Literatura

Rzecz o powtarzaniu – „Pulsary” Michała Sobola

Istnienie nie jest niczym innym, jak grą procesów fizjologicznych i wynikających z niej skutków. Wszystko się, by tak rzec, rozjeżdża, a zadaniem ciała jako umownej i tymczasowej całości jest nie pozwolić rozpaść się jego elementom.

Podmiot wierszy Michała Sobola jest upartym obserwatorem rzeczywistości, który, by lepiej dostrzec to, co leży w jej zakamarkach, wpatrzyć się w jej tryby, mruży oczy z wysiłku. Na podstawie obserwacji wysnuwa swoje wnioski, a potem słyszy z ust sympatycznego pana Orkusza, albo widzi z działań samej natury, że wszystko jest wyłącznie jego, najczęściej nie całkiem zgodną z prawdą, interpretacją.

 

Taki obraz zdaje się rysować po lekturze Pulsarów, taki też nasuwa motto tomu – „Nie myśl, że po to stworzone zostały oczy człowieka, abyś patrzył” – wyjęte z traktatu O naturze wszechrzeczy Lukrecjusza[1].

 

Coś zatem uparcie sugeruje istnienie, by rzec po miłoszowsku, „podszewki świata”, prawdziwego wyglądu rzeczy, nie takiego, jakim odbierają go oczy człowieka. A przynajmniej nakazuje podejrzliwość wobec rzeczywistości, nietraktowanie działania zmysłu wzroku jako czegoś oczywistego, niedowierzające przyglądanie się mu (już okiem umysłu) i weryfikację tego, co bierze za prawdziwe. Przypomina to trochę – zaczerpnę z dość odległej od Lukrecjusza tradycji – postawę detektywa, albo – by trzymać się terminologii antycznej – sceptyka. Pierwszy trop wydaje się być jednak, przynajmniej z początku i w dość wąskim rozumieniu, właściwszy.

 

Ale prześledźmy najpierw pierwszy wiersz – Puls. Już w nim zarysowuje się perspektywa poznawcza:

 

Konieczność nawracania, ciągłej zmiany kierunku,

bo liście, one właściwie się gotują, to znaczy drzewa,

 

liście są automatyzmem mózgu porządkującego świat

za pomocą pamięci, tej pięści, wpychającej w otwarte

 

usta łąki zeszłoroczne siano. Gra w sen i przebudzenie

sprawia, że powroty muszą się powtarzać, a ciało

 

jak policjant ma stać na posterunku i nie zważać

na możliwość rozjechania. Zresztą musi być jeszcze ktoś,

 

kto sprawdza i jeśli trzeba, przerwie w momencie ogłaszania

wyroku, że to nie głuchy wiatr za szybą zawrzał[2]

 

Problem leży nie tyle w wadliwości samych narządów zmysłu, oczu, ale we względności samego otoczenia oraz prawideł rządzących istnieniem i przemijaniem. Drzewo to liście szumiące na wietrze, które, by uporządkować obraz rzeczywistości, mózg traktuje jako umowną całość (stąd jej sklasyfikowanie pod rzeczownikiem drzewo). Istnienie nie jest niczym innym, jak grą procesów fizjologicznych i wynikających z niej skutków. Wszystko się, by tak rzec, rozjeżdża, a zadaniem ciała jako umownej i tymczasowej całości jest nie pozwolić rozpaść się jego elementom.

 

Na szczęście dokonana przez świadomy, iluzoryczny (na dłuższą metę) podmiot, obserwacja nie jest pozostawiona samej sobie. „Zawsze jest ktoś / kto sprawdza i jeśli trzeba, przerywa w momencie ogłaszania / wyroku”. Mamy więc – z pozoru zewnętrzną – instancję krytyczną, coś w rodzaju sumienia, tajemniczego sceptyka, nieufnego wobec oszukujących nas w gruncie rzeczy wyobrażeń.

 

Życie – jeśli sformułować jego definicję na podstawie Pulsarów – jest tymczasową integracją przypadkowych elementów, posiadającą świadomość, która jednak, by móc choć trochę zacząć sobie radzić z rzeczywistością, nieustannie wytwarza mniejsze bądź większe iluzje. I te iluzje podmiot wierszy Sobola, chcący lub niechcący, dekonstruuje.

 

Można powiedzieć, że jest to coś w rodzaju samobójstwa. Samobójstwa symbolicznego. Świadomość, istniejąca wyłącznie dzięki tymczasowej, a więc iluzorycznej całości (ciału), by uporządkować to, z czego wypłynęła, sama wytwarza fikcję. Nie darzy jednak swego wytworu tym, czym jest (nie ma chyba zresztą po temu możliwości). Traktuje to raczej jako pomocne narzędzie. I o ile ma ów wytwór charakter czysto instrumentalny, to – według Sobola – nie należy tego w żaden sposób wartościować. Podkreśla on raczej przykry fakt, że podobne iluzje bierzemy całkiem serio za rzeczy namacalne, a ich praktyczność traktujemy jako wyznacznik prawdziwości. Przemijalność ginie nam – o ironio – z oczu i przez zapomnienie o niej przywiązujemy się do własnych wyobrażeń.

 

Jednak podmiot i bohater Pulsarów nie bierze wszystkiego całkiem na poważnie. Bada rzeczywistość, jak wzorowy empiryk, nie jest jednak pewny własnych ustaleń, a przynajmniej co jakiś czas jest z tej pewności wytrącany. Lecz nawet i wtedy nie traci rezonu. Podchodzi do badanego przedmiotu z pewnym dystansem, z niepozbawioną ironii subtelnością. Cennych wskazówek dostarczają mu wypowiedzi pana Orkusza (zawarty w tomie cykl zaciekawiających treścią i skomplikowaną, jednak nie pozbawioną jasności składnią, wierszy). Jego spostrzeżenia nie pozwalają na wydawanie utartych i powierzchownych opinii, a przy tym rzutują na patrzenie na zjawiska dawnej i minionej codzienności.

 

No dobrze, ale skąd tytuł? Czy chodzi o to, że obserwacja, jako punkt na nielinearnej linii czasu, stanowi jednostkowy fakt, a przez swoje powtarzanie się wpada w pewien rytm? Czy może raczej to zjawiska pojawiają się przed oczami z określoną częstotliwością? (Oczy z kolei – jako rzeczy „stworzone nie po to, by patrzeć” – stanowią jedynie pierwsze ogniwo procesu percepcji – dekonstrukcji i rekonstrukcji iluzji).

 

Zarówno jedna, jak i druga interpretacja wydają się być uprawnione. Nic w Pulsarach nie wskazuje na fałszywość żadnej z nich. Można nawet powiedzieć, że rytm płynący ze zjawisk – tak zewnętrznych jak i wewnętrznych wobec podmiotu (czy raczej – oczu) – przedstawionych w tych tekstach powstaje w punkcie stycznym, przy zetknięciu się wzroku z przedmiotem.

 

Tytuł książki Sobola może mieć charakter uniwersalistyczny. Pulsary – gwiazdy neutronowe – w regularnych odstępach wysyłają fale promieniowania elektromagnetycznego[3]. Puls krwi w tętnicach jest z kolei oznaką życia. Życie zaś to „gra w sen i przebudzenie”, do której się wraca, bo „powroty muszą się powtarzać”. Powtórzenie jest zatem istotą mniej lub bardziej aktywnego (świadomego?) istnienia. I poezji – jeśli przypomnieć sobie fragment z wiersza Tkaczyszyna-Dyckiego[4].

 

Wróćmy do wątku kryminalnego. Mówiąc o nim, miałem bardziej na myśli stworzoną na własną potrzebę figurę interpretacyjną, niż realnie istniejący w tych wierszach temat. Twierdzenie o nim nie jest jednak pozbawione prawdy. Jego istnienie sugeruje bowiem z początku kilka zastanawiających wierszy, każących czytającemu zadać zasadnicze pytanie: kto? Mowa o Rekonstrukcji, która przypomina opis miejsca zbrodni („Musiał stać pięć, sześć metrów stąd, nie dalej” – kto?), Czatach („Szła na mnie” – kto?) i Obrotach („to była jego szkoła” – znowu: kogo?). Płeć się zmienia, ale to chyba najmniej istotne. Można by to uznać za mylenie tropów, dezinformację. Mamy do czynienia z niejasnym przeczuciem, jakby za tym wszystkim ktoś się ukrywał, jakby rzeczywistość nie była może bezosobową konstrukcją. Lecz to tylko domysły.

 

Podmiot Pulsarów jest detektywem codzienności, kimś, kto idąc śladami Tajemnicy, stara się zajrzeć pod wspomnianą „podszewkę świata”. Czytelnik, wodząc wzrokiem po kartach książki, powiela jego działanie. Usiłuje rozwikłać jego własną zagadkę. Z tego przedziwnego zapętlenia odczuwa na dodatek przyjemność estetyczną.

 

Drobnym mankamentem Pulsarów jest nadmierna „prozaizacja” niektórych wierszy. Mam wrażenie, że cały cykl o panu Orkuszu mógłby być równie dobrze zapisany bez podziału na wersy. Nie straciłby przy tym nic na uroku, a podkreśliłby swój aspekt poznawczy. Wystarczy, że frapującą formę tworzy składnia tworzących go tekstów. Mimo to książka Michała Sobola stanowi bardzo ciekawą, nierzadko zaskakującą propozycję dla miłośników filozoficznych rozważań na gruncie codzienności. Zawiera bardzo solidnie napisane wiersze, które powinny zwrócić uwagę każdego dociekliwego czytelnika. Nie tylko poezji.

 

 

 

Jakub Antolak

 

 

Michał Sobol, Pulsary

Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2013

stron 84, okładka miękka

 

[1]Michał Sobol, Pulsary, Warszawa 2013, s. 3

[2]Michał Sobol, Puls, [w tegoż:] Pulsary, Warszawa 2013, s. 5.

[3] http://pl.wikipedia.org/wiki/Pulsar

[4] Istotą poezji jest nie tyle zasadność / co bezzasadność napomknień i powtórzeń.

Jakub Antolak

Jakub Antolak

35 z Warszawy
9 artykułów 3 teksty 10 komentarzy


przysłano: 26 sierpnia 2013 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca