Literatura

Lament nad językiem. „Vida local” Tomasza Pułki

Człowiek jest istotą językową, a poprzez język przekazuje idee przekładające się na nasze zrozumienie światów wewnętrznego i zewnętrznego. Pułka postanowił zanarchizować te uporządkowane (i oględnie przeze mnie określone) terminy, wykazując problemy, z jakimi się spotykamy podczas prób wysłowienia niewyrażalnego.

 

Niełatwo jest przyznać się do bezradności. Niełatwo jest poczuć się opuszczonym przez wszelkie teorie próbujące nam wyjaśnić część zjawisk zachodzących w świecie (literackim). Wreszcie niełatwo jest znaleźć się w nieprzyjaznym naszym zmysłom środowisku (literackim). Czujemy się wtedy oszukani, odrzuceni i pozbawieni mocy sprawczej. Chce nam się płakać i wyprzeć doświadczenie, nazywając je bezsensownym czy bezcelowym. Wydaje się, że wpadamy wtedy w jakiś mały nurt wielkiej rzeki, która postanowiła nas, poniżonych i mokrych, wypluć na brzeg zamieszkały przez endemiczne gatunki przypominające warany z Komodo, ale znacznie bardziej niebezpieczne i głodne. Jesteśmy oczywiście nieprzygotowani na ich atak, więc bronimy się znalezionym pod ręką patykiem i rzucamy bestiom piasek w oczy, mając nadzieję na rychłą ucieczkę.

 

Taka właśnie bezradność dopadła mnie w Vida local Tomasza Pułki.

 

Zdałam sobie sprawę, że szukanie sensu lub celu jest przeciwskuteczne. Autor przekroczył granicę zrozumialności w bajkowy i fantazyjny sposób przestając naginać zasady gramatyki i ortografii – a łamiąc je właśnie. Książkę można czytać wyłącznie samą przez się, więc pozwolę sobie na cytat ilustrujący moje gorzkie żale nad lekturą: „Sprawa – wydawałoby się – prosta, lecz do wciśnięcia guzika Rekrutowany mógł użyć tylko i wyłącznie lewego obcasa buta swojego kolegi. Jak to się przekładało na jakość wyników – nie wiemy po dziś dzień” (s. 43). Być może sens jest w braku celowości, choć jestem w stanie przyjąć wyjaśnienie, że celem jest brak sensu.

 

Ale dość już żartów. Archaiczna strukturalna hermeneutyka nie opowie nam niczego ciekawego o Vida local, ponieważ zaczynając czytać któreś z trzech zawartych w książce opowiadań musimy wywiesić białą flagę. Nie ma jednej, mniej lub bardziej oczywistej, wiedzy o języku, tak samo jak nie jesteśmy w stanie znaleźć wyczerpującej odpowiedzi na pytanie o człowieczeństwo. Człowiek jest istotą językową, a poprzez język przekazuje idee przekładające się na nasze zrozumienie światów wewnętrznego i zewnętrznego. Pułka postanowił zanarchizować te uporządkowane (i oględnie przeze mnie określone) terminy, wykazując problemy, z jakimi się spotykamy podczas prób wysłowienia niewyrażalnego.

 

Radykalny sposób przeprowadzenia narracji i eksperymentów na żywym ciele języka nie ma swojego odniesienia do znanego nam stanu czy zdarzenia, choć możemy wykazać literackie nawiązania, chociażby do zafascynowania poezją uprawianą przez Andrzeja Sosnowskiego. Opowiadania składają się z cytatów, porównań, pociętych na drobne atomy sygnałów okołoliterackich, majaków sennych i narkotycznych, mixtape'ów sklejonych z wyobrażeń i zdarzeń. To bardziej studium wspomnianej już bezradności, niż próba przekazu. I właśnie dlatego pomiędzy tymi gagami, żartami i błahymi nawiązaniami wyczuwam jakiś rodzaj smutku.

 

Każdy lament jest lamentem nad językiem, tak samo jak każda pochwała jest nade wszystko pochwałą imienia”1. Lament to lęk przed nieznanym, a pochwała jest ulgą, jaką jest w stanie wnieść nazywanie. Tej drugiej właśnie brakuje bardzo wyraźnie w Vida local. Jesteśmy bezradni, przyznajmy to w końcu. Nie nazwiemy tego, czego nie znamy, a nie znamy samych siebie, własnej językowej istoty i tego, co taka wiedza może za sobą nieść. Dlatego nie poważyłabym się do odczytywania tych opowiadań tylko w kategoriach krotochwili czy literackiego skeczu, ale jako specyficzny wywód o niewyrażalności i samopojmowaniu.

 

Prawdziwa tragedia rozgrywa się właśnie na polu języka. Jesteśmy jego więźniami. A jeżeli tak, to co szkodzi nam spróbować uciec? To właściwa tragedia książki Pułki. Głęboka świadomość uwikłania się w pojęcie rzeczywistości poprzez jego symbolizację wyrażaną w języku, a jednocześnie desperacka próba przezwyciężenia tej „fałszywej” czy może „zafałszowanej” istoty bycia.

 

Vida local to książka bezkompromisowo próbująca poradzić sobie z naszymi ułomnościami, a równocześnie piękne świadectwo klęski wyrażalności. Nie zapominajmy o tej klęsce.

 

 

Tomasz Pułka, Vida local

Wydawnictwo Ha!art, Kraków 2013

okładka miękka, stron 80

 

_________________________

1 Giorgio Agamben, Wspólnota, która nadchodzi, Warszawa 2008, s. 65.

Martyna Daszyńska

Martyna Daszyńska

34 Wrocław
4 artykuły


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Tomek
Tomek 20 września 2015, 12:09
„Narkotyki stanowią modelowy przykład nieskażonej znaczeniem inspiracji” (T. Pułka). Pani Martyno, tragedia rozgrywa się na płaszczyźnie pani roszczeń, a Pułka sobie folguje i swawoli, ucieka od opresji wyrażania, nie nurza się w niej. Jest w tym jakiś rodzaj rozpaczy, zgoda, ale zbyt silnie Pani to akcentuje.
przysłano: 5 grudnia 2013 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca