Literatura

Lewa Ręka Ciemności (Tramwaj Literacki)

Z okazji już ostatniego miesiąca wakacji uchylamy przed Państwem rąbek tajemnicy i zapraszamy do przeczytania recenzji zapowiadającej Tramwaj Wrześniowy. Kto wie, może to właśnie ta książka pokona z Wami uliczne wyboje. (przypisek Redakcji)

 

 

Oczekiwałem solidnego kawałka fantasy, epickich bitew i czarów, dostałem książkę o przyjaźni i jednostce na tle odmienności.

 

Pani Ursula K. LeGuin jest podobno klasykiem gatunku fantasy, więc z ufnością oddałem się lekturze jednego z jej dzieł - książki o znamiennym tytule Lewa ręka ciemności, należącej do serii Ekumena. Choć nie jestem jakimś ogromnym fanem tego typu literatury, dobrze skonstruowana fabuła i dopracowane realia sprawiają, że można się naprawdę wczuć w lekturę.

 

Nie inaczej było tym razem. Autorka umieściła akcję powieści na mroźnej planecie Gethen, gdzie żyjące na jednym wielkim kontynencie ludy są stale skłócone, choć nie prowadzą wojen (nie znają takiego słowa). Może ze względu na ich wyjątkowy podział płciowy, a raczej jego brak – kwestia seksualności wśród Getheńczyków jest tak skomplikowana, że poświęca się jej osobny rozdział. W skrócie, mieszkańcy tej planety przez 5/6 czasu są hermafrodytycznymi eunuchami, dopiero w okresie rui, tzw. kemmerze, zależnie od działania hormonów, przyjmują role kobiet i mężczyzn. W rezultacie każdy może być matką i każdy może być ojcem. Doskonała demokracja, nieprawdaż?

 

Do tego dziwnego świata przybywa kosmiczny wysłannik z Ekumeny, zgromadzenia osiemdziesięciu światów, nadzorującego międzyplanetarny handel i wymianę technologii. Wysłannik nazywa się Genly Ai i początkowo przeżywa szok w konfrontacji z tak niesamowicie odmienną od ludzkich standardów kulturą. Getheńczycy nie znają pojęcia patriotyzmu, koncepty takie jak „ojczyzna", czy „naród" są im całkowicie obce. No, jest jeszcze szifgrethor, termin, którego na dobrą sprawę precyzyjnie nie da się wyjaśnić - oznacza szeroko pojęty honor i prestiż władcy wraz z jego królestwem. Mieszkańcy Zimy (tak we wspólnym języku nazywa się Gethen) traktują go śmiertelnie poważnie.

 

Emisariusz Genly ma niełatwe zadanie w świecie, gdzie ludzie mają cechy jednocześnie męskie i kobiece, co może powodować mieszanki wybuchowe: musi doprowadzić do sojuszu ludów Gethenu z Ekumeną. Jest na planecie całkiem sam, gdyż, jak mawia, „dwóch ludzi to już inwazja". Dodatkowym problemem są wewnętrzne konflikty tubylców, a konkretnie  rywalizujących ze sobą krajów Karhidu i Orgoreynu.

 

O ile Karhid jest państwem feudalnym, teoretycznie rządzonym przez szalonego króla Argavena, w praktyce będącym zlepkiem setek niezależnych domen, to rząd Orgoreynu, zwany Wspólnotą, zarówno metodami, jak i używanym językiem upodabnia się boleśnie do znanego nam dobrze Związku Radzieckiego. Jak już pisałem, na Zimie nie prowadzi się wojen, jednak oba ludy zaczynają do tej koncepcji dorastać i rosnące napięcie czuje się w powietrzu.

 

Strukturalnie książka skonstruowana jest bardzo przyjemnie, stanowi jakby zbiór notatek, pamiętników i raportów, wzbogacony o miejscowe podania i teksty religijne. Choć głównym bohaterem jest zdecydowanie Genly, narratorów mamy dwóch – drugim z nich jest karhidzki książę Estraven, przewodnik ekumeńskiego dyplomaty. Ich losy są splecione przez całą akcję książki, przeżywają wspólnie moc przygód i chyba w tym drzemie istota myśli, którą autorka nam łaskawie zaserwowała. 

 

Językowo bez większych rewelacji, chociaż moim skromnym zdaniem fantasy nigdy nie było pisane jakimś szaleńczo dobrym stylem – nie o to chodzi przecież. W tego typu literaturze pociągać musi fabuła, ciekawość i odmienność opisywanego świata. A Gethen pełen jest cudownych dziwadeł, od wieszczów i ich proroctw, przez piękną, choć surową florę i faunę, na niezbadanym zjawisku kemmeru kończąc.

 

Narracji nie nazwałbym koślawą, prowadzona jest przyjemnie i przystępnie, ze sporadycznymi powtórzeniami. Podoba mi się pewna autentyczność i emocjonalność dialogów – Pani LeGuin, jako kobieta przecież, mogła z czystym sumieniem dać tubylcom odrobinę kobiecej wrażliwości i ciepła w obyciu, co da się doskonale wyczuć.  Sympatycznie stylizowane są również teksty religijne, choć treściowo getheńska kosmogonia brzmi odrobinę kuriozalnie.

 

Oczekiwałem solidnego kawałka fantasy, epickich bitew i czarów, dostałem książkę o jednostce na tle odmienności, o przyjaźni między dwoma skrajnie różnymi światami, a pośrednio studium dualności w odniesieniu do jednolitości – autorka poprzez lokalną filozofię i pewien ogólny oddźwięk powieści przypomniała, że życie to konflikt skrajności, a miłość nie zna ograniczeń śmierci, rasy, czy płci.

 

Światło jest lewą ręką ciemności, ciemność jest prawą ręką światła. Ja obie ręce wznoszę do góry i zapewniam, że po następne części cyklu sięgnę szybciej, niż się spodziewam.

 

 

©Radosław Kolago/ Tramwaj Literacki

 

 

Ursula K. Le Guin, Lewa Ręka Ciemności
Wydawnictwo: Książnica, 2011

Liczba stron: 284

Redakcja

Redakcja

26 z Internetu
7906 artykułów 1719 tekstów 70 komentarzy
Wywrota.pl to interdyscyplinarny serwis społecznościowy zajmujący się kulturą. Jest jednym z pierwszych portali kulturalnych w polskim Internecie – działa od 1998 roku. W tym czasie otrzymał wiele prestiżowych nagród, m.in.: Papierowy Ekran…


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
estel
estel 7 sierpnia 2011, 22:15
O, ja się nie zgodzę. Tolkien pisał szaleńczo dobrym stylem.
Radosław Kolago
Radosław Kolago 7 sierpnia 2011, 22:17
No spoko, Tolkien był lingwistą - miał prawo :)

Nie przeczę, że są w fantastyce perełki, jak Zelazny, Tolkien, czy (w moim mniemaniu) Philip K. Dick. Większość jednak, te czterdziestotomowe serie, to jest raczej taka literatura średniej klasy.
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 9 sierpnia 2011, 13:25
Już tyle dobrego słyszałam o twórczości tej pani i jakoś nigdy się za nią nie zabrałam. Może wreszcie spróbuję.
Marcin B.
Marcin B. 9 sierpnia 2011, 14:23
Spróbuj Dominiko, to zdecydowanie wyższa półka fantasy, znakomite pisarstwo. Z lekką lub większą (w zależności od książki) nutką feminizmu, ale nie tego głośnego i skandalicznego, raczej pełnego ciepła i tolerancji. Ja sam nie znoszę fantasy, ale tę panią lubię wyjtkowo.
Offler
Offler 9 sierpnia 2011, 15:45
A coś z polskiej półki? Może nawet nowego? Skończyłem już dawno temu Ćwieka i Grzędowicza, następców jakoś nie widać? albo ja nie mogę znaleźć?
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 9 sierpnia 2011, 16:50
Kiedyś czytałam zbiór Andrzeja Ziemiańskiego "Zapach szkła", ale to była fantastyka taka bliżej rzeczywistości, bardziej nawet sprawa oniryzmu by tu wchodziła.
Offler
Offler 9 sierpnia 2011, 17:17
Ziemiański jest... no... ciekawy, chociaż w zachwyt nie wpadam. Z tej grupy zachwycam się już bardziej Pilipiukiem czy Wrońskim (W.). Tylko ile można? Po zmęczeniu kilku (kilkunastu) książek z tej grupy, ja czuję już taki przesyt, że łapię się za "sprawdzone" wielokrotnie tytuły typu "Cztery zmierzchy" czy "Dolina Muminków w listopadzie" :D
Marcin B.
Marcin B. 9 sierpnia 2011, 18:16
Podobno "Gniazdo światów" jest wybitne, naczytałem się mnóstwo dobrego o tej książce, ale nigdy nie mogę się zabrać, trochę mnie też przeraża rozmach konceptu.
Usunięto 1 komentarz
przysłano: 7 sierpnia 2011 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca