To książka niezwykle aktualna. Książka potrzebna. Jedna z tych, które pozwalają mieć nadzieję, że literatura uczy. I że jej dydaktyzm nie musi wcale opierać się na powtarzaniu baśniowych schematów ani na utartych alegoriach. Nie musimy stwarzać wzorców, ale mówić, że można poza nie wyjść. Szczególnie dziś, w obliczu mnożących się porad i wskazówek, nakazów i zakazów; gdy dążenie do satysfakcji zbyt często utożsamia się z osiąganiem narzucanego wzorca.
Kim jest ślimak Sam?
Przede wszystkim: ślimakiem. I jak wiele lądowych ślimaków nie ma określonej płci, a może konkretniej: jest hermafrodytą. Takim uczyniła go natura. To naturalne. Podobnie jak to, że marmozety i tamaryny uprawiają poliandrię, a wargacze zmieniają płeć; a czarnym łabędziom zdarza się życie w parach jednopłciowych. Natura nie uczyniła swych dzieci jednorodnymi. Natura zda się lubić różnorodność.
Po drugie: uczniem. Kiedy go poznajemy ma po raz pierwszy iść do szkoły. To dla bohatera duże wydarzenie. Jak dla większości dzieci. I dla większości dzieci ważne jest, jak na ich obecność w szkole zareagują rówieśnicy.
Co się stanie, gdy pani każe klasie podzielić się – w ramach podtrzymywania schematów – na chłopców i dziewczynki? Co zrobi zdezorientowany/a Sam? Liczmy na to, że znajdą się w klasie (i nie tylko w klasie) takie zwierzątka, które pomogą mu w odnalezieniu własnej tożsamości oraz zaakceptowaniu siebie.
Kim jest ślimak Sam? to aktualna i potrzebna książka, która podejmuje trudny temat akceptacji inności. To nowoczesna bajka odpowiadająca na potrzeby dzieci, które coraz częściej mają problemy z akceptacją inności tak u drugiego człowieka, jak i u samych siebie.
Kto zaś uzna, że ten problem nie istnieje, że to tylko pusta opowiastka, to najwyraźniej nie wie, co się dzieje w szkołach i nie słyszał o samobójstwie Dominika z Bieżunia.
Zapytajcie więc siebie, kim jest Sam. I pod żadnym pozorem nie zmieniaj tego na pytanie: kim Sam według mnie powinien być? Książka Marii Pawłowskiej i Jakuba Szamałka to dobra lektura dla dzieci oraz rodziców. Książka do wspólnej lektury i impuls do ważnych rozmów.
Kim jest Sam?
Maria M. Pawłowska, Jakub Szamałek
Krytyka Polityczna, Warszawa 2015
----------------------------------------------
wykorzystano ilustracje Katarzyny Boguckiej
Michał Domagalski premium
42 Poznań/Ostrzeszów
626 artykułów
70 tekstów
2127 komentarzy
Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota od kwietnia 2015 do października 2016. Jako poeta debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015. Mieszka w Poznaniu. Na stronach Biura Literackiego…
Zasłużeni dla serwisu
|
Niestety odrzucenia inności wielu zostało nauczonych dość wcześnie. Jeszcze będąc dziećmi. Dobrze by było, gdybyśmy dzieci - póki są dziećmi - nie zmuszali do przyjęcia naszych światopoglądów. Niestety jest inaczej.
Dzieci, szczególnie chłopców w pewnym wieku, nie zmusimy do subtelności i fascynacji kolegą, który postanowił zacząć stylizować się na Davida Bowie.
Pozdrawiam
Świetna satyra na sam pomysł napisania takiej książki to skecz kabaretu Koń Polski o próbie uzyskania pozwolenia na otwarcie sklepu w którym muszą być nie tylko toalety dla pań czujących że są panami i odwrotnie, ale i dla dzieci z takimi samymi zachowaniami.
Czasem mam wrażenie, że świat upadł na głowę a ci, którzy próbują go podnieść usilnie starają się, by stał na rzęsach. "Nie ogarniam, Jezus Maria, nie ogarniam..."
Nic już nie jest normalnie, a gdy się o tym mówi głośno zaraz wyzywają człowieka od ...fobów jakiś tam. zdziwaczenie społeczeństwa jest w jakiś sposób proporcjonalne do jego zamożności i ilości oglądanych paradokumentów... ech... świat schodzi na psy...
Poza tym: wydaje mi się, że tak zwani normalni dorośli (choć jak pisał Orwell: "Normalność nie jest kwestią statystyki") mają problem pojąć wiele rzeczy właśnie dlatego, że taki nie inny świat im pokazywano i takie nie inne normy im wpajano.
Jedni chcą mówić o tym, że gdzieś tam istnieje Bóg, że było ponoć coś takiego jak niepokalane poczęcie, inni, że istnieje reinkarnacja, a jeszcze inni pokazywać, że świat składa się z różnych elementów... Po co prać im mózgi jednym, drugim lub trzecim? Może po prostu pokazać, że ludzie myślą różnie? Może nauczyć ich bycia krytycznym wobec wszystkich poglądów? Które wybronią się w oparciu o naukę?
I nie mogę zgodzić się, że świat schodzi na psy. Jest ciągle równie dziwaczny jak był kiedyś. Tylko mamy inne rodzaje dziwactw.
A jeszcze a propos "poglądów, które wybronią się w oparciu o naukę", to taka polityka "mieszania płci" jest mało racjonalna, tak samo nietraktowanie pewnych zaburzeń tożsamości czy homoseksualizmu jako zaburzeń właśnie. Zauważ, że liberałowie i postępowcy nie posługują się argumentami, logiką, a jedynie emocjonalną narracją i tym, że "wszystko wolno".
Chciałbym, aby ślimak Sam nie musiał się chować. Żeby nie musiał się wstydzić. Tak jak nie powinien się wstydzić nikt inny z innych powodów.
Poza tym, czy ja komuś wmuszam mieszanie płci? Nie wydaje mi się. Może robi to ktoś inny w innym miejscu. Ja nie chcę, aby wzór Sama był jedynym i że wszyscy mamy do niego dążyć. Chcę, aby po prostu nie musiał czuć się gorszy. Nikt też nie musi go gloryfikować. Można nadal obok czytać baśni klasyczne, stare bajki. Nawet trzeba, aby pokazywać różne wzorce. Pokazywanie jednego - takiego, czy innego - to właśnie - posłużę się zwrotem wprowadzonym do tej dyskusji przez xminutkę - pranie mózgu.
Czy bycie hermafrodytą, czy homoseksualizm jest czyjąś tożsamością czy zaburzeniem jej właśnie? Wydaje się, że jest częścią ludzkiego ja to kim się czuje i kto go seksualnie pociąga. Ja na przykład - jako heteroseksualny mężczyzna - odczuwam pociąg do kobiet. Nie wszystkich. I raczej sobie tego nie wmawiam. Tak po prostu mam. Myślę, że seksualność to część mnie, a nie zaburzenie tożsamości.
Co do liberałów i postępowców. Może lepiej ich tu nie przywoływać, póki sami się nie zjawią, aby bronić siebie. Zostawmy rozmowę między tymi, którzy już tu są i chcą rozmawiać. Co Ty na to?
Chodzi mi o to, że - wbrew temu cytatowi z Sartre'a - nie jesteśmy tym, co z siebie zrobimy (czy też jak się wykreujemy, w zależności od tłumaczenia), ale jest obiektywna prawda o nas samych.
Według mnie nie. Ktoś intersubiektywnie może być homoseksualistą, ale raczej trudno będzie go intersubiektywnie uznać za Napoleona.
Jeżeli chodzi o homoseksualizm - nie twierdzę, że ten pociąg seksualny nie istnieje, że jest urojony. Istnieje naprawdę. Tak jak istnieje naprawdę pociąg seksualny w przypadku pedofila do dziecka.
Pytanie jest inne. Czy tylko dlatego, że taki pociąg istnieje mamy uważać go za dobry?
Co zaś do popularnego ostatnio porównywania pedofilii do homoseksualizmu: uważam je za zupełnie nietrafione. Bo jeżeli homoseksualista czy heteroseksualista ulega swemu pociągowi i uprawia seks z inną osobą, to zapewne za jej zgodną. Inaczej jest to gwałt - tak w związkach hetero jak i homoseksualnych.
Pedofilia jest właściwie gwałtem w ogóle. A przynajmniej czyni nieświadomej osobie krzywdę. Uleganie takim skłonnością, jako krzywdzącym, uznaję za złe. Nie mogę za dobre lub złe uznać hetero lub homoseksualności, gdyż moralnie jest ona obojętna. Nikogo nie krzywdzi. Oczywiście zdarzają się gwałty i inne złe praktyki seksualne tak u homoseksualistów jak i hetero. Nie godzi się jednak wyciągnąć wniosku, że skoro jakiś mężczyzna zgwałcił kobietę, to heteroseksualizm jest zły. Nie uważasz?
To nie żaden "postęp" - to raczej krok wstecz.
Wszystko to także z prostej, racjonalnej przyczyny. Akt pomiędzy osobami tej samej płci nie ma żadnego sensu biologicznego. Mimo że świat zdaje się o tym zapominać (także ze względu na antykoncepcyjne nastawienie) główną jego rolą - nie jedyną, ale podstawową - jest prokreacja.
Z tego też powodu zupełnie nieuzasadnione są choćby wszelkie postulaty homoseksualnych "małżeństw". Z łaciny przecież małżeństwo to matrimonium, a więc ten pierwszy człon mówi, że jest jakaś matka - rodzicielka...
Jeśli chodzi o osoby, które biologicznie i genetycznie (czyli moim zdaniem obiektywnie i w możliwy do potwierdzenia sposób, a przecież jesteś zwolennikiem naukowości) są jednej płci, a ich psychika mówi co innego, to dlaczego nie skupiamy się na leczeniu psychiki, ale manipulujemy ciałem? Moim zdaniem to zupełnie nielogiczne, że ingeruje się w zdrowe ciało, a nie bada psychiki człowieka.
To tak jakby chory umysł anorektyczki miał być wskaźnikiem prawdy o jej wyniszczonym ciele, a przecież ten umysł ciągle mówi, że jest otyła.
Nie jestem zwolennikiem liberalizmu i nie uważam, że można wszystko jedynie z tego powodu, że ktoś czegoś chce. To że ktoś ma jakieś pragnienia i potrzeby nie znaczy, że one są dobre, nawet jeżeli zgodne z jego sumieniem.
Nigdzie też nie zaproponowałem zmian cielesnych u osób. Jeśli tak zrobiłem, to mnie popraw. Używasz na szczęście osoby pierwszej, więc czuję, że nie muszę odpowiadać, bo to bardziej pytanie skierowane jest do jakiegoś grona osób, do których Ty należysz. Jakie jest moje zdanie na ten temat? Przykro mi, ale go nie mam. Nie jestem specjalistą w tym zakresie. Wszystko, co chcę powiedzieć, to to, że nie powinno się takiej osoby piętnować. Bo przecież nie nazwiemy pomocą odsuwanie jej od społeczeństwa i szkalowanie na każdym możliwym poziomie, jak to ma się w przypadku Sama z książki, pod której recenzją trwa ten spór.
Co do etymologii słowa małżeństwo, to w języku polskim nie ma ono wcale nic wspólnego z łaciną. I jego etymologia jest trochę inna. Po drugie język to struktura żywa, która zmienia się na przestrzeni lat, a tym bardziej wieków. Znaczenia się przesuwają, zniekształcają, ukonkretniają. I na szczęście w naszej kulturze mogą brać ślub osoby, z których związku nie będzie dzieci. Nie będzie tam biologicznej matki. Ludzie bezpłodni mogą wziąć ślub. Chyba im tego się nie zabroni. Nie powinniśmy im zakazywać również uprawiania seksu tylko dlatego, że to - jak piszesz - "nie ma żadnego sensu biologicznego". Czy może jednak powinniśmy? Czy to źle uprawiać seks ze świadomością, że nie doprowadzi do prokreacji? Jeżeli to jedyny argument przeciwko homoseksualistom, to chyba tak. Czy również powinniśmy zabronić stosowania metod naturalnej antykoncepcji, na którą przyzwala chyba Kościół Katolicki - nie wiem, jak to jest w innych wersjach chrześcijaństwa? Po takie środki – o ile pamiętam z wywiadu jego żony – sięga nawet Terlikowski. Zakazać mu?
Jeszcze etymologia. Gdyby tak uparcie bronić pierwszych znaczeń słów, to ten poganin, na którego się powołujesz, mógłby stać się drwiną z mieszkańców wsi. Lepiej więc pozwólmy językowi na to, co z nim się dzieje od zawsze – na zmiany.
Trudno mi zgodzić się też z postawieniem w jednym miejscu aktów homoseksualnych z zoofilią. Z prostych i oczywistych przyczyn. Chyba nie muszę ich tutaj przytaczać, bo zrobiłem to, kiedy w poprzednim komentarzu mówiłem o pedofilii.
I chyba jednak nastanie chrześcijaństwa nie spowodowało odejścia od homoseksualizmu, zoofilii, seksu pozamałżeńskiego… To nadal się działo. Zdaje się, że nawet w średniowieczu.
Bo i zresztą chrześcijaństwo, choć częstokroć posługując się ogniem i mieczem, zdominowało wiele umysłów, to nigdy nie wyrugowało innych poglądów na stałe. Wystarczy przyjrzeć się dzisiejszym zwyczajom lub zauważyć, że „O rzeczywistości” Lukrecjusza trwało przez całe wieki średnie.
Ze względu na wyjazd rodzinny ten komentarz publikuję dopiero teraz, więc może nie wszystko, co chciałem, udało mi się w nim zawrzeć, ale pewnie dalsza dyskusja pozwoli mi odświeżyć myślenie.
Wojtku, mam nadzieję, że w żadnym wymiarze Cię nie uraziłem.
Mówiłeś o bezpłodności. Czyli przyznajesz, że jest to choroba, tak? I niemożność posiadania dzieci jest pewnym upośledzeniem. To, że są tacy ludzie nie sprawia przecież, że sensem seksu nie jest prokreacja.
To jest różnica między zdolnością a przypadłością. Pary heteroseksualne mają naturalną zdolność do posiadania dzieci, ale ze względu na przypadłość mogą nie mieć możności je spłodzić. Natomiast homoseksualiści nie mają tej zdolności z natury.
Prokreacja to nie jest cel jedyny, wspomniałem o tym. Nauka Kościoła widzi jeszcze (prócz funkcji prokreacyjnej) funkcję jednoczącą. Nie zamierzam więc żadnemu małżeństwu odbierać prawa do tego. Chrześcijanie uznają dziecko jako dar Boży, ale nie jest powiedziane, że każdy będzie je miał.
Jeśli chodzi o dzieci przysposobione, jeśli weźmiemy pod uwagę taką możliwość, to istnieje duża wątpliwość natury wychowawczej, psychologicznej, społecznej. Nawet jeżeli nie ma tej biologicznej rodzicielki, dziecko potrzebuje matki i ojca. Nie dwóch ojców i nie dwóch matek. Takie są (znów używam tego słowa) naturalne potrzeby człowieka.
W starożytności homoseksualizm był raczej ucieczką od seksualności (jak np. w Sparcie, w czasie długotrwałych wypraw wojennych), nie jej normalną realizacją. Bywał także rodzajem towarzyskiej ekstrawagancji, na którą przyzwalano (np. w Rzymie czy Grecji, gdzie jedni byli pederastami, drudzy zoofilami, trzeci homoseksualistami itd.), raczej oznaką zepsucia, co zresztą charakterystyczne dla schyłku cywilizacji.
Przyzwalano na to, ale nawet wtedy nikomu nie przyszło do głowy, żeby to usankcjonować. Jak myślisz dlaczego? Tak samo z jakiegoś powodu
za zboczenie uważane jest kazirodztwo.
Michale, będę kontynuował za jakiś czas, teraz to mnie nie będzie.
Sensem seksu przestała być wyłącznie prokreacja, w momencie, kiedy od natury przeszliśmy do kultury. Nawet religia chrześcijańska zwraca uwagę, że w świecie natury jesteśmy wyjątkowi (nie wiem, czy - lepsi). Dodatkowo sam stwierdzasz, że seks ma funkcję jednoczącą - dlaczego zabraniać się jednoczyć homoseksualistom, a przyzwalać tylko tym, którzy według określonych grupę spełniają normę. Kto tym grupą dał prawo o decydowaniu?
Widzę, że masz sporą wiedzę na temat natury człowieka, na którą się powołujesz. Skąd przekonanie, że w ludzie muszę być wychowywani przez dwie osoby różnej płci? Czym może szkodzić im wychowanie przez jedną osobę lub przez dwie tej samej płci - pomijając oczywiście problemy z wyśmiewaniem, którego uczą dorośli i chyba naturalną potrzebą ów żenujące obrażanie inności tego nie wyjaśnimy?
Poza tym, czy wszyscy muszą odnaleźć szczęście w narzuconej normie? Normalność ma znowu stać się kwestią statystyki?
Od czasów starożytności i średniowiecza zmieniło się wiele. To nie jest wina homoseksualistów ani moja. Jeszcze sprawy małżeństwa na początku dwudziestego wieku wyglądały inaczej - czasami wystarczyło zmienić wiarę, aby unieważnić związek etc.
Dzisiaj rzeczywistość jest o wiele bardziej usankcjonowana. W związku z tym warto zwrócić uwagę, że także związki jednopłciowe chcą mieć papier na to, co między nimi. Homoseksualizm był zawsze, nie zawsze czasu mobilizowały go do tego, aby się legalizować.