Literatura

„Vademecum Języka Angielskiego" jako oręż w walce o lepsze jutro

Praktyczność potwierdzam, jakem filolog i pani od angola.

Przypadło mi w udziale zadanie dosyć niewdzięczne: zrecenzować Vademecum Języka Angielskiego. Vademecum wprawdzie zacne, rzetelnie opracowane i ładnie przez Telbit wydane, ale zadanie i tak niewdzięczne. I to wcale nie dlatego, że pozycje tego typu nie pozostawiają recenzentom pola do popisu. Nic z tych rzeczy – osobiście żywię wobec rozmaitych słowników, leksykonów oraz vademeców płomienne i szczere uczucia, toteż peany na ich cześć mogę pisywać tuzinami albo wręcz kopami. Genialne te wynalazki nie tylko pomagają porządkować rzeczywistość, ale pozwalają wierzyć w to, że musi w tym chorym świecie – tak jak i w języku przecież – istnieć jakiś głębszy sens, jakaś, jak mawiają uczeni lingwiści, underlying structure.

 

Niewdzięczność zadania wiąże się z kwestią dużo bardziej przyziemną: nie znam, niestety, zbyt wielu ludzi, którzy czytywaliby recenzje słowników, leksykonów oraz vademeców. Zasiadam więc do pisania pogrążona w smutnej rezygnacji rzemieślnika przekonanego o tym, że jego trud i tak pójdzie na marne. Czuję się trochę jak ten krawiec, któremu zlecono uszycie przepięknej kreacji na specjalną okazję: facet włożył w to przedsięwzięcie całe serce i szył jak jakiś wariat, nie śpiąc po nocach, psując sobie wzrok i kalecząc palce. Na koniec okazało się, że kreacja przeznaczona jest dla niezbyt urodziwej nieboszczki, żeby sobie chociaż ładnie wyglądała w trumnie. Czy niezbyt urodziwa nieboszczka ładnie wyglądała w trumnie – bliżej nie wiadomo, bo trumna w czasie pogrzebu była zamknięta.

 

Mimo tych nieszczególnie pokrzepiających myśli zabieram się za recenzję, bo gdzieś tam w głębi duszy tli się jakiś mizerny płomyczek nadziei, że może chociaż któryś z autorów książki albo pracowników wydawnictwa doceni mój trud i wyśle mi, dajmy na to, kartkę z wakacji o treści: „Nie marudź, przecież ja to czytam”.

 

A jak nie kartkę z wakacji, to chociaż głupią wiadomość na Facebooku.

 

Porzućmy jednak ponure rozważania i porównywanie niezależnych recenzentów portalu Wywrota do ślepawych krawców i przejdźmy do meritum.

 

Vademecum Języka Angielskiego, jak zapewniają autorzy oraz wydawca, to „najobszerniejsze, praktyczne kompendium wiedzy o gramatyce i słownictwie języka angielskiego”. Czy najobszerniejsze – nie wiem, ale praktyczność potwierdzam, jakem filolog i pani od angola. Zagadnienia gramatyczne i leksykalne ułożono w kolejności alfabetycznej (drobiazg, o który trudno w przypadku wielu podręczników i repetytoriów), a zawiłości językowe wyjaśniono w sposób czytelny i przystępny, wzbogacając je licznymi przykładami. Sporą sympatię wzbudziło we mnie wyszczególnienie najczęściej popełnianych błędów: ludzie świadomie uczący się języka na pewnym poziomie zaczynają dostrzegać własne potknięcia, często wynikające ze stosowania kalki językowej (dosłownego tłumaczenia wyrażeń typowych dla języka ojczystego na język obcy) i potrzebują wówczas podpowiedzi, czym owe błędy zastąpić. Z równą radością przyjęłam fakt istnienia w książce zagadnień z zakresu fonetyki, czyli tego aspektu języka, który bywa w polskich szkołach tragicznie zaniedbywany.

 

Vademecum przeznaczone jest w głównej mierze dla maturzystów, czytamy na okładce. Podejrzewam, że stawianie sprawy w ten sposób jest nie tyle uproszczeniem, co świetnym chwytem reklamowym wydawnictwa: wiadomo przecież, że ogarnięci przedmaturalną paniką młodzi ludzie potrafią z rozmachem zaopatrywać się w pozycje obdarzone urokliwym sloganem „niezbędnik maturalny”. Poza maturzystami, książka ta może przydać się paru innym osobom, rzecz jasna. Na przykład studentom filologii oraz osobom przygotowującym się do rozmaitego rodzaju egzaminów językowych. Albo nauczycielom języka, których wprawdzie nie trzeba przekonywać do przydatności rozmaitych słowników, leksykonów oraz vademeców, bo są już do niej przekonani, ale jako że zwykle i tak nie na wiele ich stać, to mało kto uważa ich za poważny target.

 

Od nabycia dobrej książki do biegłego władania językiem jest jeszcze, oczywiście, dosyć długa droga, najeżona przeszkodami i obstawiona wrogami zdradliwie szepczącymi nam do ucha: „daj sobie spokój, i tak nie dasz rady”. Warto wyruszyć w tę drogę wyposażonym w stosowny oręż, by móc ataki wroga odpierać. Wydawnictwo Telbit zdaje się konsekwentnie wspierać tych, którzy w ogóle zdecydowali się próbować i robi to w sposób skuteczny i pomysłowy. Korzystajcie zatem, dzielni wojownicy, z oferowanych wam dobrodziejstw, by nie powtórzyć błędu pewnego znanego mi niegdyś maturzysty, który na kilka dni przed maturą wyznał, iż z pomocy naukowych uznaje jedynie Internet, skutkiem czego tłumaczył nazwę swego ulubionego klubu piłkarskiego jako „I see in the boat”.

 

 

 

 

Dominika Ciechanowicz



 

Wojciech Jajdelski, Dariusz Jemielniak, Gabriela Oberda, Paweł Rutkowski

Język angielski VADEMECUM

Wydawnictwo TELBIT, Warszawa 2010,
okładka twarda.

Dominika Ciechanowicz

Dominika Ciechanowicz

42 Zielona Góra
350 artykułów 39 tekstów 2799 komentarzy
Współpraca
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 13 sierpnia 2011, 09:14
Ej, ja to czytam! Zamiast kartki mogę kiedyś wpaść i ci to osobiście powiedzieć... co najwyżej w obecności smoka!
Radosław Kolago
Radosław Kolago 13 sierpnia 2011, 11:46
Współczuję, Domka! :)
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 13 sierpnia 2011, 12:01
Trzymam Cię, Hajdi za słowo!

Radosławie, dziękuję. Już mi trochę raźniej :)
Dżastin
Dżastin 13 sierpnia 2011, 12:08
Tytuł jest genialny! Dałaś radę - z pewnością! Ale ty przecież potrafisz zrecenzować wszystko :)
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 13 sierpnia 2011, 12:19
Dżastina, tak naprawdę to wszystkiego nie potrafię, tylko nie mów nikomu!
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 13 sierpnia 2011, 13:24
Niech Domka będzie dla was przykładem :>
afronautix
afronautix 13 sierpnia 2011, 13:48
ej, już nie macie czego recenzować? może podręczniki szkolne zaczniemy brać na warsztat, co?
Dżastin
Dżastin 13 sierpnia 2011, 16:54
Umiesz, umiesz... mnie jeszcze też czeka angologia - nadana sprawczą ręką Pawła :D

Coś mi się zdawało, że na Wywrocie nie było żadnych ograniczeń tematycznych czy szablonowych odnośnie pisania recenzji. A Domka w tym tekście uświadamia i uczy w jaki sposób podchodzić do kwestii edukacyjnych i jak oceniać ich przydatność. Wielu z nas (znaczy Ci mądrzejsi ;)) uczy się języka obcego i dla nich taki tekst może się wydać interesujący.

Afronautix, a czemu by nie? otwarty umysł polega na unikaniu uprzedzeń i zdawaniu sobie sprawy, że nasz punkt widzenia jest jednym z wielu - nawet zupełnie odległych od siebie:)
Offler
Offler 13 sierpnia 2011, 18:45
Język angielski, może się przydać. Jasne, że może :) Ja kiedyś wylądowałem w Londynie, potem w Dublinie uzbrojony w oręż książkowy :) Potem nie przyznawałem się już do tego...
afronautix
afronautix 14 sierpnia 2011, 09:32
a temu by nie, że nie po wchodzę na wywrotę jak wracam z pracy żeby znowu podręczniki oglądać :/ i to jeszcze do "mojego" przedmiotu
Aleksandra Lubińska
Aleksandra Lubińska 14 sierpnia 2011, 21:59
Nigdy nie jest za późno na przekwalifikowanie się ;)
Offler
Offler 14 sierpnia 2011, 22:12
tak. ja zostanę np. top modelką (koniecznie MODELKĄ)
afronautix
afronautix 19 sierpnia 2011, 11:06
ale ja nie planuję przekwalifikowania...
Mon
Mon 18 lutego 2015, 22:23
ja tez przeczytałam... :D
"licznymi przykładami" - ważne .
Dzięki i pozdrawiam
przysłano: 27 stycznia 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca