Po wysłuchaniu zjełczałych wypocin autorów tekstów, steku kalek muzycznych kompozytorów, podawanych w kakofonicznym sosie przez ultrawyluzowanych i przeżywających co chwila kosmiczne zbratanie z widownią artystów, musiałem się chwilę zastanowić co ma oznaczać przymiotnik "polskiej" w nazwie festiwalu. Mniej więcej wiedziałem, ale po odespaniu kilku drinków (trzeba było!) muszę to jeszcze zweryfikować. W ogóle, gdyby nie Bałtroczyk, nie doczekałbym do końca.
Wszystko to razem jest dość żenujące. W jury siedzieli faceci, którzy z natury rzeczy są mianowani na swoje stanowiska z klucza politycznego (przyjrzeliście się ich twarzom?!) i wygrał murowany faworyt, zespół, którego folk zaczyna się już kopcić od przecierania na sucho tych samych motywów. Nagrodę publiczności zdobywa kapela najbardziej obstawiona fanami i fankami (musieli trochę kasy wydać na tepsę - ale oni chyba z takich, co mają), a jedynym pozytywem i profesjonalistą jest konferansjer (oraz Grupa MoCarta przygrywająca do obrazu).
Piszę na szybko, ale o tym ostatni raz.
jacek
56 Józefosław
11 artykułów
26 tekstów
17 komentarzy
Stary, niewinny, grzeszny, pokorny i pyszny. Wystarczy?
|