Komentarze
Jak powszechnie wiadomo, i w życiu i w literaturze ważne jest pierwsze wrażenie. Na co, w pierwszej kolejności, zwróciliście uwagę, czytając opowiadanie tego niewątpliwie utalentowanego prozaika? Rozbawiło Was, zaintrygowało, czy zdenerwowało? Zgodzicie się z opinią z „Przedsłowia”, w następujący sposób rekomendującą prozę Filipa Surowiaka: „Momentami odnoszę wrażenie, że tylko się bawi, bo zbyt łatwo odpala fajerwerki słownych lub intertekstualnych skojarzeń, ale już po chwili dostrzegam, że zostałem wciągnięty w jakąś deliryczną groteskę lub posępną komedię, jaką niestety bywa nasze życie. Jest to ten typ prozy, której klimat lubię(...), w której krzyżują się ze sobą trywialność i tajemnica, outsiderska dezynwoltura i piekąca świadomość absurdu istnienia”?
Do dzieła, Wywrotowcy!
Skoro wykreowany został "zamrożony ananas w stanie nieważkości", to powinien być pociągnięty do końca. Czy to on kocha Patrycję i ma ochotę na piwko w ostatniej kwestii, czy też już go nie ma, bo pisarz o nim zapomniał? Takich obrazowych wizji nie tworzy się po nic. Jako efekciarstwo same w sobie nie są potrzebne. Powinny stanowić jakąś potrzebną część narracji.
I jeszcze uwaga formalna. Gdy bohaterka mówi i nikt jej nie przerywa, także narrator opisami, to nie ma sensu mnożyć akapitów. Taki zabieg wersyfikacyjny jest niezrozumiały.
Hemingway mawiał, że w literaturze „prawdziwie poważny stosunek do pisania jest jedną z dwóch rzeczy absolutnie niezbędnych. Drugą, niestety, jest talent”. Jak dla mnie, Surowiak bezapelacyjnie dysponuje talentem. Dlatego nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że efekciarskich wizji nie tworzy się po nic. Jeśli się ma talent, to należy się nim popisać.
Czekam na więcej spostrzeżeń i uwag dotyczących Waszego pierwszego wrażenia.
A tymczasem druga kwestia: intertekstualność. Barmanka powołuje się na egzystencjalistę Sartre'a - dlaczego?
Jeśli i intertekstualność chodzi, to pojawia się również RAJ UTRACONY i myślę, że ten utwór też może wiele pomóc w odkrywaniu sensu opowiadania.
I tak w ogóle, to podoba mi się. Żadnej toporności nie widzę, raczej się ubawiłam, a fragment z panem ananasem - cóż, żałuję, że sama tego nie napisałam. Uważam, że styl opowiadania jest jak najbardziej adekwatny do bohatera-narratora. A na ile wypowiedzi wszystkich bohaterów mają być głębokie? Podejrzewam, że na tyle, na ile kieliszek pozwala. To są dokładnie takie rozmowy, jakie prowadzą Polacy, gdy się napiją: albo zgrywają znawców polityki, albo filozofii.
To akurat taki typ prozy, który lubię, ponieważ pozostawia punkty zaczepienia, do których można powrócić i podrążyć, odkrywając kolejne sensy.
Czy dobrze gdzieś wyczytałam, że książka zawiera wątki autobiograficzne?
Słabe momenty, np. jak dla mnie grafomańskie: "ciągnie monolog", "kolega podjął rękawicę" itp.
Wydźwięk: na plus.
Co do intertekstualności: Zauważalna. Sam Sartre dwukrotnie. W końcu ów zamykający pierwszy akapit "Piknik w piekle" to prawie owe "Piekło to inni". "Raj utracony" jak najbardziej. Poza tym postacie literackie (w tym przypadku odwołanie do ich literackości, bo przecież nie historyczności) Jezusa i kolegów.
Oczywiście, Jarosławie, tego dnia nic się nie dzieje w kawiarni (w której za ladą - nie barem!- jest barmanka), więc dziewczyna ma czas na oczkowanie.
Dominiko, czy autor ma talent? Jak dla mnie po tym fragmencie tego nie widać. Jest on raczej przeciętny.
Wrażenia mam dość straszne. Wszystko mocno zalatuje mi wodą toaletową "Dorota Masłowska", to pomieszanie barowej rzeczywistości z potoczystymi fragmentami jak po amfetaminie, ten Sartre i te oczka. Cała różnica polega na tym, że Pani Dorota uprawia swój dresing całkiem wdzięcznie, a tutaj jest przeraźliwie topornie. Na początku wali mi w oczy dwukrotne powtórzenie "niczym". Potem "nie pomnę". Za bardzo kiczowate i oklepane, bym mogla zaliczyć to do warstwy sacrum, zbyt wysublimowane (mimo wszystko) na profanum.
Dorotka M., ale nie tylko. Dołączają do niej średniej klasy utwory z czasów Polski Ludowej; te dialogi pozbawione pierwiastka uwiarygodniającego psychologię postaci, pełny wykład marksizmu-leninizmu w każdej kwestii. Główny bohater, któremu trzeba wytłumaczyć, co jest słuszne, a co nie.
"Barmanka powołuje się na egzystencjalistę Sartre'a - dlaczego?"
Nie wiem, może z jakichś względów Autor uznał, że Sartre jest mniej oklepany, niż Schopenhauer albo Cioran.
Panie Jezu, naprawdę, marzę o utworze, w którym wspomniany będzie, nie wiem, Wittgenstein. Albo Popper. Lub ktokolwiek inny.
Od początku do końca opowiadania odnoszę wrażenie, że nie chodzi tu o pisanie, tylko o autora, który uprawia pisanie, macha mi zza tekstu, próbując przekonać, iż ma w głowie szalenie mądre rzeczy i że ja te mądre rzeczy stanowczo powinnam kupić.
Nie kupuję.
W ten sposób "Dwadzieścia siedem oczek" jest naprawdę frapującą literaturą.
@Rafał Kwiatkowski: "Autorytarny głos mędrca, który klepie banały". To byłaby słuszna uwaga, gdyby Surowiak zostawił nas w bez ostatnich wypowiedzi bohaterów. W tym momencie nie powinniśmy brać bardziej na serio tych słów, chociaż możemy - na potrzeby interpretacji.
@Jarosław Klebaniuk: Literatura nie musi być realistyczna, naturalistyczna itp. Twój komentarz brzmi niemal jak wypowiedź programowa. ;)
@Dominika Ciechanowicz: Co do słów Hemingwaya, sądzę że w takim razie Surowiak ma tylko 50% szczęścia. Hemingwayu, płoń.
Dlaczego barmanka rozmawia o Sartrem? Najwyraźniej ostatnio go czytała... Wiadomo, że jest bardzo popularny w wielu kręgach, bowiem jest bardzo literacki, niemal aforystyczny i dość klarowny. Jako autor książek pojawia się, aby wyjaśnić genezę wywodu Patrycji, natomiast nas bardziej powinno interesować motto opowiadania. Tyle, że jest to znów proste, co wyjaśniają słowa barmanki.
Marcin, Surowiak ma 50% procent szczęścia - w sensie, że nie ma tu poważnego stosunku do pisania? Dobrze rozumiem?
Bo ten zarzut ma chyba rację bytu - już pojawiło się zdanie o błahej tematyce.
Co sądzicie - zbyt błaha, by nazwać to dobrą prozą? Nie pierwszy to i nie ostatni człowiek, który siedzi i pisze o tym, że siedzi i pije. Ale z drugiej strony - mamy tu krytykę zinstytucjonalizowanej religii, mamy te wszystkie nawiązania, które tak świetnie wychwyciliście...
Wydaje mi się też, że raczej mamy tu do czynienia z krytyką sprowadzania praktyki religijnej do bezmyślnego rytuału, a nie z krytyką katolicyzmu jako takiego.
Zatem zastanawiam się czy autor-narrator-bohater ma ambicję do bycia Lucyferem, który się przeciwstawił Bogu (tej procesji) i został zrzucony w otchłań (do knajpy/w pijaństwo/włóczęgę itd.)? Co o tym myślicie? Bo kurcze, przywołanie Miltona chyba nie było tylko po to, aby pochwalić się erudycją?
Jeśli chodzi o krytykę Kościoła, instytucji czy te bezmyślne rytuały - to rzeczywiście, z tym się Surowiak nieco spóźnił. Taki dość popularny chwyt w prozie polskiej. Chciałabym zapytać naiwnie skąd to się wzięło, ale nietrudno jest odpowiedzieć sobie. Inna sprawa, czy ten śmiech nie staje się już tak samo bezmyślny, jak rytuały, które krytykuje?
Sporo w "Wiązkach" prób uchwycenia się płaszcza, na którym prześlizgnęli się inni twórcy. Chlańsko, wyzwolenie seksualne, sprawy religijne, przejście z jakiejś wiochy do dużego miasta i wiążące się z tym zagubienie - no nic nowego... ale i tak żałuję, że nie zostało przytoczone inne opowiadanie w barze o tym, jak można obudzić się w dobrym humorze i ile trzeba się nawalczyć w polskich realiach, żeby ten dobry humor utrzymać.
O całym tomiku nie będę się wypowiadał, bo nie zapowiada się po lekturze tego fragmentu na czytanie całości.
Opowiadanie należy do tych, które przeczytałem i do którego nie wrócę. Jest pomysł - "sztrykowane" rozważania barmanki. To plus. Ładne porównanie do "zdobywania" Ziemi, tego jej zróżnicowania równoleżnikowego i południkowego. To zdecydowanie dobry fragment.
Myślę, jak powiedział Marcin, że nie można tego tekstu traktować poważnie. Bo jeśli tak, rozważania to płytkie. Nudzi mnie już ta nieustanna wojna polsko-polska i podział na moherowców i komuchów, pisowców i peowców itd. itp. Wszystko sprowadza się do narosłych stereotypów i podpuszczania jednych na drugich. I "widok" procesji w tym opowiadaniu i jej krytyka też należałaby do tego podejścia. "Z nawiązań i krytyki katolicyzmu nie ma jeszcze dobrej literatury. " - ot co. Nic tu nowego w tym zakresie. Wystarczy włączyć telewizor, otworzyć gazetę, posłuchać ludzi w autobusie. Żadnej głębi.
I zastanawiam się, czy przypadkiem, mając na uwadze nie całkiem poważne podejście do tego tekstu, to tak naprawdę nie samokrytyka bohatera, który próbuje w ten szczególny dzień, gdy "normalny polski obywatel" idzie w procesji, nie pić. Chociaż tak naprawdę nie reprezentuje sobą nic więcej - patrz zakończenie. Ale takie spojrzenie też byłoby pozbawione głębi, prawda?
Ta sztrykująca barmanka sprowadza nas na właściwe miejsce dla każdego - jeden ma swoich 27 kroków w procesji, 27 wyklepanych modlitw, inny 27 oczek, jeszcze inny 27 łyków piwa... i to życie, które kryje się gdzieś pomiędzy z całą głębią.
Pomysł tak, wykonanie nie. Autor talent ma, ale to jeszcze nieoszlifowany SUROWIAK. Czy diament - nie wiem. Może tylko agat.
"Widzę ich, jak roztapiają się w tym przerażającym upale i nie chcę nawet rozumieć, w imię czego robią, co robią"
Chyba najbardziej lubię i szukam w literaturze czegoś co opisze moją rzeczywistość, czegoś co nazwie nienazwane, czy czute ale nie zauważone. Kiedy mogę się w duchu zaśmiać i powiedzieć "o tak, wiem jak to jest". Wtedy jest to dla mnie dobra literatura. I właśnie tak się czuję, jak czytam to opowiadanko.
"starając się jak najmniej zrozumieć, żeby przypadkiem nie ponieść porażki"
O kurcze, to dla mnie prawie jak definicja religijności. Jak czytam ostatni monolog w którym jest ten cytat, to rozumiem co Pan Kierowca miał na myśli pisząc, że nie wiadomo czy się śmiać czy płakać przy czytaniu tego autora. Ponieważ z jednej strony negliżuje coś co wszyscy znamy i nam się nie podoba, a z drugiej storny żyjemy w tej rzeczywistości więc, trudno śmiać się z samego siebie.
To opowiadanie, to takie niby frywolne, szeleszczące śmiesznie słowa, a z drugiej strony nasycone jest polskością i nie wiesz nawetk kiedy ją wypijasz.
Oglądałam kiedyś dzieła jednego ze współczesnych polskich artystów; artysta był jasno świecącą gwiazdą, a jego prace - przeraźliwym bełtem estetycznym. Dla mnie. Ale chyba nie muszę tego ciągle dodawać. Zapytałam znajomą z ASP, o co chodzi z szumem dookoła tego człowieka, bo bardzo zależało mi na tym, żeby to pojąć. Usłyszałam coś takiego: wiesz, te dzieła wiele zyskują, gdy przeczytasz jego prace teoretyczne.
Dziękuję serdecznie za coś takiego.
Podobną sytuację mam z Kozakiem, którego książkę dostałam od Pawła do zrecenzowania. Kozak jest niesamowicie spójnym teoretycznie twórcą, bardzo inteligentnym i o błyskotliwych spostrzeżeniach. Ale jego murale i tego typu rzeczy... ohyda. I jeżeli kiedykolwiek zetknę się z jego dziełami, nie mogę pozwolić na to, by moja ocena była spaczona przez cokolwiek, poza samym obrazem. Nie podpisywałam umowy na prawdy absolutne, więc nie wiem, jak to jest w tej materii, ale uważam, że utwór powinien być tak skondensowany, by zawierał w sobie wszystko, co niezbędne do jego odczytania przy odpowiednich chęciach i relatywnie standardowej wiedzy.
To tak jak napisać swój wiersz i nie przeczytać żadnego w swoim życiu
lub myśleć, że obrazy są tylko po to żeby w jednym momencie zachwycić i być ładne. W sensie, że rzeczywistość jest trochę bardziej skomplikowana. Tak łatwo mi oceniać wszystko tylko ze względu na to czy coś mnie dotyka czy nie, a z drugiej strony potrzeba trochę wyjścia z siebie, i z tych ściśnietych namydlonych rąk, żeby zostać zrozumianym przez innych i ich rozumieć.
Zawsze biłam się z myślą, o tradycji czy kulturze, że to nie potrzebne czy zniewalajace. Ale od jakiegoś czasu zagłębiam się np w historie malarstwa i te same obrazy które wcześnie ogladałam bez, jakby to nazwać, wkładki teoretycznej teraz widzę je jakbym zmieniła oczy na jakies inne i trudno mi ocenić które oczy są lepsze. Czy można odczytywać wartość autora bez patrzenia na rzeczywistość która go otacza? Myślę, że można ale wtedy to chyba musi być ktoś wybitny, wielki, ponadczasowy.
- Takie myśli mi się nasunęły odnośnie twojego komentarza Loobensky
Pozdrawiam
Mnie zawsze powtarzają, że najpierw trzeba dzieło brać w jego macierzystym kontekście, dopiero później we własnym, bo przecież interpretujemy w punktu, w którym się aktualnie znajdujemy, uwarunkowani przez takie, a nie inne czynniki, różniące się od tych, w których tworzył autor.
Jeśli chodzi o tło pozaliterackie, to jest trochę dla mnie, jak z "Akademią Pana Kleksa" - w dzieciństwie stanowiła dla mnie baśniową przygodę, a kiedy się dowiedziałam, że była wydana w czasie wojny, zupełnie inaczej zaczęłam postrzegać hordy wilków.
I tu się dla mnie rodzi pytanie, czy Surowiak przekazuje nam coś ważnego? Wciela pewien społeczny obraz do opowiadań i przez jakąś woalkę (humoru, filozofii - bez względu na to czy głęboka) ukazuje?
Albo z innej strony: może za bardzo drążymy? może to ma być podwórkowa filozofia? a może po prostu już nieco na siłę poszukujemy głębi, która ma wyznaczać dobrą literaturę, przez co w prostych utworach jej nie dostrzegamy? bo raczej stwierdzenie takie, jak m.in. moje, że książkę dobrze się czytało, wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z dobrą literaturą i dobrze napisaną - nie wiem, gdzie wtedy umieszczona by Prousta ;)
Zarówno romantka, jak i Loo mają rację, ale tylko z jedną mogę się zgodzić. ;) Wynika to z różnego podejścia do recepcji i interpretacji, gdzie znacznie bliżej mi do stanowiska tej pierwszej. Szkice teoretyczne pomagają oczywiście w odbiorze literatury - a współczesnych sztuk wizualnych, podejrzewam, jeszcze bardziej (co jest tematem na osobną dyskusję). Mimo to dobra literatura nie potrzebuje takich podpórek i jestem przekonany, że z takim przykładem mamy do czynienia powyżej. Można do "Dwudziestu siedmiu oczek" podejść zwyczajnie, bez żadnej wiedzy teoretycznoliterackiej. Proza Surowiaka jest głęboko osadzona w rzeczywistości, w jakiej się znalazł autor, jednak potrafi on bez zadęcia i z humorem komentować ten zastany świat. Można przecież, jak zauważyłem po komentarzach, zupełnie pominąć groteskę i wziąć na poważnie ten tekst, skupiając się na jego przekazie, ale można też go nie przyjąć w warstwie ideologicznej i zwyczajnie pośmiać się z sytuacji. To wskazuje na siłę, nie słabość tekstu.
@Justyna: Surowiak na pewno chce nam przekazać coś ważnego, ale nie sili się na zuniwersalizowanie poruszanych problemów. On filtruje je przez własną osobowość i komentuje, choć nie bezpośrednio. Nie jest gadatliwy, a bohaterowie, których opisuje, wcześniej pewnie obserwując, mają tutaj największe prawo głosu. Postawiwszy na tak szeroką autonomię postaci daje nam możliwość uwierzytelnienia jego opowiadań. Stąd pewnie ten "spór" o "realizm" i poważne, dość jednostronne podejście do opowiadania.
Swoim komentarzem nie chciałam stwierdzić, że nie robie i nie myśle tak samo jak Loobensky, tylko, że zastanawiam się nad istotą korzystania z obu par oczu.
Namalowany obraz przez powyższe opowiadanie jest klarowny, zabawny i wystarczająco nie płaski. Hehe, chyba co do tego możemy się zgodzić ?
Podobnie jak Justyna, traktuję zbiór jako całość i jak dla mnie ta całość się broni. Czy broni się powyższy tekst jako odrębny byt – kwestia sporna. Opowiadanie to forma, która nie jest przecież obwarowana jakimiś szczególnymi wymogami, nie musi mieć określonej struktury, jest tu miejsce na dywagacje, luźne przemyślenia, postaci drugoplanowe. Inna sprawa, to to, czy wprowadzenie tych postaci coś wnosi. Po co na przykład ta pani Tereska z kuchni i jej rocznik urodzenia? Czy takie zabiegi coś wnoszą?
Kolejna rzecz – na ile monolog barmanki wydaje Wam się autentyczny? W sensie językowym?
Heh, mi ten zabieg daje dużo smaczku (może polskiego właśnie, bo kojarzy mi się z polską "babą" w czepku i białym kitlu) dlatego że jest to osoba z którą Patrycja pracuje, więc musi się stykać i mieć relacje i może jest starszą, prostą osobą, która może próbuje trochę matkować młodej dziewczynie (no jeśli już nawet uczy ją robienia na drutach). Taka pani Tereska kojarzy mi się, z panią w szatani albo woźną w miejscu pracy z którą trzeba umieć nawiązać kontakt żeby się dogadać. Hehehe, nie mogę się nie śmiać, bo kojarzy mi się to z osobą z którą ja pracuję i o takim samym imieniu, hehe. I może TEŻ dlatego jest mi tak swojsko przy tym opowiadanku :)