Muzyka

Piosenki są jak fotografie - rozmowa z Alicją Janosz

„Może to brzmi górnolotnie, ale mówi się, że sztuka nie uznaje kompromisów i ja się z tym zgadzam.”

 

Płyta Vintage zapowiada nowe brzmienie i oblicze artystki, która przez dłuższy czas była nieobecna w mediach. Od czasu debiutu minęło dziewięć lat i jej solowy powrót na polską scenę muzyczną, z nową autorską płytą, opatrzony jest ogromną ciekawością publiczności. Alicja opowiada Wywrocie o swojej muzyce, inspiracjach, nadziejach i o... Wywrocie, aby zaspokoić chociażby część tej ciekawości.

 

 

Justyna: Czy to Twój pierwszy „kontakt” z Wywrotą.pl?
Alicja:
Wstyd przyznać, ale dziś po raz pierwszy zetknęłam się z tą nazwą i dopiero przed chwilą zaczęłam szperać w Waszym portalu. Po przesłuchaniu kilku pozycji z działu „Wasza Muzyka”, który naturalnie zainteresował mnie w największym stopniu, już wiem, że będę tu teraz zaglądać. Jestem bardzo ciekawa, co jeszcze jest tam do odkrycia i nie omieszkam sprawdzić :) Dobrze, że takie strony istnieją, bo w ten sposób ludzie mają szansę podzielić się swoją twórczością z innymi, od razu trafiając do konkretnego targetu, czyli do ludzi, których naprawdę interesuje sztuka.

 

Justyna: Opisz, proszę, dzisiejszą Alicję Janosz.
Alicja:
Choć nikt nie zna mnie lepiej niż ja sama, to paradoksalnie, wcale nie jestem najlepszą osobą do opowiadania o sobie i swojej muzyce. Dla mnie to wciąż ewoluujący i bardzo obszerny kontynent, ta moja przestrzeń muzyczna. Ludzie lubią konkretną klasyfikację i nazewnictwo, a dla mnie muzyka jest jedna. Jest ta dobra, która mnie porusza i intryguje, i jest ta słaba, która nie wzbudza we mnie emocji i drażni brakiem treści albo słabym wykonaniem. Od Idola, który sprawił, że ludzie oglądający TV zaczęli kojarzyć moje nazwisko, minęło dziewięć lat, a ja od dziewczynki kochającej śpiewać popowe ballady, poprzez fankę reggae i bluesa, stałam się niezależną kobietą, która śpiewa własne kompozycje i stara się chłonąć jak najwięcej.

 

Justyna: Płyta promowana jest, jako „pierwsza dorosła”. Co oznacza „dorosłość” tej płyty? Czy przez tę deklarację starasz się sugerować, że Twoja pierwsza płyta znajduje się w dalekiej przeszłości? Czy chodzi o jej „niedorosłość”?
Alicja:
Dziewięć lat to po prostu jest daleka przeszłość i z tym chyba nikt nie zechce polemizować. Raczej chodzi o tę „niedorosłość”, bo ciężko nagrać dojrzałą płytę, gdy jest się niedojrzałym, co z drugiej strony jest naturalnym elementem tego fragmentu życia, w którym ma się siedemnaście lat. Mi zależy jedynie na tym, aby podkreślić fakt, że na tamtej płycie śpiewałam czyjeś piosenki, a muzyka była jedynie narzędziem do robienia kariery i zarabiania pieniędzy przez osoby trzecie. Teraz dźwięki i słowa są najważniejsze, a cała ta otoczka, również to, że teraz rozmawiamy, jest narzędziem do tego, aby dotrzeć ze swoją muzyką do słuchaczy.


Justyna: W takim razie, jak dziś - z perspektywy czasu - wspominasz Idola i czasy swojego debiutu?
Alicja:
Byłam młodziutka i naiwna. Idol był spełnieniem moich dziecięcych marzeń o staniu na scenie i śpiewaniu dla tłumów. Ale program się skończył, a moja nagroda w postaci kontraktu płytowego na 6 albumów stała się jednym wielkim koszmarem, który ograniczał mnie, jako osobę, która chciała tworzyć i decydować o swojej twórczości. To się nawzajem wykluczało, więc przez ponad 5 lat walczyłam o rozwiązanie kontraktu fonograficznego. Wreszcie się udało.

 

Justyna: Jak to się stało, że z Warszawy przeniosłaś się do Wrocławia i ta droga zaprowadziła Cię do HooDoo Band?
Alicja:
Na pewnym etapie poznawania muzyki dotarłam do korzeni, czyli do bluesa. Przypadkowo, dokładnie na tym samym czasie, jeden z muzyków bluesowych - Roman Pazur Wojciechowski, zaprosił mnie na festiwal bluesowy „Międzyzdroje Non Stop”. Pamiętał mnie z Idola i pomyślał, że świetnie się odnajdę w tej stylistyce. Podczas tego festiwalu poznałam Bartka Niebieleckiego – perkusistę i producenta płyt HooDoo, a obecnie również mojego męża. Bartek jest wrocławianinem, a ja choć studiowałam jeszcze w Warszawie, chętnie się przeniosłam do naszej ESK. Naturalne było to, że zaczęłam śpiewać w HooDoo. Początkowo podczas jam sessions, a później również podczas koncertów. Kocham ten zespół i uwielbiam WrocLove.

 

Justyna: Dlaczego właśnie teraz zdecydowałaś się na solowy powrót na scenę z własnym materiałem? Czy długo się do tego przygotowywałaś?
Alicja:
Odkąd pamiętam, chciałam śpiewać i to się nigdy nie zmieniło. Nawet wtedy, gdy postanowiłam zrobić sobie przerwę od występów publicznych i poświęcić się studiowaniu i szukaniu własnej drogi w życiu i w muzyce. Pierwszy z utworów, jaki skomponowałam na tą płytę, ma już 4 lata. Kolejne powstawały w przeróżny sposób, w różnym czasie. Choć jeszcze jej nie wydaliśmy, już mam pomysł na kolejną, bo potrzeba tworzenia to coś bardzo silnego, co po prostu muszę realizować, aby być szczęśliwą.


Justyna: Jakim inspiracjom zawdzięczamy brzmienie płyty? Nazwa zwiastuje muzyczne retrospekcje...
Alicja:
Piosenki są jak fotografie. Każda przedstawia konkretny temat i wyjątkowy moment w moim życiu. Ta płyta to zbiór inspiracji różnymi gatunkami, bo jest tam i soul i jazz i wiele więcej. To zbiór moich emocji i racjonalnego myślenia jednocześnie. To nieplanowana fuzja wszystkiego tego, co przez ostatnie lata wywierało na mnie wrażenie i musiało znaleźć swoje ujście w postaci piosenek. Finalny charakter płyty w dużej mierze zawdzięczam świetnym muzykom, którzy zgodzili się ze mną współpracować. Są to muzycy z HooDoo Band, Mikromusic, Miloopy, Digit All Love i innych składów. Gościnnie pojawia się najlepszy polski harmonijkarz – Bartek Łęczycki i wybitny skrzypek – Adam Bałdych.


Justyna: Płyta jest „bardzo autorska”, jak sama to określiłaś. Twoje teksty, muzyka, dobór klimatu. Czy na płycie „słychać” kompromisy?
Alicja:
Może to brzmi górnolotnie, ale mówi się, że sztuka nie uznaje kompromisów i ja się z tym zgadzam. Podczas tworzenia płyty zastanawianie się nad tym, czy i gdzie będą puszczane te piosenki, było ostatnią rzeczą, jaka mi przyszłaby do głowy. Tworzyliśmy, bo tego chcieliśmy, a do współpracy zapraszaliśmy tych muzyków, których uważaliśmy za najlepszych, a z którymi współpraca okazała się możliwa. Teraz przyszedł czas, w którym chcemy się podzielić tym, co udało nam się wymyślić, nagrać i wyprodukować. Wiem, że mało kto może sobie pozwolić na taką całkowitą niezależność twórczą i że wielu znanych nawet artystów pozwala wpływać na swoją muzykę osobom trzecim, ale ja sobie tego po prostu nie wyobrażam. Może jest to dla mnie tak ważne, ponieważ wcześniej byłam tylko marionetką i choć firmowałam krążek swoim nazwiskiem, to ktoś inny o wszystkim decydował. Ale myślę sobie, że skoro jest się świadomym tego, czego się chce, to nie ma sensu oddawać tej decyzyjności w ręce innych ludzi. Koszt jest taki, że za niezależność twórczą trzeba samodzielnie płacić, ale na szczęście podołaliśmy temu.

 

Justyna: Znajdziemy tu mieszankę utworów w języku polskim i angielskim. Co uzasadnia ten wybór? Czy język tekstu nadaje soul-bluesowym brzmieniom specyficznego charakteru?
Alicja: Język angielski jest najlepszym znanym mi językiem do śpiewania. Nie ma w nim zbitek spółgłosek charakterystycznych dla naszego języka i słowa po prostu płyną. Amerykanie podczas samej rozmowy nieraz wyśpiewują melodie, szczególnie czarnoskórzy, którzy mają genetycznie zakodowaną łatwość do groove’owego grania i śpiewania pełnym, pięknie brzmiącym, otwartym głosem. Po polsku śpiewa się bardzo trudno. Obserwuję, że aby polski tekst brzmiał dobrze we współczesnej muzyce, zazwyczaj przerysowuje się i zniekształca samogłoski oraz stosuje się transakcenty. Ja nie jestem wyznawcą tego typu zabiegów, ale próbuję znaleźć taki sposób na śpiewanie po polsku, aby tekst brzmiał naturalnie i aby jednocześnie melodia była dobra. Mam nadzieję, że coraz więcej tych polskich piosenek będzie w moim repertuarze, bo to w końcu język, w którym myślimy i w którym możemy najrzetelniej wypowiadać nasze myśli.

 

Justyna: Co chcesz powiedzieć za pomocą tej płyty? Czy ma ona jakiś przekaz?
Alicja:
Jest kilka piosenek, które nie są tylko moim osobistym pamiętnikiem, ale refleksją na temat rzeczywistości, która nas otacza. Szczególnie ważny jest dla mnie utwór, który nosi tytuł Nie tak, a który ma zachęcać do tolerancji i zrozumienia tego, że każdy z nas ma prawo do wyznawania swojej własnej wiary. Mimo naszych osobistych przekonań powinniśmy umieć tolerować inność każdego człowieka, a przez to, że różnią się nasze poglądy nie musimy być sobie wrogami.

 

Justyna: Do kogo chcesz przemawiać w tym nowym etapie swojego rozwoju muzycznego?
Alicja:
Do każdego, kto samodzielnie myśli, słucha i widzi. Tym bardziej się cieszę, po zapoznaniu się z Waszą www, że dzięki niezależności, jaką daje nam Internet, mogę dotrzeć ze swoją muzyką do tych, którzy sami poszukują wartościowych rzeczy. Wierzę, że gdy tworzy się z potrzeby serca, a do tego jest odpowiedni warsztat, talent i odrobina szczęścia, to jest w tym jakaś wielka moc i coś takiego prędzej czy później musi zadziałać.

 

Z Alicją Janosz rozmawiała ©Justyna Białogłowicz

 

 

 

 

 

 

W związku z premierą płyty Vintage, już we wrześniu Alicja postanowiła przygotować dla Was konkurs, w którym nagodami będą nowe płyty wokalistki. Wyczekujcie infomacji już wkrótce!

 

Zainteresowanych nowym brzmieniem Alicji Janosz zapraszam na jej strony MySpace oraz Facebooka.

 

Jeszcze w sierpniu zobaczymy nowy teledysk do piosenki „Jest jak jest".

 

 

 

Aktualizacja: Ostatecznie premiera płyty miała miejsce 3 grudnia 2011r.

 

 

Autorem zdjeć jest

Anna Powierża 

Dżastin

Justyna Białogłowicz Dżastin

37 Londyn
54 artykuły 8 tekstów 143 komentarze
Wywrotowiec z La Manchy
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 12 sierpnia 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca