Widzowie, którzy stęsknili się za kinem Anga Lee, na premierę jego najnowszego dzieła - "Gemini Man" - będą musieli jeszcze chwilę poczekać.
O produkcji mówi się w Hollywood już od blisko dwudziestu lat. Swego czasu jej reżyserią byli zainteresowani m.in. Tony Scott ("Top Gun") oraz Curtis Hanson ("Tajemnice Los Angeles", "8. Mila"). Ostatecznie odpowiedzialne zadanie powierzono Angowi Lee, który zasłynął takimi filmami, jak "Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Tajemnica Brokeback Mountain" czy "Życie Pi".Głównym bohaterem "Gemini Man" jest funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (w tej roli Will Smith), który planuje odejść na emeryturę. Wkrótce jednak dowiaduje się, że wydano na niego wyrok śmierci, a jego zabójcą ma być sklonowana wersja jego samego.
Nad scenariuszem pracowali do tej pory David Benioff ("Gra o tron"), Brian Helgeland i Andrew Niccol. Produkcją zajmuje się Jerry Bruckheimer, a produkcją wykonawczą - Don Murphy.
Teraz prace muszą nabrać tempa. W końcu zaplanowano datę światowej premiery filmu. Do widzów ma on dotrzeć 4 października 2019 roku.
Ostatnim dziełem kinowym lubiącego innowacje Anga Lee jest "Najdłuższy marsz Billy'ego Lynna". W trakcie realizacji reżyser zdecydował się m.in. na zdjęcia kręcone z szybkością 120 klatek na sekundę (normalnie w filmie korzysta się z szybkości 24 klatek na sekundę).