Literatura

Bardzo trudny las do zrozumienia

Urodzony w 1921 roku w Zielonej koło Wilna, mieszkający i studiujący we Wrocławiu, następie żyjący na emigracji w Oak Parku w USA, Karpowicz zostawił trwały ślad w pamięci i twórczości jemu współczesnych, a także późniejszych pisarzach.

Tymoteusza Karpowicza brakowało w polskiej poezji. Nie jest to żadnym novum. Dla mojego pokolenia ten brak odczuwany był tym bardziej, że dostęp do jego książek jest nadal dość ograniczony. I chociaż wciąż pisało się o nim, to świadectwa dotyczące tej liryki były nikłe. Falkiewicz, Kierc, ostatnio Mueller – te osoby nie zapomniały o „Mistrzu Mowy Polskiej” (jak określił go Rafał Wojaczek) i nieustannie zwracały naszą uwagę na dokonania autora Trudnego lasu. Na stronie Biura Literackiego, wydawcy pierwszego tomu Dzieł zebranych Karpowicza, toczyła się nawet dyskusja dotycząca miejsca „ostatniego poety niemożliwego” na mapie poetyckiej. Odpowiedzi były jednoznaczne: wznowienia są ważne i potrzebne.

 

Jest przecież o czym pisać, jest co czytać. Urodzony w 1921 roku w Zielonej koło Wilna, mieszkający i studiujący we Wrocławiu, następie żyjący na emigracji w Oak Parku w USA, Karpowicz zostawił trwały ślad w pamięci i twórczości jemu współczesnych, a także późniejszych pisarzach. Wpłynęły na to nie tylko bogaty warsztat poetycki, niespotykanie wrażliwa wyobraźnia i zdolności językowe, ale również powzięcie przez niego zadania, dzięki któremu zyskał miano „ostatniego poety niemożliwego”:

 

                         Dokonałem niezwykłego czynu:

                         ominąłem język ojczysty

                         W wieży Babel

                         wymieniłem rzecz czarnoleską

                         na syntezę mowy

 

                         („Zmyślony człowiek”, s. 66)

 

Jak trudne było to zadanie, można się przekonać sięgając do późniejszych („kanonicznych”) tomików Karpowicza. Od czasu Kamiennej muzyki jego język zaczął się krystalizować, a projekt systematyzować – i piszę to z pełną świadomością, że projekt ów był z założenia antysystemowy, sam bowiem autor mówił, że „w jakiejkolwiek postaci, jednoznaczność z natury swej jest czymś podejrzanym, nie mogąc być przypadkiem, musi być systemem, a każdy system jest uproszczeniem rzeczywistości”1. Używając tych słów mam na myśli nadawanie mu cech oryginalności i znamienności, a także wyznaczenia eksploatowanych tematów w obrębie zainteresowań.

 

Zanim jednak do tego doszło w takim kształcie, jaki znany nam jest dziś najbardziej, czyli z tomów Odwrócone światło oraz Słoje zadrzewne, po drodze ogłosił kilka innych książek, z których wyłania nam się trochę inny obraz poety. Zadebiutował w 1948 roku tomem Żywe wymiary, narracyjnym i uwikłanym w lokalność. Już pierwszy wiersz sygnalizuje z czym będziemy mieć do czynienia:

 

                         Wytrzeźwiałem ze słów wielkich. Nie mam różowych snów pod głowę.

                         Są płaskie brzego Odry, malowane w desenie szuwarów.

                         Jestem tylko zajęty ojczyzną na co dzień -

                         domem ocalałym z pożaru!

 

                         („Ziemia nadodrzańska”, s. 7)

 

Dużo w nim obrazów pracy, roli, budowania i innych symptomatycznych dla tamtego okresu motywów. Opisowość i przykładna, a więc powszechnie używana metafora (jeszcze nie „karpowiczowska”!) sprawiły, że stał się poetą czytanym. Mogę również zagwarantować, że siła wersów zawartych w Żywych wymiarach już zwiastuje przyszłe losy „Mistrza Mowy Polskiej”. Daleko mu jednak do socrealistycznego tonu, a wspomnieć warto, że wraz z ogłoszeniem socrealizmu w literaturze na zjeździe Związku Zawodowego Literatów Polskich w 1949 roku, Karpowicz całkowicie zrezygnował z publikowania swoich utworów aż do momentu „odwilży” w roku 1956.

 

Rok po tym wydarzeniu ukazała się kolejna jego książka, Gorzkie źródła, a w kolejnym roku Kamienna muzyka. Ten drugi łączy w sobie większość wierszy tomu z 1957. Redaktor Dzieł zebranych, Jan Stolarczyk, zdecydował się nie usuwać powtórzonych oraz niezmienionych w formie tekstów pojawiających się w kolejnych publikacjach i jak sam wyjaśnia: „Ten porządek został zachowany i z powodu znaczenia, jakie przydawał do kompozycji każdej książki, i z tej racji, że zmieniały one wygląd graficzny: autor zastąpił majuskuły rozpoczynające wers na minuskuły, usunął przecinki i kropki, co pokazuje ewolucję formy” [s. 267]. Mając na pamięci dbałość o wydźwięk wiersza u Karpowicza, praca redaktorska wydaje się podchodzić do spuścizny z należytym szacunkiem i ostrożnością. Jednak prócz kilkunastu uwag edytorskich i krótkiego wprowadzenia do biografii autora Odwróconego światła, nie dowiemy się nic więcej. Komentarz do tego okresu twórczości „ostatniego poety niemożliwego” został zupełnie pominięty, a czytelnik pozostawiony sam sobie. Oczywiście można dojść do książek, które rozmaicie opisują tę ważką twórczość, a które zostały wydane także między innymi w Biurze Literackim (Stratygrafie Joanny Mueller), lecz pozostaje niedosyt rzutujący oceną wydania (niedopatrzenie zostało poprawione chociażby w Koronie dla Hansa Andersena Jackson z tego roku, gdzie zamieszczony został szkic Julii Fiedorczuk o tej autorce wraz z biografią; oznacza to, że wydawnictwu nie są obce takie strategie, a więc można spodziewać się usprawnienia w przyszłych publikacjach).

 

Kamienna muzyka, Znaki równania i W imię znaczenia to rozwój „karpowiczowskiego” wiersza. Tomy, które są momentem tuż przed wielkim skokiem, momentem nabierania rozpędu tudzież nabywania nowych umiejętności, jak i wiedzy. Zaczyna się przygoda z metaforą, z jej nieubłaganą i chcianą przez niego transgresją, płynnymi granicami. Wynajdując relacje między słowami potrafił stworzyć z nich poetyckie napięcie, jakiego ze świecą szukać wśród nam współczesnym.

 

                         w imię znaczenia

                         nie znacz tylko muru

                         jedynej winorośli

                         znacz twardość

                         i giętkość

                         nieznacznie

 

                         („W imię znaczenia”, s. 173)

 

I właśnie w tomie W imię znaczenia pojawia się jeden z najbardziej rozpoznawalnych i eksperymentatorskich tekstów Karpowicza - „Historia białopiennego źródła”. Długi, fragmentaryczny, poszarpany poemat prozą. Najciekawszy tekst poety do 1964 roku. Można o nim, jak sądzę, napisać zupełnie inny poemat, a może nawet dwa. „Jest to osobliwa historia dwudziestu wieków ludzkości i własnego życia spisywana przez starego kronikarza”. – wyjaśnia autor na wstępie. „Historia...” opowiada też o miłości między kronikarzem a Anną, lecz zastosowanie inwersji czasowej wraz z techniką strumienia świadomości tworzy skomplikowany, wielopłaszczyznowy poemat mający swoje ramy jedynie na stronach księgi.

 

I tak oto docieramy do ostatniego tomu w Dziełach zebranych, czyli Trudnego lasu. To zakończenie drogi poszukiwań Karpowicza i rozpoczęcie nowego rozdziału. Dla mnie samego jest to bardzo trudny las, przez który ciężko czasem jest przejść, znaleźć wydeptaną ścieżkę i bezpiecznie powrócić do domu. Coś niepokojącego czai się za rogiem i pozostawia w pełnej gotowości. To właśnie od momentu Trudnego lasu z 1964 roku zaczął się najważniejszy, „niemożliwy” etap twórczości tego poety.

 

Trudny las

 

co wykopię jego zieleń z brunatnego dołu

obsuwa się po moją białość

 

co podniosę go z kolan na gałęzie

opada z moich nóg

 

ledwo dam mu słowo między drzewami

już je upuszcza na mój głos

 

zanim pokażę mu wesołe wiewiórki

zdąży oślepić się na mój widok

 

cóż to za trudny las unicestwiam

pragnieniem jego szumu

 

(s. 209)

 

Sięgając po pierwszy tom Dzieł zebranych, musimy przygotować się na wszystko. Nie jest to jeszcze ten najtrudniejszy okres twórczości autora Słojów zadrzewnych, jednak wystarczająco wymagający, by spędzić nad nim wiele bardzo produktywnych dni. Jacek Gutorow, podczas wspomnianej już przeze mnie dyskusji Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza?, stwierdził że ta poezja nigdy nie będzie popularna, bo nie chce być popularną2. Dobrze, zgadzam się. Zgadzam się również, że inicjatywa Dzieł zebranych nie spotka się z szerokim czytelniczym oddźwiękiem. I bardzo mi się to podoba. Twórczość Karpowicza zawsze będzie „zamknięta” i będzie skupiać tylko najbardziej uważnych, lubiących wyzwania i duże projekty, odbiorców. Tak być powinno, gdyż zagłębienie się w tej poezji przypomina przejście przez las czerwony: „jak możesz / najściślej / zrozum ten las / i najrzadziej / swoje ciało / w tym lesie (...)” (s. 210).

 

Spróbujmy zrozumieć ten las.

 

 

Marcin Sierszyński

 

 

 

Tymoteusz Karpowicz, Dzieła zebrane, tom 1

Biuro Literackie, Wrocław 2011

oprawa twarda, stron 288

 

__________________________________________________

1 B. Kierc, Wyrywki z moich pisań o Karpowiczu, [w:] „Pomosty online” [data dostępu: 26-1-2012].

2 J. Gutorow, Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza?, witryna Biura Literackiego [data dostępu: 26-1-2012].

Marcin Sierszyński

Marcin Sierszyński premium

34 Wrocław
131 artykułów 5 tekstów 6555 komentarzy
Opiekun sekcji poetyckiej od stycznia 2008 roku do czerwca 2010 roku, prozatorskiej od kwietnia do września 2011. Redaktor prowadzący serwisu od lipca 2013 do marca 2015. Redaktor projektu Nisza Krytycznoliteracka i recenzent literacki. Aktywista…
Zasłużeni dla serwisu


przysłano: 17 maja 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca