Film Kimberley Peirce "Nie czas na łzy" ("Boys don't cry) był rekomendowany jako wstrząsająca historia chłopaka uwięzionego w ciele kobiety - opowiada o życiu Brandona Teeny vel Teeny Brandon ( 1972-1993), który walkę o prawo do swojej tozsamości płciowej przypłacił życiem. Zamordowany przez dwóch recydywistów, Brandon szybko stał się postacią kultową. Jego życie może budzić skojarzenia z legendami wielkich gwiazd rocka, buntem Jamesa Deana, hasłem "żyj szybko, umrzyj młodo"... To tyle o Brandonie. "Najpierw byłem dziewczyną, potem chłopco-dziewczyną, a potem palantem".
Za rolę Brandona Hillary Swank otrzymała w 2000 roku Oscara. Przekonała wszystkich, że naprawdę jest skrzywdzonym przez naturę facetem - i to niestety jedna z nielicznych pozytywnych rzeczy pod adresem transseksualizmu według pani Peirce.
Sam film traktuje wątek transseksualizmu w sposób obrzydliwie edukacyjny i czysto amerykański - z typową dla niezbyt ambitnego kina wizualną jaskrawością. Od początku wiadomo, kim jest Brandon, obserwujemy go podczas poniżającej czynności zmiany tamponu i obwiązywania piersi elastycznym bandażem. Kiedy opuszcza Falls City, zachowuje się jak nieco nieokrzesana kobieta, ale jednak...nie moduluje głosu, nie sili się na męskie gesty. W filmie nie pada ani jedno odkrywcze bądź czysto informacyjne zdanie na temat cierpień transseksualisty - wręcz przeciwnie, scena, w której Brandon może uświadomić Lanie czym jest jego życie , jest tak spłycona, że bolą zęby. Cukierkowatość wprost z filmiku klasy B. Nie jest to arcydzieło. Tak samo uderza scena, gdy mieszkańcy Falls City dochodzą do wniosku, że transseksualizm jest zakaźną chorobą...i to w latach dziewięćdziesiątych...wstyd, skandal, padaczka...
"Nie czas na łzy" stanowi jednak swego rodzaju behawiorystyczno-freudowski obrazek rodzajowy z życia amerykańskiej prowincji, przedstawiający możliwie małą i ogłupiałą społeczność, która rządzi się prawami dżungli i fatalistycznego hedonizmu. Wydaje się, że w Falls City fiut jest wartością nadrzędną - posiadanie go pozwala Johnowi i Tomowi zgromadzić przy sobie pokaźne stado zamiczek z którymi kopulują i którym robią dzieci. I do których nie wahają się strzelić.
Poraża bierność - podlana sosem niemozliwości wyrwania się z paskudnego miasta. W tą senno- marihuanową atmosferę wkracza nagle człowiek znikąd - Brandon Teena. Budzi sympatię, ale też kontrowersje. Robi wszystko przesadnie pięknie. Jest piękny, uczynny, słodki, miły, równiacha...krótko mówiąc zbiorek superlatywów...ale tylko dlatego, że pochodzi Skądś Tam. Z mieszkańców Falls City jedynie Lana Tisdel widzi ohydę swojego zycia, nie może jednak opuścic miasta, gdyż za mocno zależna jest od "plemników" - Johna i Toma. Poza tym zaczyna rozumieć beznadzieję swojego połozenia dopiero po poznaniu Brandona. - przybysza z lepszego świata, który miał wystarczająco dużo odwagi żeby uciec z Lincoln ( swoją drogą...prezydent Lincoln słynął z dobroci, tolerancji itede- nazwa miasta przypadkowo okazała się cudownie przewrotna).
Miłość Lany do Brandona wydaje się być wynikiem fascynacji "nowością" Brandona. Lana miota się pomiędzy przybyszem, a swomi - nie jest jednak w stanie przeciwstawić się furii Johna i Toma. Furię wywołała prawie że mityczna wojna samców o dominację w stadzie. Pojawił się konkurent, więc należy go wciągnąć z lokalny kociołek, wybadać, zniszczyć...kiedy okazuje się, że Brandon ma kobiece ciało, John i Tom po prostu muszą go zgwałcić, żeby uświęcić niezmienny porządek rzeczy - władza należy do nich.
Sam Brandon to nie tyle osoba z krwi i kości, ile chodzący ideał mężczyzny - całkowicie odrealniony i oderwany od rzeczywistości. Nowoczesne wcielenie buntownika z powodem. Idealna kombinacja oddania, słodyczy i przepięknego usmiechu. Teena intuicyjnie kształtuje Brandona właśnie w taki sposób.
Wychodzi na to, że KImberley Peirce totalnie schrzaniła sprawę...tak nie jest, mimo wszystko, gdyż "Nie czas na łzy" wzrusza, własnie tym brutalizmem, aplikowanym głównemu bohaterowi - poniżenie boli widza prawie że fizycznie. Jaskrawo, mocno, bez komentarzy. Dopiero kilka godzin po filmie można sobie uświadomić, że jest tak naprawdę płytki i zły - o niczym, chociaż szumnie reklamuje się go jako dzieło o czymś. Jezioro Marzeń w wersji bez cukru.
Przy okazji- bardzo podobnej tematyki dotyczy szwedzki film "Fucking Amal". Prawda jest taka, że chociaż podpisujemy się pod tolerancją, w rzeczywistości jest w nas więcej Amalu niż Lany Tisdel i jej wytrzeszczu oczu.
Czyli, de facto...wcale nie znaczy, że to , co ostre , smakuje lepiej niż pożywne.
Szluger premium
42 Nowy Sacz - Krakow - Sheffield
6 artykułów
112 tekstów
4 komentarze
Marysia - w latach 2002-2003 opiekunka literatury na Wywrocie.
Zasłużeni dla serwisu
|