Metal i muzyka klasyczna to związek wieloletni, dobrze znany, w którym na niewiele miłych niespodzianek można liczyć. Aczkolwiek zdarzają się takowe. Gdy za odświeżenie biorą się artyści mający odpowiednią wrażliwość i wyczucie. Wolf Hoffman obydwie cechy posiada.
Gitarzysta Accept nie pierwszy raz daje do zrozumienia, że muzyka klasyczna jest mu bliska. W jego przypadku nie zakładam jakiegoś wyrachowania, czy chęci podbudowania ego. Wolf naprawdę kocha klasykę, czego nie raz dawał dowód w Accept, żeby tylko motyw z "Dla Elizy" w nieśmiertelnym "Metal Heart" przypomnieć. Wydawać by się mogło, że Niemcowi chodzi o to, aby choć raz pożenić umiejętnie metal z klasyką, aby udowodnić sobie, że potrafi, a światu, że takiemu małżeństwu warto się przyjrzeć, bo jest w nim mnóstwo pięknych melodii, dźwięków ułożonych, aby opowiedzieć przeróżne historie. Jednak nie. Choć Accept ma się znakomicie, Wolf zapragnął wejść po raz drugi do rzeki (pierwszy raz uczynił to w 1997 roku), w której przecinają się prądy metalowe i klasyczne. Poprosił o pomoc Petera Baltesa, kumpla z zespołu, a także Włocha Melo Mafaliego, który pomógł w aranżacjach orkiestrowych. Nietaktem byłoby pominięcie sekcji smyczkowej Czeskiej Narodowej Orkiestry Symfonicznej, bo wykonała wspaniałą pracę i z pewnością bardzo uwiarygodniła przedsięwzięcie.
Wiadomo, co Wolf Hoffmann w klasyce lubi. Nie dziwi więc, że jest Bach i "Aria na strunie G", Mozart i "Symfonia No. 40", Beethoven i "Scherzo" z dziewiątej symfonii. Jest wspaniale opracowany temat z "Jeziora łabędziego" Czajkowskiego. Znakomicie słucha się złowrogiego fragmentu z "Nocy na Łysej Górze" Musorgskiego i pewnie nieco mniej powszechnie znanego wśród metalowców "Méditation" z opery "Thais" Julesa Masseneta. Wolf nadał całości świetne, klarowne, lecz nieprzesadnie sterylne, bezduszne brzmienie, które doskonale podkreśla, że mamy do czynienia z metalowcem, który mierzy się klasyką, nie odwrotnie.
Niemiec doświadczenie ma potężne, umiejętności nieliche, ale przede wszystkim ma ogromne wyczucie, intuicję, inteligencję i dobrze pracującą wyobraźnię. Słuchając "Headbanger's Symphony" wiemy od razu, że tę muzykę nagrał metalowiec, że w tym celu pożenił metal i klasykę, ale tak sprytnie, iż nie zabił piękna melodii, dramaturgii oryginalnych kompozycji. Zachował je, pokazując z niego innej perspektywy. Co dla mnie najważniejsze - absolutnie nie miałem nawet przez moment wrażenia, że Wolf chce nam albumem powiedzieć: "Patrzcie, jak wspaniale wymiatam na gitarze". Ten grzech popełniło wielu przed nim, głównie tak zwanych wymiataczy. Tu nie chodzi o liczbę nut w jednostce czasu, sprinty po gryfie. Celem jest klasyka podana nieco inaczej niż zwykle. Tak, prawdą jest, że takich prób było już mnóstwo. Pewnie będzie więcej, bo związek metalu z muzyką klasyczną po prostu jest relacją sprawdzającą się całkiem nieźle, choć z rzadka zaskakującą.
Przyznam, że kręciłem nosem na wieść o tym, że "Headbangers Symphony" ma się ukazać. Dobrze jednak, że dałem albumowi szansę. Materiał to z pewnością dobrze, ciekawie przygotowany, a do tego odkurzył w mej głowie przepiękne kompozycje klasyczne. To jest wielka wartość dodana tej płyty, bo nie wątpię, że tylko ze mną tak było. Miła niespodzianka.