Kuba ma wiele wad, jednak urok latynoski nie pozwala przestać jej podziwiać. I tak właśnie odczytuję Kubę przez pryzmat książki Mroziewicza: urok, piękno i kupa nieposprzątanych śmieci w jednym.
Krzyszof Mroziewicz – nazwisko znane i cenione w świecie dziennikarstwa i dyplomacji. Komentator „Polityki” i wykładowca Instytutu Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, polski ambasador w Sri Lance, Indiach i Nepalu. W młodości dziennikarz studenckiego pisma „itd” oraz pracownik na niejednym hawańskim placu budowy i podhawańskiej zafrze (zafra –hiszp.: żniwa; kubańska plantacja trzciny cukrowej).
Wielokrotne podróże Mroziewicza na Kubę w połączeniu z dziennikarskim okiem dały plon w postaci Fidelady. Po 35 latach badania, zwiedzania, fascynacji i irytacji powstała kompletna opowieść o komunistycznej República de Cuba - samowystarczalnym państwie marzeń i ambicji wielu ludzi, a przede wszystkim El Commendante Che Guevara i El Presidente Fidel Castro.
Zaczyna się bardzo duszno i bardzo gorąco – bo tak właśnie jest na Kubie i nie ma czemu się dziwić, biorąc pod uwagę położenie geograficzne wyspy. Autor od pierwszego zdania postawił na brutalny naturalizm opisów. Żebyś przypadkiem, czytelniku, nie pomyślał, że będziesz miał do czynienia z kolejną, lekką w odbiorze, podróżniczą książką, której celem będzie prześlizgnięcie się po kilku ciekawostkach i dzięki temu podbicie czytelniczych list przebojów. Przykro mi, nie tym razem. Wprawdzie znajdziemy tu kilka zdań o salsie, piaskowych plażach i cuba libre (najsłynniejszy na wyspie drink złożony z amerykańskiej coli, kubańskiego rumu i międzynarodowych limonek). Fidelada to przede wszystkim mieszanina osobistych przeżyć Mroziewicza i historii rewolucji okraszona kubańskim folklorem. Głównym mianownikiem i spoiwem łączącym całość jest postać El Presidente.
Książka została podzielona na dwie, wiele mówiące o treści, części. Pierwsza: „fascynacje”, to niemal dosłowny przedruk pozycji: Guantanamera: korespondencja z Hawany - zbioru reportaży Mroziewicza z lat 1976-1977 i jednocześnie jego pierwsza książka o tematyce kubańskiej. Część ta przepracowuje z czytelnikiem początek zmian na wyspie. Genialnie wprowadza w karaibski nastrój i myśl rewolucyjną. Komunizm miał być rajem, ucieczką i wyzwoleniem spod dyktatorskich rządów Batisty. Przewrót, w którym główne role odegrali oczywiście: początkujący lekarz-partyzant Ernesto Guevara de la Serna i początkujący polityk-dyktator Fidel Castro. Druga część: „irytacje”, to czasy po pierestrojce. Kuba jako przedostatni po (albo przed) Korei bastion komunizmu. Dowiadujemy się jak Kuba wyglądała w 1991 roku, kiedy Mroziewicz badał ją jako dziennikarz TVP, jak wygląda teraz, i w końcu, jakie są prognozy autora na przyszłość.
Czy są to fascynacje i irytacje autora? Na pewno tak. Wiele można Kubie zarzucić i Mroziewicz robi to bez ogródek. Kuba ma wiele wad, jednak urok latynoski nie pozwala przestać jej podziwiać. I tak właśnie odczytuję Kubę przez pryzmat książki Mroziewicza: urok, piękno i kupa nieposprzątanych śmieci w jednym. Z drugiej strony są to odczucia, które pewnie towarzyszyły przez te wszystkie lata Fidelady samym kubańczykom. Początkowy zachwyt komunizmem i rewolucją do dziś powoli dogasa przytłoczony goryczą rozczarowań.
Na kartach Fidelady łatwo wyczuć specyfikę Kubańczyków. Ich życie koncentruje się wokół polityki i zmysłowości. Fidelada jest, jak mówi podtytuł, podróżą w czasie politycznym. Mówi o polityce. Traktuje Kubę i Kubańczyków jako naród socjalistyczny, jednak co sam przyznaje, El Presidente nie udało się ujarzmić gorącej krwi latynosów i zaszczepić tradycyjnej komunistycznej pruderii. Zmysły, taniec, plaża, drinki – to ważna część życia Latynosów. Myślę, że na ten temat Mroziewicz mógłby napisać całkiem oddzielna książkę. W Fideladzie tylko zaznacza sferę przyjemności i skupia się na polityce.
Tytuł zobowiązuje. Na kartach książki poznajemy historię Fidela Castro ( autor używa jedynie imienia), choć Fidel zupełnie w tej książce nie dominuje. Fidelada jest raczej zjawiskiem socjo-politycznym niż próbą biografii. Na marginesie dodam, że Mroziewicz często opiera się na biografii Fidela Castro spisanej przez wybitnego amerykańskiego dziennikarza polskiego pochodzenia, Tada Szulca. W książce poza wszechobecnym Fidelem znalazło się dosyć obszerne miejsce dla Che Guevary i Raula Castro.
Mroziewicz wspomina pierwszą żonę Che – Hildy i krytykującej ojca Aliny Fernandez Revuelty (po biologicznym ojcu nazwisko powinno brzmieć Castro). Nie obyłoby się też bez opisu hawańskiego cmentarza i targu; Speluny – knajpy, do której król Hiszpanii przyprowadził królową oraz wytłumaczenia historii piosenki Guantanamera.
Fidelada jest napisana językiem prostym, jednak trudności dostarcza skomplikowana tematyka. Autor dużo miejsca poświęcił historii politycznej Kuby, ale nie dowiemy się z niej „wszystkiego”. Kto szuka prostego kompendium historycznego, zawiedzie się. Mroziewicz nie jest historykiem, choć ma ogromną wiedzę na temat Kuby i stosunków wyspy z innymi państwami, w tym: Chinami, Rosją, U.S.A. i Polską. Opisuje je w sposób rzeczowy i poważny. Nie próbuje bawić się z czytelnikiem i przekonać go do Kuby tanimi chwytami.
Słusznie zwrócił uwagę Marcin Wesoły, że aby przeczytać Fideladę niekoniecznie trzeba być zwolennikiem Fidela. Dodam: nie trzeba nim być, by Fideladę napisać. Mroziewicz nie pada przed dyktatorem na kolana. Zachowuje zdrowy, reporterski rozsądek nie tracąc przy tym ani odrobiny ze stanowczości publicysty. Poza podaniem suchych faktów Mroziewicz wielokrotnie wyraża swoje zdanie na temat opisywanych wątków. Zdanie, trzeba przyznać, wyrażone w sposób ironiczny, dosadny i bardzo konkretny. Rozbrajająca szczerość i ogromny profesjonalizm Mroziewicza sprawiają, że dopisuję Fideladę do listy książek, które nie dość że należy przeczytać, to trzeba to zrobić wielokrotnie! Po pierwszej lekturze już wiem, że za jakiś czas sięgnę po Fideladę po raz drugi.
Książka ta może stać się smacznym aperitifem, po którym apetyt na poznanie kubańskiej polityki i kultury staje się wilczy, żeby nie powiedzieć świński (pieczone prosię to od dawna niedostępny, kubański przysmak ). Czuję się zarażona choroba tropikalną, której na imię: ella Cuba.
Agata Kwiatkowska
Krzysztof Mroziewicz, Fidelada
Wydawnictwo: Zysk i S-ka, Poznań, 2011.
Stron: 455