Film

Dwa światy w zderzeniu z Melancholią – kilka uwag o filmie Larsa von Triera

„Melancholia” Triera zawiera w sobie dualistyczny podział. Dwie natury są tu między innymi naznaczone przez pierwiastek męski i żeński. Czy takie spojrzenie ma dotyczyć świata, wszechświata, czy ma być propozycją dotyczącą tego, co kryje się w konkretnym indywiduum?

 

A przecież starożytni zrozumieli ów dwoisty kształt człowieka, jego słodką tajemnicę pogrążoną w słodkim mroku.1

 

T. Różewicz, Śmierć w starych dekoracjach

 

Melancholia Triera zawiera w sobie dualistyczny podział. Dwie natury są tu między innymi naznaczone przez pierwiastek męski i żeński. Czy takie spojrzenie ma dotyczyć świata, wszechświata, czy ma być propozycją dotyczącą tego, co kryje się w konkretnym indywiduum? W końcu sam reżyser przyznaje w wywiadach, że robi filmy o sobie (tak więc o jednostce) i że w obu bohaterkach dostrzega swoje cechy. Trudno jednak nie zauważyć w Melancholii pewnej totalności, bo choć oglądamy garstkę ludzi, to film traktuje o końcu świata.

 

Po prologu (Trier przyzwyczaił nas już do książkowego podziału na rozdziały itd.) przyglądamy się absurdalnej próbie przejechania – a właściwie kolokwialnie „zmieszczenia się” – długą białą limuzyną obok kamiennych murków. Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób reaguje na ową dziwaczną sytuację para siedząca w środku. Pani młoda bawi się, zaś pan młody nie potrafi ulec jej beztroskiemu spojrzeniu na sprawę. Przez chwilę próbuje oddać się z żoną na tylnym siedzeniu – proponowanym przez nią – erotycznym pieszczotom, ale nie pozwala mu na to zdenerwowanie spowodowane zaistniałą sytuacją. Kiedy po męskich, nieudanych próbach szofera i męża, ona siada za kierownicą, uderza limuzyną i niszczy piękny (może nawet nazbyt falliczny) samochód. Spowodowane przez nią uszkodzenie nie wpłynęło negatywnie na jej nastrój.


Justine – panna młoda – nie potrafi wbić się w schemat męskiego porządku. Nie rozumie, dlaczego organizujący jej wesele szwagier wyczekuje na nią z niecierpliwością. Co więcej, gdy docierają z mężem na miejsce spóźnieni dwie godziny, to dla niej ważniejszy od gości weselnych okazuje się dawno niewidziany koń i dziwna „gwiazda” na niebie. Zderzenie postawy Justine z mężczyzną przygotowującym wesele (wynajętym do tego specjalistą), który ma wyliczony co do minuty plan, ukazuje nam właśnie dwa światy, dwie postawy.


Zagrana przez Udo Kiera postać staje się uosobieniem porządku, osobą wprowadzającą normy i każącą się tych norm trzymać. Przesadą byłoby go może nazwać strażnikiem owych wyznaczonych struktur, ale warto pamiętać, jak reaguje na olbrzymie spóźnienie Justine. Nie chce na nią spojrzeć, unika jej i daje temu wyraz w swoich wypowiedziach. Nie pozwala na dialog i porozumienie, ale usilnie trzyma się chłodno wykalkulowanej androcentrycznej wizji świata.

 

Postawa głównej bohaterki, od której imienia zaczerpnął tytuł pierwszy rozdział filmu, to nieumiejętność, a może nawet niechęć pogodzenia się z otaczającym ją systemem społecznym. Wkroczenie w schematy kultury okazują się skrajnie niewykonalne. Wystarczy przypomnieć rozmowę telefoniczną z siostrą – Claire – w drugim rozdziale. Otóż Justine nie potrafi samodzielnie poradzić sobie z dotarciem taksówką do domu szwagra. Nie potrafi współgrać z niczym, co nosi znamiona kultury, cywilizacji. W noc poślubną zdradza męża wbrew właśnie wybranej monogamii, porzuca świetną pracę w agencji reklamowej, czego nie może zrozumieć jej szef (mężczyzna!) i w złości rzuca talerzem. Wszystkie wartości, od których odstępuje Justine, a które powszechnie uznaje się za ważne, są narzucone, dodatkowo wydają się być nośnikami patriarchalnego porządku.

 

Mąż Justine, Michael, nie potrafi jej zrozumieć, pomimo że się stara. Chce zbudować jej przyszłość, niestety na fundamentach, które jej nie interesują. Symbol owych marzeń stanowi zdjęcie pięknych sadów, sadów będących początkiem ich wspólnej, ale zbudowanej na jego zasadach, przyszłości. Fotografia zostaje porzucona przez Justine jakby przedstawiała dla niej coś nieistotnego. Michael w rozmowie z Claire podkreśla, że nie umie zrozumieć swojej żony. Dwoistość ich natur w konsekwencji doprowadza do rozstania zaraz po weselu. Trudno zresztą mówić o jakimkolwiek rozstaniu, skoro nigdy nie było połączenia – w filmie została pominięta scena zaślubin. Justine podąża drogą swojej matki, odrzuca podświadomie oficjalny sposób bycia ojca, który usiłuje zachowywać pozory i chce wygłosić zgodne z wymogami przemówienie na weselu córki. Matka nie ma zamiaru tego tolerować, przypatrywać się temu i niszczy – a właściwie współniszczy z Justine – uroczyste obyczaje, swoistą ceremonię.

 

Obie, Justine z matką, stoją po jednej stronie, co podkreślone zostaje przez wyjście z sali weselnej, więc symbolicznie odrzucenie „własnych” – narzuconych przez męski porządek – obowiązków i zwyczajów. Obie też zanurzają się w tym czasie w kąpieli, czym denerwują Johna – męża Claire. Ojciec tymczasem do samego końca trzyma się zasad dobrego wychowania, chociaż widzowi może wydać się hipokrytą. Znika niepostrzeżenie, zostawiając tylko wiadomość córce, pomimo że prosiła go o zostanie. Przeprasza oczywiście za zachowanie, bo jest... dobrze wychowany(!).

 

Zbudowany z twardych, paranaukowych reguł system wypracowany przez mężczyzn w filmie

 Triera zaczyna się chwiać, aż w końcu upada niczym kolos na glinianych nogach. Świetnie ilustrują to losy Johna. Od początku prezentuje się on jako stateczny facet, który potrafił, trzymając się przyjętych społecznie zasad, zbudować spory majątek. Dodatkowo zgodnie z obliczeniami naukowców przyjmuje wersję, że świat nie zginie. Przynajmniej nie w zderzeniu z Melancholią – jak zostaje w filmie nazwana planeta zmierzająca w stronę Ziemi.

 
Niektórzy wierzą w nieuchronny koniec. Publikowanymi w Internecie obliczeniami donoszącymi o nadchodzącym zderzeniu przejmuje się Claire. Taki jednak scenariusz, powodujący pozbawione – zgodnie z wypracowanymi przez patriarchalną kulturę zasadami – głębszego sensu zniszczenie życia na naszej planecie, okazuje się dla Johna nie do przyjęcia. Tak dalece nie do przyjęcia, że gdy katastrofa okazała się nieunikniona, popełnia samobójstwo.
 

Męski porządek – jak nazwaliśmy go trochę dla ułatwienia, trochę na wyrost – okazuje się sztuczny, nietrwały. Osadzony tylko na wewnętrznych dogmatach i założeniach, które nie zawsze są sprawdzalne, ale dla wielu niepodważalne. W zderzeniu z nowym, niesprawdzalnym (w zderzeniu z melancholią?) ponosi klęskę, dlatego że fallogocentryczny świat zbudowano na fikcji. Oparty o dogmatyczne myślenie wypracowanymi przez mężczyzn wzorcami i próbę utrzymania go za wszelką cenę wykazuje się równocześnie niesamowitą agresją. Wywiera silny wpływ nawet na – w filmie Triera osadzoną antagonistycznie – kobiecość. Przykładem ulegania owemu porządkowi jest Claire. Stara się żyć zgodnie z wyznaczonymi przez męża oraz ojca – de facto przez kulturę patriarchalną – zasadami, co świetnie podkreśla trzymanie się takich drobnostek jak układanie czekoladek na poduszkach dla gości, porządkowanie domu, próby naprawiania relacji siostry ze świeżo poślubionym mężem.

 

Tu jednak zaczynamy zauważać, że Claire tylko pozornie wpasowała się w schemat. Tak naprawdę znajduje się gdzieś pomiędzy Justine a Johnem. Jej mąż nie stara się pomóc, krytykuje zachowania swojej szwagierki, natomiast Claire cały czas usilnie pracuje nad siostrą, a właściwie akceptuje ją w oparciu o naturalne więzy, więzy krwi. Częstokroć kosztem bycia krytykowaną z obu stron. Trudno w końcu zachowanie Justine nazwać podziękowaniem. Claire konsekwentnie pomaga podczas wesela, przyjmuje siostrę do domu, gdy ta sobie nie radzi, pomaga jej jeść sztućcami, kąpać się w wannie itd.

 

Powiedzieliśmy już, że męski świat w Melancholii to wypracowany w oparciu o kulturę i cywilizację porządek, można nawet rzec: to właśnie cywilizacja i kultura. Ale o nachyleniu patriarchalnym. To z tym pogodzić się nie może Justine, w swoisty sposób nie akceptując nawet takich banalnych zachowań jak wspólne jedzenie z rodziną, kąpiel w wannie. Gdzie więc w filmie Triera znajduje się świat żeński, świat kobiety? Trudno znaleźć go będzie w macierzyństwie, gdzie przyzwyczailiśmy się (zostaliśmy przyzwyczajeni, żeby) go szukać. Obowiązek opiekowania się dzieckiem, martwienia się o jego przyszłość to kompromis, na który godzi się Claire akceptująca robienie z niego mężczyzny przez Johna, tzn. mężczyzny takiego, jakim chciałby go widzieć John.

 

Kobiecość to naturalność.


Justine płacząca przy stole i przy wannie czuje się wspaniale, leżąc nago w nocy na łonie natury, tuż nad pogrążonym w zieleni jeziorze. Jednoczy się także z przyrodą poprzez wyładowania elektryczne, które przechodzą po jej palcach tuż przed zderzeniem Ziemi z Melancholią. Zresztą Trier od początku serwuje nam drobnostki, które łączą Justine z naturą. Może zabrzmi to groteskowo, ale nie bez powodu udaje się ona oddać mocz w sukni ślubnej na łono przyrody, zamiast skorzystać z toalet. I jeszcze wcześniej. Pierwsze ujęcia, zanim zacznie się akcja. Jeden z obrazów ukazuje Justine w sukni ślubnej, której ruchy krępują rośliny.


Mężczyźni inaczej niż kobiety reagują w Melancholii również na więzy rodzinne. Pokrewieństwo dla Claire niesie ze sobą naturalną odpowiedzialność za drugą osobę, tymczasem dla mężczyzn w tym filmie stanowi ono zaakceptowany podpisem status, najlepiej obudowany zaplanowaną ceremonią.


Kiedy nadchodzi koniec świata, wpisujący się w naturalny stan rzeczy rządzący całym 

wszechświatem, John popełnia samobójstwo, bo jego porządek okazuje się fikcją, Claire panikuje i, próbując uratować syna, podejmuje skazane na porażkę czynności, jedyna Justine zdaje się panować nad sobą. Przed chwilą pogrążająca się w depresji, niezdolna do funkcjonowania, teraz spokojna, tłumacząca nawet swojemu siostrzeńcowi, co powinni zrobić. Buduje razem z nim z gałęzi szałas, który – jeżeli dobrze pamiętam – nazywa grotą. Uczy go nowego sposobu patrzenia na świat, życia w zgodzie z uczuciami, które szarpią człowiekiem, życia w zgodzie z melancholią (Melancholią), w zgodzie z nieuchronnym końcem.
Koniec musi nastąpić. Nawet jeżeli nie będzie wielkiej apokalipsy, to nadejdzie ta mała!

 

Młody chłopiec lepiej niż Claire rozumie świat przedstawiany mu przez super ciocię. Podkreślone to zostaje w ostatniej scenie filmu, kiedy właśnie Claire jako jedyna z całej trójki unosi ręce do góry, jakby mogła jeszcze uchronić się tym bezradnym gestem przed końcem. Tymczasem wiemy, że Justine uważa koniec świata za słuszny. W obecnym tzw. porządku nie zasługuje on na przetrwanie. Chłopiec nie zostaje skazany na bycie takim jak ojciec. Może paradoksalnie, może wbrew przyjętej logice stoi przed nim wybór, jest w stanie poruszać się pomiędzy tym, co „kobiece” i tym, co „męskie”, między chaosem a ładem, między rewolucją a status quo2.

 

W owych rozważaniach Trier nie skupia się na aspekcie politycznym, nie patrzy szeroko – na społeczeństwo. Decyduje się, pomimo totalności wszelkich zjawisk (nie tylko swoistej apokalipsy, ale także wpływów patriarchatu), przyjrzeć jednostce, pokazać co z nią się dzieje i jak ona poradzi sobie z melancholią rodem z końca XIX wieku. Czasami mamy wrażenie, że wszyscy bohaterowie stanowią cząstkę całości, jednego organizmu targanego różnymi poglądami, uczuciami, przyzwyczajeniami itd. Nie natkniemy się więc na obrazy z dokonań Ronalda Emmericha, bo katastrofa wisi w powietrzu, ale trudno byłoby wrzucić działo Triera do worka z napisem filmy katastroficzne.


Większą katastrofą właściwie jest fakt, że oduczyliśmy się żyć w mroku, skorzy do akceptowania wszelkich naukowych/paranaukowych wyjaśnień, nie wiemy, jak radzić sobie z uczuciami trudnymi do nazwania, jak reagować, jak budować dialog z drugą osobą (osobą jako indywiduum). Żyjemy wg schematów, ślubujemy wg schematów, reagujemy wg schematów. Śmierć poniesiemy w starych dekoracjach?

 

 

 

 

© Michał Domagalski

 

PS

Niebagatelną rolę w powstaniu tego artykułu odegrały wnioski interpretacyjne przedstawione przez Dariusza Szczukowskiego w pracy Tadeusz Różewicz wobec niewyrażalnego (Kraków 2008), a konkretnie w części pt. Ciało, płeć, tekst.

 

 

 

 

 

---------------------------------------------------------------------------

1 T. Różewicz, Proza, Kraków 1990, t. 1., str. 490.

2 R. Putnam Tong, Myśl feministyczna..., cyt. za: A. Burzyńska, Feminizm ponowoczesny, w: A. Burzyńska, M. P. Markowski, Teorie literatury XX wieku, Kraków 2006, str. 420.

 

 

 

 

 

Melancholia
prod.: Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy, 2011
dramat, SF, 130 min.
reż. Lars von Trier

 

 

Michał Domagalski

Michał Domagalski premium

42 Poznań/Ostrzeszów
626 artykułów 70 tekstów 2127 komentarzy
Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota od kwietnia 2015 do października 2016. Jako poeta debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015. Mieszka w Poznaniu. Na stronach Biura Literackiego…
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
wiktor
wiktor 13 grudnia 2011, 22:19
Ciekawa analiza, jednak teza o dualistycznym podziale, jako osi wokół której orbituje znaczenie filmu, nie trafia do mnie. Opisałeś żeńskie i męskie korzystając z psychoanalitycznych instrumentów, niejako obok filmowej narracji, ta zaś wydaje mi się subtelniejsza niż jakakolwiek teoria. Być może obciążanie głównych bohaterów dramatu bagażem przyciężkich kategorii, nie pozwala Ci dostrzec ich radykalnej odrębności, która nie da się ujarzmić przez to, co męskie i kobiece. Każdy z bohaterów jest inaczej, dlatego ich zachowania nie sposób opisać jako tylko i wyłącznie wynikające z płci, szczególnie, że opisujesz płeć jako kulturowy kostium, który lepiej lub gorzej określa swego nosiciela. Niestety jest to kostium uszyty z naukowych klisz i stereotypów, bo przecież ani męskie ani kobiece nie opisuje tego jak żyją mężczyźni i kobiety, opisuje obraz, kulturowy fantom, który jest zlepkiem flilozoficzno-psychologicznych tez. Tylko w takiej perspektywie twierdzenia, że kobieta to naturalność, a kultura jest z natury fallocentryczna dadzą się obronić. Wystarczy jednak zejść z drogi dyskursu na nieubitą ziemię egzystencji, a wtedy film von Triera przestanie być głosem w akademickiej dyskusji i stanie się dziełem sztuki.
Michał Domagalski
Michał Domagalski 14 grudnia 2011, 06:39
Płeć stała się dla mnie tutaj raczej pewnym odnośnikiem. Ten film na pewno nie opisuje tego jak żyją mężczyźni i kobiety, gdyż sam opowiada historię "nierealistyczną". Ważniejsze dla mnie niż pojęcie "kobieta" i "mężczyzna" przy zastanawianiu się nad filmem było szersze uogólnienie "męskość" i "kobiecość". Zaznaczam w pewnym miejscu "Męski porządek – jak nazwaliśmy go trochę dla ułatwienia, trochę na wyrost – okazuje się sztuczny, nietrwały". Poza tym ów chłopiec nie stoi po żadnej stronie, a przecież jest małym mężczyzną. Mogłem oczywiście zamiast pojęć "męskość", "kobiecość" użyć innych pojęć. Warto?

Oczywiście, że narracja w "Melancholii" wychodzi poza to co napisałem. Przez to to tylko, jak zaznaczyłem w tytule, "kilka uwag".

Zresztą końcówka (artykułu) mówi o nas jako ludziach.

Dziękuję oczywiście za czytanie i za uwagi pod artykułem. Mam świadomość, że często mój język uciekł w pewne kalki i w efekcie przybliżył się do "akademickiego dyskursu". Pozostaje mi powiedzieć, że nie uważam filmu von Triera za czyste odbicie jakichkolwiek teorii. Chciał nie chciał, żyje w świecie, w których są one codziennością.
przysłano: 26 kwietnia 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca