Wywrota

Sztuka z morza nie wyszła… O spektaklu „Pani z morza” wg Henrika Ibsena w reżyserii Piotra Chołodzińskiego.

Recenzja – na dwa głosy – spektaklu „Pani z morza” wg Henrika Ibsena w reżyserii Piotra Chołodzińskiego. Teatr Polski, scena im. Jerzego Grzegorzewskiego, Wrocław 25, 26 czerwca 2010. Spostrzeżeniami dzielą się: Joanna Szydełko i Paweł Kaczorowski. Fotografie: Maciej Łącki.

 

*

 

Impresja malarki.

Morska głębia , morskie obrazy . Magiczna kraina prawie - ciemności, podwodnej wędrówki. Uwięzieni na scenie za żelazną kurtyną , wepchnięci w czarne podziemie teatru gdzie zwykle  nie zaglądamy. Wodny świat gdzie nawet ziemia jest metaliczna , mokra , lśniąca. Czerń i szarość złamane migotliwym srebrem , połyskliwą powłoką. Światłem to zimnym , to ciepłym , zmiennym i nieuchwytnym jak morska powierzchnia. I woda, morze  pełne pełzających świetlików ,widok o  niezwykłej aurze , pociągającej . Krajobraz z wody , z emocji , z tego co najgłębiej, co nieświadome, co ukryte i  bez dna,  bez odpowiedzi.


 

A dalej czerwień , owoce jak krew , drobne rany kłute w ziemi dokonane ręką rzeźbiarza. Rybia beznamiętność i skryty prąd. Odbicia , podwójne obrazy , wyraźne i nierzeczywiste. Czerwone rękawice i nóż, metalowa misa , punkty – latarnie wodzące błędnymi oczyma widza. Latające Holendry przemilczeń, wspomnień i przywidzeń.

I to ona zaczyna grać, a aktor staje się tylko na chwilę , by swym ruchem lub gestem rozpocząć jej przemienienie. To scenografia chce mówić , rozgrywać się, żyć własnym życiem. Czerń o tysiącach odsłon. Pęknięcia w oczywistości.

 

 A jednak tablica. Wyraźniejsza niż cokolwiek, „roboty na scenie”. Ucieczka od nagości , przesłona wstydliwej prawdy. Ja nie jestem tak naprawdę.Ty,  widzu, nie dziejesz się naprawdę. To, co widzisz,  mogłoby być naprawdę, ale nie jest. Nie dostałeś zaproszenia. Nikt nas nie posądzi o odwagę.




Świat narodził się w wodzie. Świat tego spektaklu narodził się  na chwilę,  uniósł nas grzbiet srebrzystego wieloryba , który...  z hukiem zanurzył się w morzu zbryzgując nas lodowatym prysznicem.

 

Joanna Szydełko

 



*


Refleksje krytyka.

 


 Zapowiadany jako ważne wydarzenie Festiwalu „Strefa Norwegia” – spektakl Pani z morza wg Henrika Ibsena w reżyserii Piotra Chołodzińskiego rozczarował i pozostawił we mnie nie tyle niedosyt, co wrażenie niesmaku.


Zapowiadało się bowiem piękne widowisko. Świetna scenografia, pomyślana przestrzennie  tak, że ustawiała widzów i aktorów po dwóch stronach „morza”, wprowadzała klimat oniryczności i nastrajała niemal baśniowo. Szczególnie, że w trakcie spektaklu stawały widzom przed oczyma ujmujące widoki: w imitującym morze basenie z czarnej folii można było podziwiać pływające z płonącymi świeczkami liryczne stateczki, piękne brodzące kobiety, świetlne ławice i welony morskich stworzeń, czy wreszcie szamoczących się „kochanków”.  Jednak, ani przemyślane plany, ani tła i obrazy, które przygotował dla widzów Bard Thorbjornsen, ani korespondujące z nimi wysmakowane (również przygotowane przez tego artystę) kostiumy aktorek, nie były w stanie odegrać dramatu…


Spektakl odbywał się na tyłach głównej sceny Teatru Polskiego przy Zapolskiej; w przestrzeni stanowiącej jej techniczne zaplecze, pełne metalowych konstrukcji, przewodów i ramp – co stanowiło oczywiste złamanie głównej konwencji formalnej, kontrapunkt dla stylu z epoki Ibsena; w industrialnej scenerii, pośrodku której wyśniła się scenografowi bajkowa wyspa i morze. W  wysokiej hali trzeba było umiejętnie korzystać z aktorskiego warsztatu i precyzyjnie dobywać głosu, żeby być słyszanym i rozumianym; na tej scenie trzeba było być prawdziwie obecnym aktorem, wyrazistą postacią, żeby udzielić obecności zimnym technicznym instrumentom wokół.

  Zarówno jednak kształt i rozmiary sceny, jak i jej przewrotna wielowymiarowość (rozszerzająca dzianie się spektaklu poza pierwszy plan – na nieosłonięte  „boki” poczekalni dla tych aktorów, którzy akurat nie brali udziału w głównym wątku) zwielokrotniały narzucające się i zaskakujące wrażenie nieprzystawalności, niewystarczalności, niedoboru… aktorów w tej sztuce.

A niedobór ten nie mógł być zrównoważony ani przez doświadczenie i walory warsztatu Dariusza Maja (występującego gościnnie w TP), który jako jedyny stworzył wiarygodną i czytelną postać w tej sztuce, ani przez desperackie pomysły reżysera epatujące widownię kiczem najpopularniejszej próby.

Szlagier Lady Gagi,  Al Bano i Romina Power z balladą  Liberta, wreszcie kawałek Marilyna Manson’a – stanowiące muzyczne wklejki, wstawki w oniryczno-baśniowe tło muzyczne spektaklu kojarzyły mi się z nerwowym skakaniem po kanałach kablówki niezbyt trzeźwego faceta z pilotem w jednej i piwem w drugiej ręce, który – nie wiedzieć czemu – wciąż wraca na nudzący go kostiumowy film retro. I po co te „planowane pęknięcia” w konwencji? Czyżby Henrik Ibsen i dramat Pani z morza sam w sobie, nie miał współczesnemu odbiorcy niczego ciekawego do powiedzenia? A może założenie polegało na tym, że to dzisiejszy odbiorca ( sztuki z 1888 roku) został z góry potraktowany jako niemożliwy…


 Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, jak i na wiele innych, z którymi przyszło mi wychodzić z tego festiwalowego przedstawienia. Rozczarowanie jakiego doświadczyłem, w bardzo słabej końcówce, spotęgowało się tylko za sprawą widoku twarzy samych aktorów, niezbyt burzliwie oklaskiwanych przez wynudzoną publiczność… Nie były to twarze spełnionych artystów.

Paweł Kaczorowski

Zdjęcia


Nisza Krytycznoliteracka

Nisza Krytycznoliteracka

14 Polska
116 artykułów 11 komentarzy


przysłano: 27 czerwca 2010 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca