-
Max Cavalera nie wygląda na człowieka łykającego witaminy i odżywiającego się zdrowymi kaszami oraz warzywami, tymczasem choć zbliża się do pięćdziesiątki, brzmi jak pełen witalności młodzieniaszek.Naprawdę, szczerzę zazdroszczę Brazylijczykowi formy. Na nowym już albumie Soulfly, Max wręcz kipi energią, a pasji, muzycznej zawziętości, ma pewnie więcej niż jego dudniący na perkusji syn, Zyon. "Ritual" brzmi nie jak jedenasty album Cavalery, ale pierwszy (oczywiście licząc tylko jego dorobek z Soulfly). Generalnie, nowy Soulfly brzmi jak rasowy Soulfly i chyba to największy komplement, jaki można dać tej ekipie. Na krążku znajdziemy wszystko, czego trzeba - od motywów etnicznych, plemienne zaśpiewy, przez ciężkie, zwaliste riffy i znakomitych gości (Randy Blythe z Lamb of God i Ross Dolan z Immolation) po subtelny, instrumentalny finał z metallicowym akustycznym riffem (od razu skojarzycie z konkretnym utworem) i saksofonem! Są rozpędzone momenty ("The Summoning"), ale i fajny groove znany jeszcze z szczytowych czasów Sepultury (skoczne nagranie tytułowe), a nawet jakaś motorheadowa impreza ("Feedback!"). Pozytywne wrażenie robi też samo brzmienie - gęste, soczyste, skondensowane, ale wystarczająco selektywne, by nie przypominało bezkształtnego zgiełku.
Co tu dużo kryć, taki Soulfly lubimy najbardziej. Trochę jeszcze sięgający do - nomen omen - korzeni Maksa, a trochę rozszalały, gdzieś uciekający po ekstremalne środki wyrazu. Dziki, plemienny, ale nie szczędzący technicznych umiejętności. Z naciskiem na ciężar, ale i potrafiący się ekspresowo rozpędzić. Z szacunkiem do starej szkoły, acz na pewno nie staromodny.
"Ritual" to kawał rasowego, metalowego grania. Kawał rasowego, soulflyowego grania.