Drodzy Wywrotowcy!
Listopad miewa na poetów wpływ dość szczególny, jak wiadomo. Niezależnie od tego, czy rozpoczynamy go tradycyjną pielgrzymką po cmentarzach w asyście lamentujących pociotków i znudzonych kuzynów, czy niezbyt może tradycyjną, ale za to znacznie mniej ponurą imprezką w towarzystwie wydrążonego dyniaczka, natykamy się przecież w końcu na ów uporczywie krążący nad literaturą cień śmierci, na tego – jak mawia Jerzy Łukosz – „demona literatury”.
Jak sobie z tym demonem radzić – oto jest pytanie!
Co poeta, to inna odpowiedź, w dodatku.
Jest, na przykład, opcja Stachury:
„Wypalić się do końca, do spodu, żeby śmierci, tej zwyczajnej wariatce, nic nie zostawić, niech odziedziczy po nas popiół wygasły”.
Jest praktyczny poradnik od Norwida:
„Skoro usłyszysz, jak czerw gałąź wierci
Piosenkę zanuć lub zadzwoń w tymbały”,
oraz dość szczegółowa lokalizacja podana przez Świetlickiego:
„Śmierć ma walkmana.
Jest w ciemnym przedziale
dla palących”.
Są owe, mocno już wyeksploatowane, wersy księdza Twardowskiego, zalecające pośpiech w miłości bliźniego, oraz nie całkiem poetycka może, ale trafna i rzeczowa uwaga Woody’ego Allena: „Nieśmiertelność jest bardzo łatwa do osiągnięcia. Wystarczy nie umierać”.
Ja zaś proponuję, byśmy wspólnie przyjrzeli się twórczości poety, którego umieranie zdaje się dość mocno nurtować, skoro twierdzi, co następuje:
„śmierć przewija się wzdłuż
jak taśma wideo na funkcji slow motion”.
Poety, u którego oswajanie śmierci idzie w parze z dojrzewaniem i u którego obok wspomnień z podwórka i pierwszych randek, zupełnie mimochodem, wspomniany jest pierwszy pogrzeb.
Jakobe Mansztajn, bo o nim mowa, to gdański poeta i bloger, autor tomiku Wiedeński high life, zastępca redaktora naczelnego pisma literackiego Korespondencja z ojcem, a w dodatku laureat kilku nagród literackich. Szczegółowe informacje do pozyskania tutaj:http://jakobe.art.pl/ , wiadomo bowiem, że skoro jest bloger, to musi być i blog.
Poproszony o wybranie kilku wierszy do wywrotowej rozbiórki, autor wskazał, między innymi, niniejszy utwór:
TYBER
sobie, tobie i komu tam
proponują porządek: pozbierać latawce,
postery dawnych bohaterów zwinąć w rolkę.
do piwnicy znieść: rowerek, apteczkę z lego,
kolorowe puszki z biblijnego rfn wyrzucić.
cały drobny majdan, co zagraca przejście,
przesunąć pod ścianę. z piwnicy przynieść:
kilka słoików na zimę, polowe łóżko, koc.
systematycznie wchodzić w przyszłość.
opowiedzieć się wreszcie za szczęściem,
jakie jest, a nie jakiego się szuka. między
piwnicą a schodami przeżyć tragedię.
jedną z tych niewielkich, choć doszczętną
Ciekawam, jak go odbieracie? Czy odbiór będzie różny w zależności od tego, czy to Wasze pierwsze zetknięcie z twórczością tego poety, czy też macie już za sobą lekturę całego tomiku? Czy w tym spojrzeniu na świat, w tej dykcji jest to, czego szukacie i z czym potraficie się identyfikować, czy może odwrotnie – taki styl uprawiania poezji kłóci się z Waszym poczuciem smaku?
Gorąco zapraszam wszystkich do dyskusji.
_____________________
DOKTOR FILIPPI DOGLĄDA CHOREGO
że pada, powiedział. otrzepał się z płaszcza i wszedł
w rzeczy marcina. marcin nie wyraża sprzeciwu:
leży równiutko i cicho doumiera, nie na tyle cicho jednak,
byśmy nie słyszeli (rzeczy marcina tarmosi dreszcz).
rzeczy marcina przejęły się bardziej niż marcin, który
albo właśnie zmarł, albo myśmy wyszli z pokoju.
ja mam niebo puste, mówią oczy, które nie są już oczami
marcina. mówią: ja mam niebo puste i dogodne
_______________________
BALLADA O TRUPIE
clue tego zdania to trup. trup nie udaje,
jest w środku. mamy to szczęście,
możemy się przyjrzeć, przyłożyć ucho,
zastukać i stwierdzić: ni hu hu po tchu,
ni słychu bicia, i tylko po sali wlecze się
echo, salowa pcha wózek z pościelą
po zmarłym, brudna po zmarłych jest pościel
i echo się wlecze jak smród.
rację miał trup, że nic nie zostawią –
płótno bielutkie, aż w oczy zaszczypie,
z szafki przy łóżku sprzątną owoce,
szafkę opróżnią, ciało ukryją ze wstydem.
jeszcze raz zerkną na puste posłanie,
tym razem czulej pomyślą o trupie,
i łza się zakręci - ciężka, niezdarna,
i wspólnie nad wielkim zapłaczą porządkiem
________________________
ZNIKNIĘCIE
zaczyna się od wyjścia na balkon. mówię sobie:
na końcu tego pokoju jest balkon. można spróbować
wyjść, przewietrzyć się, może coś więcej.
pooddychać, chociaż nie. zaziębić się jak te chude
barierki, które mnie trzymają. nie uwierzysz,
ale słupek w gdańsku wskazuje minus trzydzieści.
zima dopadła nawet najlepiej ubranych,
nawet najlepiej ubranych, co jakby nas zbliża.
tutaj, w gdańsku, sprawy mają się tak: nic nie jest
na swoim miejscu, wszystko jest gdzie indziej.
nie ma cię kolejny miesiąc, kolejny miesiąc
przewala się po mnie jak czołg. podobno była wojna,
podobno rozstrzelano wszystkie ucieczki.
miałem ci napisać, że już w porządku. dużo wychodzę,
powoli wracam do siebie. próbuję odespać,
tylko ten wiecznie cieknący kran jest za głośno.
zaczyna się zniknięciem. nie panikuję, mówię sobie:
rzeczy dzieją się nadal. śniadanie, studia,
przyszłość. że mogę zaczekać, bo nic nie jest
na pewno. że zaczekam, a kiedy znów nie przyjdziesz,
wyjdę na balkon odszukać cię gdzieś
pomiędzy dworcem a napisami końcowymi,
upewnić się, że to, czym bolisz, ten mały kamień
między palcami w bucie, to wciąż nagroda
Dominika Ciechanowicz
___________________________________________________________________
Owoce Niszy:
Paweł Handzlik, Wiedeński rozrabiaka
Paweł Paszek, Mansztajn: koledzy, trup, króliczek
Nisza Krytycznoliteracka
14 Polska
116 artykułów
11 komentarzy
|
Tyle spostrzeżeń odnośnie formy, co do treści to wyczuwam tutaj zawoalowaną krytykę dla "zdroworozsądkowego" podejścia do życia, bez miejsca na marzycielstwo i sentymenty. Pora dorosnąć, porzucić zabawki, uzbroić się w pragmatyzm. Ośmielam się stwierdzić, że motyw ten jest już dość mocno wyeksploatowany, mimo to autorowi udało się tu zawrzeć jakąś świeżość, szczególnie, że mamy tu bezpośrednie odwołania do naszych realiów - to "biblijne rfn" przypomina mi taki Eden, do którego wszyscy kiedyś chcieli uciekać. Czasy minęły, ale tam chyba nadal jest lepiej.
Nie daje mi spokoju tylko sama nazwa, którą domyślnie biorę za nawiązanie do włoskiej rzeki. Chociaż, (to będzie już lekka nadinterpretacja, ale pozwólcie) może to być też skrócona forma imienia cesarza Tyberiusza, który dla odmiany przed śmiercią sam zdążył zrzec się swojego tytułu, co może być ścieżką interpretacyjną. A wiem to tylko dlatego, że oglądałem Amarcord i tam w jednej kwestii pojawia się pytanie o tego cesarza. Bzdury może gadam, ale it was worth giving a try. Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
"Clue tego zdania to trup" - w tej części (drugiej) "Wiedeńskiego high life'u" ukazał się "Tyber". Szkoda czytać na wyrywki, zachęcam by zajrzeć do całego tomiku. Pierwsza część jest "chłopięca", wspominkowa; druga opiera się na pierwszych doświadczeniach, z naciskiem na doświadczenie śmierci. Dorastanie w powyższym wierszu wiąże się z ogromnymi zmianami, tragedią "jedną z tych niewielkich". Jest w tym siła przekazu.
"dom oniryczny w całej swojej pełni, z piwnicą – korzeniami, z gniazdem na
dachu, stanowi jeden ze schematów wertykalnych ludzkiej psychiki" - może Bachelard trochę by się przydał?
"opowiedzieć się wreszcie za szczęściem,
jakie jest, a nie jakiego się szuka. między
piwnicą a schodami przeżyć tragedię." - szczerze mówiąc, to ten fragment wystarczyłby mi za cały tekst. To okrutne i nie wolno tak robić z wierszami, bo jednak zamysł obejmuje całość (a przynajmniej powinien), ale to by pozwoliło uniknąć pewnego rozmycia i tego wyświechtanego chwytu. Bo dorastanie to przecież reforma własnej tożsamości i trzeba by zrobić mały porządek w rekwizytach: o ile latawce to tak niekoniecznie wpływ miały, za to bohaterzy z posterów (idole!) czy puszki z rfn, to już kształtowało porządnie "ja". I tu jest ważny problem: co się dzieje z człowiekiem, kiedy zabiera mu się (trochę kafkowsko mi się o tym teraz pomyślało) wszystko to, co go określało i daje się nowe czynniki? czy wcześniej wytworzone "ja" zanika, czy możemy mówić o kumulacji? ciągłość czy odrębność?
Słoiki, polowe łóżko, koc - strasznie ascetyczne i powiedziałabym "szare", bez witalności. Może mnie to się tak kojarzy, bo jestem na takim, a nie innym etapie, że się doszło do momentu zakładanego w dzieciństwie, a tu zero fajerwerek, nic nie idzie tak prosto i rzeczywiście zostaje tylko polowe łóżko. Czy naprawdę musimy się godzić na to szczęście, jakie jest - inaczej: nie mamy nic do gadania? Nieco się to kłócimy z hasłami, którymi napakowane są media i w zasadzie całe otaczające nas środowisko.
Postanowiłam zamieścić kolejne dwa utwory „Doktor Filippi dogląda chorego” i „Balladę o trupie” równocześnie, bo mam nadzieję, że zilustruje to owe wzajemne powiązanie wierszy Mansztajna.
Jak już zdradził Marcin, otwierające „Balladę o trupie” zdanie jest jednocześnie tytułem drugiej części tomiku. „Doktor Filippi…” natomiast to pierwszy wiersz tej części. I ów Marcin, który w tym wierszu „leży równiutko i cicho doumiera” to figura, której cień i której umieranie unoszą się nad całą częścią.
Robi to wrażenie, prawda?
Tym,którzy wciąż dysponują kryrtycznoliteracką energią, proponuję lekturę jeszcze jednego utworu, zatytułowanego "Zniknięcie". Kto tu mówi, do kogo mówi i o czym mówi? I jak to się ma do poprzednich wierszy?
Mnie interesuje teraz inne pytanie, niekoniecznie odnośnie konkretnego wiersza: czy słychać w wierszach Mansztajna pogłos? Czytałem różne zarzuty, że poetyka "Wiedeńskiego high life'u" to patchwork głównie ze Świetlickiego, chociaż i inne dykcje da się wyczuć. "Mansztajn nie szuka nowości i zgadza się na zapośredniczenia" pisała Marta Koronkiewicz na stronie Fundacji im. Tymoteusza Karpowicza. To dobrze, czy źle?
It's a long shot, ale ten balkon może symbolizować samobójczą śmierć, do której nawiązania w "Wiedeńskim High-life'ie" są dość częste.
Następujący fragment wbił mi się w serce jak harpun i chyba nigdy go stamtąd nie wydostanę:
"nie ma cię kolejny miesiąc, kolejny miesiąc
przewala się po mnie jak czołg. podobno była wojna,
podobno rozstrzelano wszystkie ucieczki."
Jeśli chodzi o adresata, to zakładam dwie opcje, przy czym przychylam się bardziej ku pierwszej:
Podmiot liryczny zwraca się do zmarłego/zmarłej, zdaje swego rodzaju raport z góry, z tego, że stara się dojść z tym dramatem do porządku dziennego i tak naprawdę, choć wszystko jest nie tak, jak powinno, jakoś funkcjonuje. Widzę też swego rodzaju utkwienie w impasie, letargu oraz zrozumiałą, acz naiwną nadzieję (albo usiłowanie wmówienia jej sobie), że nic nie jest jeszcze postanowione, że ta osoba może wróci, choć wszyscy wiedzą, że tak się nie stanie.
"wyjdę na balkon odszukać cię gdzieś
pomiędzy dworcem a napisami końcowymi,
upewnić się, że to, czym bolisz, ten mały kamień
między palcami w bucie, to wciąż nagroda"
Dwa pierwsze wersy tutaj kojarzą mi się z pewnego rodzaju retrospekcją, przeglądaniem filmu na przyśpieszeniu w poszukiwaniu upragnionej sceny, bo dworzec i napisy końcowe to jest klasyczna klamra kompozycyjna w kinematografii.
świadomość bólu może być nagrodą, jeśli się ma świadomość, że taka osoba była i istniała w naszym życiu, i że mimo iż już jej nie ma, nadal mamy po niej wspomnienia, zostawiła po sobie ślad.
To jedna z interpretacji, druga zakłada zwyczajną tęsknotę za kimś, kto jest daleko, w tym wypadku większość moich dywagacji pokrywa się ze sobą, bo przecież śmierć bywa podobna do nagłego wyjazdu za granicę.
Nawet Honet pisał:
"o zmarłym gwałtownie
mówi się cicho - wyjechał do niemiec,
by przymierzyć zbroję"
Pozdrawiam serdecznie!
"rzeczy marcina przejęły się bardziej niż marcin, który
albo właśnie zmarł, albo myśmy wyszli z pokoju."
zapadnie w pamięci...a chyba o to chodzi by poezją oddziaływać.
Marcinie - zarzuty pojawiają się zawsze, nawet Różewiczowi, gdy wydawał "Niepokój" niektórzy zarzucali "ściąganie" z poetów brytyjskich.
"zima dopadła nawet najlepiej ubranych,
nawet najlepiej ubranych, co jakby nas zbliża". Historyk z mojego liceum często na lekcjach powtarzał nam, że równość istnieje tylko na cmentarzu, ale widać nie tylko. Są takie stany, które nie pomijają nikogo, ale muszą być niesamowicie przenikliwe, przeniknąć przez to, co powierzchowne, aby dotrzeć do naturalnych ludzkich podstaw.
"pomiędzy dworcem a napisami końcowymi" - tu z kolei myślę, że można by iść w pojedynczość - napisy końcowe to już jawne odwołanie do konwencji filmowej, natomiast zastosowanie "napis końcowy" miałoby wymiar bardziej jednostkowy, jeden napis jak jedno imię, bo wszystko w tym jednym imieniu się skupia i wszędzie to jedno imię występuje. Nie ma znaczenia, w którą stronę spojrzy podmiot, na wszystko rzutuje się to imię. Może dlatego wielość, różnorodność i nierówność sprowadzane są do jednego mianownika.
"upewnić się, że to, czym bolisz, ten mały kamień
między palcami w bucie, to wciąż nagroda" - zimno powoduje cierpienie, wspomnienie też, a nawet brak. Jaka w tym wszystkim nagroda? Czy jest nią przeżywanie, doświadczanie? No i co gorsze: czy ból wyznacza nasze istnienie, a kiedy on się rozpuszcza, to następuje wielkie znikanie?
Co do pytania Marcina: w moim przekonaniu inspiracje są rzeczą dobrą, pod warunkiem, że zainspirowany nie zatraca siebie w inspirującym. Bynajmniej nie chodzi mi o działania typu: trochę siebie, trochę kogoś innego i mam tekst. Mam na myśli raczej przyjęcie pewnej myśli, sposobu myślenia czy patrzenia na świat i wyrażania go, po czym następuje wewnętrzne przepracowanie - inaczej przeniesienie na własny grunt przepracowując przez własny światopogląd itd.
Zatem teraz trzeba się zastanowić, co się zarzuca: zatrzymanie się na etapie przejmowania "czegoś" od autora/tekstów inspirujących czy całości tego procesu? Bo jeśli całości, to myślę, że to straszne głupota, która prowadziłaby do twierdzeń o zawieszeniu autora w pustce. A jednak tradycja, kultura silnie się do każdego człowieka tulą.
podpisuję się.