Kaktus, Ruczaj i migawki z boiska


Dobrze, że Długi dystans – arkusz z 2009, dzięki któremu Krzysztof Szeremeta dał się poznać czytelniczej publiczności – rozwinął się w tak udany debiut.

Postanowiłam nie zaczynać tej recenzji od nietaktownego wytykania autorowi młodego wieku. Głównie dlatego, że wszystko, co na temat Krzysztofa Szeremety udało mi się wygrzebać w zakamarkach sieci, zawierało tę zawoalowaną pretensję starszych kolegów po piórze: że on taki młody, ten Krzysztof, a już się rozpycha. Gdybym była Krzysztofem Szeremetą, to już by mi ta cała młodość pewnie uszami wyłaziła i zaczynałabym się obawiać, że na zawsze zostanie mi w CV: MŁODY.


A przecież nie to jest najfajniejsze, że on młody. Najfajniejsze jest to, że jego wiersze wciągają jak dobrze napisane historie. Czy to kwestia obrazowania, czy może zmyślnego wykorzystania języka, trudno stwierdzić. Ale kiedy w trakcie lektury próbowałam zanotować sobie w zeszycie fragmenty wierszy, które szczególnie przypadły mi do gustu, by móc je potem przy pisaniu recenzji wykorzystać, nie mogłam się jakoś zdecydować, co by tu wybrać i w efekcie przepisywałam te utwory w całości. Na przykład Stacja oprawy graficznej tak mi się jakoś kazała w całości przepisać. Co próbowałam zamknąć cudzysłów, o na przykład tutaj:


w czytelni
dostałem esemesa od Oli, że je słodycze nad Wisłą,
rzuca trawą w łabędzie, więc jakoś tak wyszło,
że jej nie będzie,

 

to on dalej swoje:

 

Pomiędzy stronami

 

czułem wilgoć, teraz czuję cios
za ciosem, a więc czas jak TKO:

 

jakie proste plecy, jaka klatka wspaniała,
jak trudno mieć do odmiany obie strony ciała,

 

gdy jakby konieczne jest wyjście na przestrzeń,
a ciężkie powietrze jest sumą uderzeń;

 

po przyjęciu serii, przed oczami, mgła.
Ledwie stoję pod Tesco i przecieram szkła.

 

I tak dalej, i tak aż do końca:

 

Choć ciało się wzbrania w kwestii posiadania,
nie można dzwonić po ojca. Który zmęczony
po pracy odbiera jedynie w perspektywie końca.

 

Autor, jak widać, bardzo dba o warstwę brzmieniową swoich tekstów. A to, że wykorzystuje w tym celu rymy balansujące na granicy banału jakoś tylko dodaje im uroku….

 

Niemoc wybiórcza ogarnęła mnie również przy Wierszu dla Boga. Tu w dodatku ze szczególną wyrazistością manifestuje się to, co zdaje mi się być siłą poezji Szeremety: dobrze wyważona i nienachalna ironia, której ostrze skierowane jest nie tylko w będące przedmiotem opisu otoczenie, ale także w samo narzędzie temuż opisowi służące, czyli język:

 

Sporo myślałem o sensie, nawet bon mot miałem, ale zapomniałem.
(…) chciałem kupić kaktus,
lecz kupiłem baton. Nie mam gdzie postawić kaktus. Ale
postanowiłem przysposobić kotkę, nazwę ją Doktryna. Wiem jak
będzie; czasem piszę wiersze a Doktryna patrzy.

 

A potem jeszcze autor wziął i wyskoczył z Ruczajem. Niewtajemniczonych informuję, że Ruczaj to takie krakowskie osiedle, stosunkowo jeszcze młode, urbanistycznie spartaczone i w dodatku wiecznie rozgrzebane i rozkopane. Niewykluczone, że w literaturze dotąd nieistniejące. I oto Krzysztof Szeremeta oddaje esencję tego miejsca jednym prostym zdaniem:

 

Na smutnym Ruczaju wieje jakby chujem wiało.

 

Specyfikę atmosfery Ruczaju poznałam na własnej skórze. W związku z tym oświadczam, że to jest najlepsza definicja tej dzielnicy, o jakiej słyszałam: jest tak dobra, że właściwie powinna wyświetlać się natychmiast po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „Ruczaj”. W zasadzie w trafności swojej mogłaby nawet konkurować z tą szlagierową definicją konia, co to niby jaki jest każdy widzi.

 

Kogo nie przekona kaktus, baton ani Ruczaj, tego przekonać do poezji Szeremety może co innego: niepospolite połączenie motywów religijnych i sportowych. Autor dość swobodnie posługuje się chrześcijańską nomenklaturą, a przeplatając ją z migawkami z boiska osiąga efekty mocno zaskakujące, jak na przykład w wierszu Campeones:


Gran Derbi Europa, odcinek tysionc pińćset. W części
trzeciej Leo Messi znowu strzela gola. Antychryst zaciesza.

 

Jest tego, zresztą, znacznie więcej, bo jeszcze w tym samym utworze Szeremeta określa się światopoglądowo: „jestem dwudziestoletnim rzymskim katolikiem” i konsekwentnie trzyma się wyznaczonej tym sposobem drogi. Wiele wierszy już samymi tytułami nawiązuje do obrządku religijnego: Psalm wstępny, Introit, Kyrie, Gloria, ale próżno by tu szukać moralizatorstwa czy sakralnej powagi. Znaleźć za to można dystans i dobre wyczucie absurdu:


Ręce wypełnione wodą. Regulamin.
Instytucja. Flow łaciną. Święty czilałt
zaangażowany w zapis. Klęczę, łączę
znaki. Jebać babilon i całą rodzinę jego.

 

Dobrze, że go w tym Połowie wyłowili, krótko mówiąc. Dobrze, że Długi dystans – arkusz z 2009, dzięki któremu Krzysztof Szeremeta dał się poznać czytelniczej publiczności – rozwinął się w tak udany debiut. W debiut, który udowadnia, że Szeremeta nie tylko ma na swoja dykcję niezły pomysł, ale ma też do opowiedzenia sporo historii, których warto posłuchać.

 

 

Dominika Ciechanowicz

 

 

 

 


Nowy dokument tekstowy, Krzysztof Szeremeta
Wydawnictwo Zeszyty Poetyckie
Gniezno 2011