rotacji należności: 3. Kryteria kwalifikujące: RZS, F1, WKN:15. animator kultury, filozof


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Dominik
Dominik 31 stycznia 2008, 14:54
Kiedyś w sieci ( bodajże na pvek.org ) przeczytałem bardzo ciekawe zdanie „mamy postmodernizm, wszystko co mądre zostało już dawno powiedziane, cytuj innych tylko rób to ładnie”. I tak powinniśmy siebie umieszczać w strukturze informacji która powstała do tej pory. Cała przeszłość ( od momentu wysłania tego komentarza wstyd do wielkiego wybuchu, albo jeszcze dalej) już kiedyś została opisana. Miliony historyków i naukowców na bieżącą opisywało wszystko co miało miejsce, tłumaczyło świat. Informacja istnieje.
Prawdziwa? Co to jest prawda. Czy osiągnięcie jakiegokolwiek poziomu obiektywności i istotności jest możliwe. Do tej pory stworzony tyle definicji elementarnych pojęć ( na przykład dobro/zło) że niemożliwością jest określenie dwóch zbiorów rozłącznych mogących dać odpowiedź na pytanie „co to jest dobro?”, „co to jest zło?”. Zatem jak ktokolwiek może świadczyć swoim autorytetem, że materiały zabrane właśnie w tej odmianie globalnej encyklopedii są prawdziwe?

I właśnie rewolucjonizowanie całego qwertynizu (mam nadzieję, że złapałem kontekst) nie jest i nie powinno być elementem nauczania, jak zdaje mi się, że sugerujesz na końcu tekstu. Żeby coś zmienić najpierw trzeba coś poznać, a przestrzeni bitów i bajtów nie można nauczyć w żadne sposób. Tak samo jak nie można nauczyć kogoś życia. Każda jednostka ma swoją osobistą drogę do przebycia. Musimy ją odkryć sami, bo sami będziemy nią podążać aż do końca.
nF
nF 31 stycznia 2008, 15:59
Już samo pojęcie postmodernizmu narosło tysiącami odniesień i nawiązań. "Jesteśmy karłami siedzącymi na ramionach olbrzymów" - jak powiedział średniowieczny filozof (przepraszam, nie pamiętam, który), jak powiedział Izaac Newton, jak powiedział pan prof. Boczar. "Wszystko zostało już powiedziane, ale to nieważne, bo i tak nikt nie słucha". Ale to bzdura, nie stoimy w miejscu. Można powiedzieć, że cała dobra muzyka została już nagrana. Ale tak nie jest. Parafrazując Cleesa - używamy wciąż tych samych 32 liter, jednak kolejność, w jakiej zostają ustawione, wciąż potrafi budzić niepokój. (Dygresja odnośnie do Wielkiego Wybuchu - Hawking dość słusznie twierdzi, że to właśnie do pierwszych dwóch sekund po Wielkim Wybuchu mieszka Bóg i nie sięga i nie sięgnie tam nauka).

Kolejny akapit to instynktownie postawione pytania filozoficzne. Dość standardowe. Tak, prawda istnieje, koncepcje prawdy są różne. Są różne poziomy obiektywności i subiektywności, absolutna bezwzględność jest niemożliwa, absolutny obiektywizm jest aantropologizny (stąd właśnie wziął się humanizm i antropologiczna teoria kultury). Powszechnie uznaje się, że pojęcia elementarne są niedefiniowalne. Nauki jednak w tym miejscu muszą przyjąć pewne założenia, ponieważ są naukami. Dobro i zło w pewien sposób porządkują teorie etyczne. Nie jesteśmy tu zupełnie poza systemem wartości. Mamy np. moralność minimalistyczną powszechną na całym świecie. Np. sprzeciw wobec kradzieży. A swoim autorytetem każdy może świadczyć o dowolnych rzeczach. Autorystet jest argumentem w dyskusji (choć nie musi być prawdziwy), nie potrzebuje uzasadnienia.

Ależ oczywiście, że można coś zmieniać nie rozumiejąc tego. Tak dzieje się najczęściej. Natomiast twierdząc, że każdy ma swoją własną drogę, popełniasz podstawowy błąd. Piszesz o jednostce. Teraz nie można pisać ani o jednostce, ani o społeczności. Trzeba pisać o obu jednocześnie. Co ciekawe, jest to problem, który mają ludzie mniej więcej na naszym wieku (w Polsce). Którzy żyją na obrzeżach globalnej wioski. Wcześniej ludzie mieszkali na danym terenie. Później miszkali i mieli internet. Teraz mają internet. To wszystko jest na swój sposób oczywiste. Dlatego trochę myślę, że definiowanie nie ma sensu, jedynie interpretacyjne wycieczki wgłąb oczywistej terra incognita.
Dominik
Dominik 31 stycznia 2008, 19:15
Nie sądzę by pisanie o jednostce było błędem. Jestem bardziej skłonny do rozwijania jakiejkolwiek hipotezy z małego zbioru na większy, nie odwrotnie. Pisanie o jednostce z jednoczesnym pisaniem o ogóle trochę kojarzy mi się z Orwellowskimi wizjami. Zatem dość ciężko mi się ustosunkować do tego co napisałeś.
Co się tyczy położenia „ludzi w naszym wieku” to nie czuję abym znajdował się na obrzeżach globalnej wioski. Pojęcie „obrzeże globalnej wioski” samo w sobie jest dla mnie abstrakcją. Taką sprawę należy rozpatrywać binarnie. Albo się jest w tej wiosce albo nie (dla mnie Polska jest). Bo przecież czy korzystamy z dial-up czy szerokiego pasma to teoretycznie mam taki samo poziom dostępu do zasobów sieci.
A stwierdzenie„teraz mają Internet” może tyczyć się jakiegoś procentu użytkowników, z tym nie mam prawa się sprzeczać, ale ( zawsze jest jakieś „ale”) przecież w każdy weekend spotykam ludzi którzy nie siedzą przed monitorami i zamiast chatów wybierają prawdziwą rozmowę przy drinku czy lampce wina.
Wiem, że teraz wszystko jest wymieszane. Nie można mówić o filmie nie mówiąc o muzyce, mówić o ludziach nie mówiąc o ich życiu i tak dalej, jednakże widzę, że wyszliśmy z zupełnie innych punktów startowych. Zatem powinniśmy cofnąć się o krok. Jasno zdefiniować temat naszej dyskusji, bo „komentarz do tekstu” jest zbyt ogólne. Jak pewnie zauważyłeś odczytałem go inaczej niż planowałeś(czyż nie?). W wtedy poprowadzić jasną dyskusję. Myślę, że szarpnęliśmy się na za duży kontekst by dojść do jakiegokolwiek wspólnego rozwiązania.
nF
nF 31 stycznia 2008, 21:37
Cóż, nie chodzi mi o błąd jako coś złego, tylko o niepełny sposób podejścia. Oczywiście, możemy opisywać jednostkę, ale bez charakterystyki społeczeństwa i odniesień jednostka-społeczeństwo będziemy mieli obraz zbyt jednostronny. To tak, jakbyśmy opisywali pracę mózgu nie odwołując się do jej sfery biologicznej. Myślenie dychotomiczne, w którym swoją drogą specjalizuje sie Europa od jakiegoś czasu, pomaga pełniej zauważyć jakiś problem, ale diablo utrudnia jego rozwiązanie. A Orwell użył systemu podobnego do komunistycznego, w którym języku przeciwności pozbawiane były znaczeń. Mówiło się i o jednostce i o zbiorowości, ale nie miało to sensu. Jak wojna to pokój, tak jednostka to społeczeństwo.

Obrzeża globalnej wioski są naturalnie w globalnej wiosce. Tylko mamy daleko do centrum. To my mamy pewien problem z identyfikacją czy jesteśmy po tej, czy po tamtej stronie. Internet jest dla nas narzędziem do zmiejszania odległości, a nie celem samym w sobie. Młodsi ludzie mam wrażenie są bardziej pogodzeni z zastaną sytuacją. Myślę, że zdecydowanie mniej widzą probem wyboru.

Odnośnie do tekstu - unikałem ścisłej tezy, ponieważ mam za małą wiedzę, żeby mówić coś pewnego, raczej prześlizgiwałem, rozpisywałem się po tematach. Stąd qwertynizm, który ktoś z redakcji nieco przeprawił, lepiej znając intencje autora ;-)

Bawiąc się w ściślejszy, choć trochę chwiejny futuryzm mogę powiedzieć, że moim zdaniem w najbliższym czasie potwornie zwiększy się liczba informacji w internecie (co z resztą następuje), zmieni się sposób porządkowania zawartości sieci i jej "oglądalności" na rzecz jest serwisów i serwisów społecznościowych. Powstaną wewnętrzne sieci znajomych, zazębiające się, tematyczne, globalne. Myślę też, że trochę dosyć mamy wolności, jaką umożliwia nam internet i po trosze będziemy schodzić do schronów, zamykać się przed natłokiem wszystkich, budować własne sieci bloskich znajomych. Być może globalnie będzie się liczyć ich moc w kategorii społeczeństwa obywatelskiego?

Bo na pewno mamy do czynienia ze zmianą struktury społecznej. Tylko że w tym momencie jest to raczej abstrakcyjna chmura. Chmura informacji, użytkowników, połączeń. Ciekaw jestem, czy z tego urodzić się może stabilna, sformalizowana struktura, która będzie czerpała siłę (a nie tylko ogólną przyjemność) ze swojej współdziałalności?

Już po trosze tak się dzieje. Wyobraźmy sobie stworzenie "ściśle" zamkniętej społeczności internetowej tworzącej coś na kształt państwa. Wybieramy osoby ze względu na ich profil psychologiczny, umiejętności, wykształcenie. Tworzymy arkadię w sferze usług.

W społecznościowej arkadii są zespoły osób zajmujące się m.in. porządkowaniem sieci o wąskich specjalizacjach. Na zapytanie o dowolną tematykę są w stanie odpowiedzieć jasno, precyzyjnie, szybko. Czasem dodają tylko swój punkt widzenia.

W trakcie pisania ostatniego akapitu przypomniałem sobie, że jest taka firma, która zajmuje się wszystkim. Możesz zgłosić się do nich z dowolnym projektem. Mają w swoim składzie psychologów, filozofów, matki z dziećmi itp. Jest to jedna z najbardziej rozwiniętych firm. Potrafi zaprojektować lepsze wózki sklepowe w niesłychanie krótkim czasie, opierając się głównie na burzy mózgów.

Ciekawe, czy cos takiego byłoby możliwe.
Dominik
Dominik 31 stycznia 2008, 22:32
W dużej mierze zgadzam się z tym co napisałeś. Roczniki bliższe ’90 bardziej bezkrytycznie spoglądają na sprawy sieci. Skoro mówisz o serwisach społecznościowych i całej idei WEB 2.0 to powiem Ci, że ostatnio coraz częściej spotykam się z tezą że cała idea na <i>user generated content</i> pomału upada. Podobno jesteś już bardzo blisko wierzchołka a potem nastąpi załamanie i odwrócenie się od tej formuły. Właśnie przez przeładowanie danymi które nie będą nikomu potrzebne. Sieć będzie musiała znaleźć jakiś inny sposób na istnienie. O to czy znajdzie jestem spokojny. To będzie kolejny punkt przełomowy. Niestety na obecną chwilę totalnie nieprzewidywalny.

Korporacje są właśnie takimi <i>hubami</i> kreatywności. Spółki córki zajmują się prawie wszystkimi gałęziami przemysłu, od elektroniki, przez bankowość do technologii kosmicznej. Posiadają niesamowity potencjał inżynierów którzy stosując techniki <i>rapid engineering</i> potrafią przygotować dowolny produkt w czasie nieporównywalnie szybszym do tych które były osiągane kilkanaście lat temu. Z resztą na pewno zauważyłeś, że kiedyś zaprojektowanie nowego samochodu trwało lata. Dzisiaj nowe modele pojawiają się kilka razy do roku. Tylko, że nad tym pracują wyszkoleni profesjonaliści.

Jedyną molowością by wymyślona przez ciebie arkadia mogła zaistnieć to utworzenie czegoś takiego jak „lekarze bez granić” tylko, że na płaszczyźnie sieciowej. Zadanie niezmiernie trudne. Bo jeśli kiedykolwiek szukałeś rozwiązania jakiegoś problemu ( powiedzmy informatycznego) na specjalistycznych forach. To doskonale wiesz, że kooperacja z ludźmi „z zewnątrz” nie jest ich domeną. Musiała by być jakaś zachęta do tego typu działalności. To już jednak temat na co najmniej jeden doktorat z „inżynierii społeczeństwa sieciowego” o ile kiedykolwiek taka nauka powstanie.
nF
nF 31 stycznia 2008, 23:56
Web 2.0 faktycznie zaczyna cierpieć na przeładowanie informacjami, które powoli przestaje potrafić segregować. Stąd właśnie tagi i tego typu próby opisywania zawartości. Ale tutaj imho nie jest problemem ilość informacji, ale powszechność tych serwisów. W momencie w którym prorytetowa staje się dla nich ilość, a nie jakość (albo dobry serwis sam z siebie idzie w ilość), przestaje być on atrakcyjny, wiarygodny, interesujący. Niestety zawsze jest tak, że średnią zaniża się do dołu. Jeśli tak zachowuje się społecznośc, to dąży ona (do niesformalizowanej w tej chwili) podspołeczności. Jaką są na przykład fani linuxa, gdzie pewien próg wiedzy uniemożliwia działanie osobom nierozgarniętym. Może to powrót do czegoś w rodzaju grup dyskusyjnych? W każdym razie w stronę społeczeństwa obywatelskiego. Główną jednak tezą za upadkiem tego typu struktur była ich granfalowatość (mówiąc językiem Vonegutta ;-), czyli sztuczność, poszukiwanie związku z innymi ludźmi w oparciu o zainteresowania, tworzenie relacji bardzo nietrwałych, często nie posiadających wroga, niepełnych, z których się wyrasta.

Zgadza się, korporacja jest takim kombajnem kreatywności. Ten model w gospodarce stał się niepokonany, aż do przesady. Porównanie jest oczywiście na rzeczy, ponieważ korporacje budują sztuczne społeczeństwo obywatelskie. A raczej po prostu sztuczne społeczeństwo. Stąd polityka pracownicza, integracja itp., nad tym oczywiście też pracują wyszkoleni profesjonaliści.

Myślę nad rozdzieleniem koncepcji korporacji a tego co zaproponowałem w poprzednim wątku. W zasadzie środki są dokładnie takie same. To co je różni to idea, cel, argument przyłączenia się do społeczności. W przypadku korporacji byłyby to przede wszystkim zabezpieczające względy finansowe (w zasadzie cel idealny). Na czym miałaby się opierać moja koncepcja? Nie wiem. Nie przemyślałem tego. Na pewno na czymś pozbawionym podstaw. Albo na czymś tak iluzorycznym, czy też fantomowym jak samorealizacja. Bo Web 2.0 to przecież coś, co idzie w kierunku pracy dla satysfakcji.

W zasadzie to co opisuję, mogłoby imeć rangę tajnego stowarzyszenia, które zapewnia wszystkim dobrobyt na miarę bractw studenckich w USA, tylko zorientowane na internet i użyające jego możliwości.

Problemem jest to, że np. informatycy nie lubią się dzielić swoją wiedzą, bo robią to za darmo i nic z tego nie mają, a ludzie potrafią być interesujacy. Jednak pamietajmy o tym, że wiedza to nie wszystko. Jeszcze potrzebna jest idea. Jest pełno ludzi, którzy cieszą sie używając swoich umiejętności dla bliskich i znajomych i odczuwają z tego satysfakcję. To oczywiście kwestia odpowiedniej gratyfikacji i - jak już wspomniałem - celu.

Myślę, że Arkadię możnaby stworzyć w ten sposób: używamy sposobu trójkowego, powiedzmy osoba, która wchodzi do gry musi być rekomendowana przez dwie czy trzy inne. Tak, że jest z nią jakiś kontakt bezpośredni niezależnie od reszty społczeności. Wejście do społeczności musiałoby być obwarowane licznymi zastrzeżeniami i dokładnie opisaną procedurą jej opuszczenia i co dzieje się w przypadku złego funkcjonowania. W ten sposób moglibyśmy obdarzyć członków społeczności dość dużą dozą zaufania.

Budujemy społeczność bazując na dwóch zasadach - różnorodności populacji (czyli zapewnieniu harmonijnej ilości psychologów, filozofów, matematyków itp. itd.) oraz nakierowania na szerokopojęty rozwój społeczeństwa (ale nie ilościowy!).

Działanie społeczności budowane byłoby na dwóch rodzajach zachowań - problem - rozwiązanie i propozycja - dyskusja - rozwiązanie. Czyli: albo jeden z członków społeczności zwraca się z jakimś problemem i reszta ma obowiązek udzielenia pomocy w ramach swoich możliwości, albo ktoś postuluje coś pod rozwagę, rozmwia się o tym i ew. następuje pewna modyfikacja zachowania społeczności. Nawet jeśli działałoby to na zasadzie dobrowolnego wsparcia, to i tak może osiągać sukcesy (jak np. hospitalityclub.org ).

W tym momencie - na uproszczonym przykładzie - możnaby rozwiazywać problemy w rodzaju "mam problem z przetłumaczeniem dokumentu" jak i "co nie mam pieniędzy na płyty, a chcę mieć legalną muzykę". Zadania te są do spełnienia za pośrednictwem internetu, a ich stosowanie upraszcza życie. Kwestię tłumaczenia rozwiązywałoby się na zasadach wzajemności, kwestię muzyki możnaby rozwiązać na zasadzie wspólnego archiwum oryginalnych płyt. W tym momencie jeśli chcielibyśmy posłuchać muzyki z oryginalnego nośnika, musielibyśmy zapłacić jego cenę podzieloną na ilość osób w społeczeństwie. Kwestię gratyfikacji możnaby rozwiazać również w ten sposób, żeby cena za jakąś usługę była ceną "po znajomości", a więc nie zerową, ale uczciwie niższą.

Warto pamiętać, że nawet małżeństwo postrzegane jest jako związek, który jest zawierany celem ekonomicznej poprawy sytuacji życiowej. Również ścisła współpraca między dwoma osobami raczej ułatwia życie i przyjaciele - pomijając aspekt emocjonalny - najzwyczajniej w życiu pomagają.
nF
nF 31 stycznia 2008, 23:57
Chyba wyszedł mi drugi felieton.
przysłano: 26 stycznia 2008 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca