Muzyka

Peter J. Birch - "Yearn"

"Yearn” to solidna dawka eksperymentów. Zaczynając od wyraźnego pojawienia się gitary elektrycznej, przez mglistą elektronikę i mrok, po melancholijne, zarówno długie, jak i wpadające w ucho kompozycje. Cztery z dziesięciu utworów Peter J. nagrał na żywo w studio.

 

Na „Yearn” odnajdziemy zarówno bogate, jak i minimalistyczne aranżacje. Większość materiału artysta nagrał samodzielnie, a całość dopełnia głos, który eksperymentuje barwą, od niskich i głębokich wokali, po śpiewane falsetem chórki.

 

Trudno oprzeć się wrażeniu, że to płyta jakiegoś bardzo doświadczonego, a wręcz wiekowego muzyka. Jest zupełnie inaczej, zaledwie dwudziestotrzyletni artysta prezentuje nam dopiero swój drugi studyjny album, ponad rok po premierze debiutu.

 

Na sam początek Yearn dostajemy Don’t Know What To Do About Myself i I Melted In Your Heart (uwaga, wyciskacz łez) wcale nie drażnią, a wręcz przynoszą razem ukojenie.

 

Gitarowa melodia w Close To You i śpiew trochę w manierze Raya LaMontagne w lekkiej depresji to także idealny soundtrack na spokojny wieczór. Z błogiego stanu słuchacza dość brutalnie wyganiaFate – no bo skąd na płycie Petera J. Bircha wziął się nagle Nick Cave? Aż trudno uwierzyć, że ta sama osoba przed chwilą zawodziła wysokim głosem przy brzdąkających strunach, a teraz tak dobrze sprawdza się w bardziej złożonej, wielowarstwowej kompozycji, racząc nas niezwykle surowym i męskim wokalem. Dalej robi się jeszcze ciekawiej – w ruch idzie teraz głęboko przesterowana elektryczna gitara, tworząc niepoukładaną, ciężką grunge’ową otoczkę. 

 

Inexcusable Blues to odważna próba, ale niezbyt udana. Majstersztykiem okazuje się Away From Love, które w ciągu siedmiu minut rozbudowuje się od maleńskiej ballady do pokaźnych rozmiarów ściany dźwięku. Na kolejnego mojego faworyta wyrasta też Darkness Bound, które jest kolejnym, wypełnionym po brzegi smutkiem, małym akustycznym arcydziełem. Na całym albumie zmienność i elastyczność głosu artysty robi piorunujące wrażenie, tak jakby każdą piosenkę śpiewał ktoś inny. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Peterowi wszystko to przychodzi z zaskakującą łatwością.

 

Czy Peter J. Birch kogoś udaje? Na Yearn udowadnia, że tak naprawdę nikogo. A przynajmniej nikogo, kogo byśmy znali. Możemy doszukiwać się nawiązań do wielu, ale w rzeczywistości mamy przed sobą po prostu świetnego Petera Johna Bircha, no i album, którego nie wypada przeoczyć.

 

Peter J. Birch, "Yearn". 2014

 


 

 


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
przysłano: 19 listopada 2015 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca