Dwadzieścia sześć lat. Dziewiąta powieść. Dziesiątki pozytywnych recenzji. Tysiące sprzedanych egzemplarzy. O co chodzi z tą popularnością Olgi Rudnickiej? Postanowiłem sprawdzić to osobiście, bo autorka coraz bardziej odciska swoje piętno na tym, czym polska literatura popularna jest. Odpowiedź wcale nie jest oczywista.
Fartowny pech to książka plasująca się w nurcie komedii kryminalnej. Dokładnie w tej kolejności znajdziemy zastosowane przez pisarkę elementy budujące jej najnowsze dzieło. Jej powieść ma przede wszystkim bawić, intryga jest raczej kwestią drugorzędną, jakby cały wątek kryminalny miał za zadanie jedynie służyć rozwojowi fabuły, która kroczy w średnim tempie od gagu do gagu.
Powieść popularna rządzi się swoimi prawami. Nie ma w niej miejsca na językowe rewolucje czy metaliterackie eksperymenty, bo nie tego oczekuje czytelnik. Biorąc do ręki pozycję z półki oznaczonej jako „powieść sensacyjna” nie spodziewamy się w jej wnętrzu znalezienia niepokojących rozważań na temat na przykład egzystencjalnego bólu człowieczeństwa. Ma być krwawo, niekiedy nawet bardzo brutalnie, ma być poza tym ciekawie, intrygująco, szybko. Mamy się bawić, dokładnie w ten sam sposób co na filmie z Brucem Lee.
Schematyzm to jedno, ale warto przyjrzeć się, jak Rudnicka poradziła sobie z tym, co przedstawiła czytelnikom. Jej humor jakoś nieszczególnie przypadł mi do gustu, ale w końcu to najbardziej subiektywna część, najtrudniejsza też dla twórców płci obojga do zrealizowania. Zawsze jest ryzyko nietrafienia w gusta odbiorców. Jeśli już miałbym wybierać, to zdecydowanie wolę humor sytuacyjny w powieści. Tam naprawdę coś się dzieje, sceny są żywe niczym odgrywane na deskach teatru.
Nie bez powodu wspomniałem sztuki sceniczne. Większość książki jest właśnie zlepkiem scen, które szybko i łatwo można przerobić na deski teatru czy plan filmowy. Wiele tutaj z dawnych polskich filmów na podstawie prac Joanny Chmielewskiej, wiele ze słynnego niegdyś duńskiego serialu „Gang Olsena”, najwięcej jednak z czegoś, co określiłbym jako „kryminalna commedia del arte”. Postaci są wyraziste, pociągnięte zaledwie kilkoma akapitami, ale wszystkie budzą naszą sympatię, nawet jeśli to gangsterzy. Wszystkie też są – niestety – aż do bólu sztampowe, przez co całość jest przewidywalna bardzo. Weźmy postać Gianniego, grającego rolę zawodowego zabójcy do wynajęcia. Nie ma w nim żadnej oryginalności, jest tylko dwuwymiarowy zapis fantazji młodych kobiet na temat silnych i męskich facetów z zasadami. Zabójca nie krzywdzi nigdy kobiet i dzieci, wielokrotnie też mówi o tym, że zabija tylko złych, bo skorumpowani politycy i zwalczający się nawzajem gangsterzy nie są przecież ludźmi bez skazy. Co więcej, nasz twardziel ma cały szereg innych zasad, a także pomaga kilku osobom zupełnie bezinteresownie, jedynie w imię zasad. Te zaś wpoiła mu mamusia, nie podlegają zatem żadnej negocjacji. Jeśli dodamy do tego chęć odejścia na emeryturę i miłość od pierwszego wejrzenia, będziemy mieli całość obrazu postaci. Inne są zbudowane w podobny sposób, określane przez dwie – trzy cechy, na przykład niebywałego pecha lub życiowego nierozgarnięcia. Nic nowego, nic zachęcającego.
Wspominałem już o rozwoju fabuły. Tu również nie ma żadnych zaskakujących zwrotów, wszystko zbudowane jest z solidnych, wykorzystywanych od dziesięcioleci elementów, jakby pisarska praca była jedynie umiejętnością prawidłowego łączenia ze sobą odpowiednich bloków, niczym praca murarza. W ten sposób zdaje się rozumować Rudnicka, być może inne jej powieści są stworzone w ten sam sposób i stąd też ich spora ilość w dość młodym przecież wieku. Jest zatem w powieści Fartowny pech powrót bohatera do Polski po wielu latach emigracji, są porachunki bossów poznańskiego półświatka, a także satyryczny obraz polskiej prowincji i kilka skojarzonych par na końcu książki. Nic, czego byśmy się nie spodziewali.
Niemniej jednak coś w tej powieści jest. Przede wszystkim jest Fartowny pech pisaniem Chmielewską. O ile w aspirującej do większych ambicji prozie takie porównania często są zarzutem i obniżają wartość końcową dzieła, w przypadku literatury popularnej wcale tak być nie musi. Jak wspominałem wcześniej, schematyzm jest przecież wpisany w tę odmianę prozy, więc jeśli komuś udaje się zbliżyć wystarczająco blisko do mistrzów gatunku, sam staje się cenionym autorem czy autorką. Podobnie w tym przypadku. Rudnicka nie chce być nową Virginią Wolf czy choćby Dorotą Masłowską. Chce być co najwyżej drugą Joanną Chmielewską i to jej się niemalże udaje. Jest to zatem zgodne z oczekiwaniami sięgających po powieść osób.
Ta wiarygodność pisarstwa Rudnickiej jest bowiem kluczowa w procesie zrozumienia jej fenomenu. Jej czytelnikom – a może raczej czytelniczkom – chodzi właśnie o bezpieczne zanurzenie się w znanych wodach spokoju i relaksu. Biorąc do ręki Fartowny pech oczekują rozluźniającej rozrywki, osiąganej prostymi środkami. To się na pewno Oldze Rudnickiej udaje. Niewyszukane formy żartu, mało skomplikowana intryga, wątki romansowe i określanie jednostek na podstawie dwóch lub trzech cech – zestaw mało skomplikowany, ale skuteczny w osiągnięciu zamierzonego celu. Mnie Rudnicka do końca nie przekonuje, ale też nie uważam czasu poświęconego lekturze za czas stracony. Powiem nawet więcej – wzbogaciłem się o znajomość literackiego fenomenu. Co polecam wszystkim tym, którzy jeszcze tego nie doświadczyli. Naprawdę warto spróbować.