Dwa lata temu wpadli jak huragan na retrorockową scenę i zrobili na niej potężne zamieszanie debiutanckim albumem. Blues Pills drugim albumem pokazują, że ten sukces nie był przypadkowy i niewykluczone, że jeszcze większe powodzenie ich czeka.
Jeśli ktoś nie widział ich na żywo, niech nadrobi zaległość, zwłaszcza że niebawem internacjonalistyczna formacja ponownie pojawi się w Polsce. Zobaczyć ich warto z paru powodów, z których podam dwa: Elin Larsson i Dorian Sorriaux. Ona nie ma wprawdzie urody modelki, ale za to coś takiego w sobie, że nie sposób oderwać od niej oczu. No i ten fenomenalny, lekko chrypiący głos, który może kruszyć mury, jak i wzruszyć do łez. On zaś, wyglądający niczym wyrośnięty, introwertyczny gimnazjalista, wygrywa na gitarze rzeczy absolutnie przepiękne z taką swobodą że się wierzyć nie chce, iż jest tak młody. Ten duet zdecydował o ogromnym sukcesie debiutanckiej płyty. Jestem przekonany, że dzięki rozwijającemu się talentowi tej dwójki, nie mniej popularna będzie "Lady In Gold".
Blues Pills żadnej drastycznej stylistycznej wariacji nie dokonał. Muzyka niezmiennie teleportuje naszą wyobraźnię do lat 60. i 70., do ciepłych, głębokich, naturalnych brzmień, świetnych melodii pomalowanych dodatkowo oldschoolowym klawiszem, licznymi chórkami. Ale o ile na debiucie można było odnieść wrażenie, że Blues Pills niczym pełny wigoru i krzyczący głośno nastolatek wpadł na imprezę w czasach flower power i porozstawiał wszystkich po kątach, o tyle tu wydaje się, że ów nieposkromiony i nieobliczalny biesiadnik sporo się przez dwa lata nauczył, stał bardziej wyważony, stonowany, zrozumiał, jak umiejętnie korzystać ze swoich talentów.
"Lady In Gold" w moim odczuciu jest albumem równiejszym niż debiut, z większym nagromadzeniem ciekawych momentów. Promująca całość tytułowa kompozycja, choć idealnie do tej roli się nadająca, jest jedną z co najmniej paru, które taką rolę z równym, jeśli nie lepszym, skutkiem mogą pełnić. Wspaniała i wzruszająca jest "I Felt A Change", "Little Boy Preacher" jest jak zaginiony skarb z soundtracku do "Hair", wspaniałe wrażenie pozostawiają "Won't Go Back" oraz mocny i bardzo transowy, mający w sobie coś z koncertowej improwizacji "Elements And Things". Elin mniej krzyczy, więcej śpiewa, aczkolwiek w paru miejscach pokazuje, że pary w płucach jej nie brakuje, za to interpretacyjne możliwości wyraźnie urosły. Jakby frywolny podlotek zamienił się w kobietę, która wie, czego chce i co trzeba zrobić, aby to mieć.
Blues Pills dokonał sztuki niełatwej, bo przebił jakościowo wychwalany pod niebiosa debiut. Taki start plus zalew pochwał może sprawić, że młodzi przecież muzycy nie poradzą sobie z presją. Dwoje Szwedów, Francuz i Amerykanin sprawiają wrażenie, jakby stworzenie płyty na poziomie "Lady In Gold" nie sprawiło im żadnych kłopotów. Chylę czoła. Jesteście wielcy.
Blues Pills
Lady In Gold
2016