Muzyka

Amon Amarth - "Jomsviking"

Bycie konsekwentnym popłaca. Muzycy Amon Amarth na pewno wiedzą to bardzo dobrze. I dzięki tej wiedzy wygrywają. Za nią oczywiście idą dobrej jakości płyty, takie jak "Jomsviking".

Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z muzyką Szwedów, a było to przy okazji albumu "Versus The World", za nic w świecie nie przypuszczałem, że to połączenie melodyjnego, chwilami epickiego, death metalu oraz wikingowych klimatów, uczyni z Amon Amarth zespół tak popularny. Zespół, który "ożenił" na świecie ponad milion płyt i od paru lat ma zarezerwowane miejsce w pierwszej 50. "Billboardu", ba!, poprzedniczka "Jomsviking" wdarła się nawet do 20. prestiżowego notowania. A jednak tak właśnie się stało. Amon Amarth, patrząc z perspektywy sprzedaży, list, popularności, jest dziś w szpicy. Dziwne›! W pierwszej chwili może tak. Lecz kiedy pomyśli się chwilę na spokojnie, już nie tak bardzo.

Czy Amon Amarth zrobił coś wyjątkowego, że zaszedł tak dalekoc Nie. Muzycznie kapela dowodzona przez potężnego frontmana Johana Hegga, idealne wizualne uosobienie Wikinga wojownika, gra taką samą muzykę, może nieco bardziej wyrafinowaną niż wcześniej, co wynika zarówno z pracy nad warsztatem, jak i lepszego brzmienia (tutaj Andy Sneap). Opowiada niezmiennie historyjki o korzeniach w skandynawskiej mitologii, z Wikingami w rolach głównych ("Jomsviking" to koncept album o wikingowych najemnikach, pierwszy koncept album w historii kapeli), posługując się szybkim death metalem, łagodzonym bądź urozmaicanym przez czasami naprawdę piękne melodie gitar (Iron Maiden się kłania), a także patentami wzniosłymi niczym bojowa pieśń (echa Bathory słychać), mająca zmotywować do walki. Patent jest łatwy do wychwycenia i sprawdza się znakomicie. Najczęściej szybki, melodyjny death metal na początku, w środku zwolnienie, takie pod pomachanie piórami, potem znów nieco szybciej i jakiś mocniejszy akcent na koniec. Bywa, że pojawia się zacny gość. Na poprzednim albumie był wielki Messiah Marcolin, tu gości królowa metalu, Doro Pesch, w udanym numerze "A Dream That Cannot Be". Aczkolwiek są na "Jomsviking" lepsze. Choćby zilustrowane klipami (przez naszą Grupę 13) "First Kill" i "At Dawn's First Light" albo utrzymany w średnim tempie "One Thousand Burning Arrows", tudzież podniośle zaczynający się "The Way Of Vikings". To nie jest do końca metal, który najbardziej by mnie fascynował, ale doceniam u Szwedów konsekwencję, warsztat i umiejętność pisania naprawdę dobrych utworów, z pięknymi melodiami, a także nieco bardziej narracyjny charakter albumu niż wcześniej. Słucha się tego dobrze, bez bólu. I od razu wiadomo, że słucha się ich! A to jest clou.

Z Amon Amarth jest trochę tak jak z produktami Apple'a. Wiadomo, że stoi za tym określona jakość i wiadomo, że pewna grupa rozwiązania nadgryzionego jabłka pokocha, inna będzie się trzymać od nich z daleka. Poniżej pewnego poziomu jednak się nie schodzi. A jest to poziom więcej niż dobry. Die-hard fani takiej muzyki pokochają "Jomsviking".


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
źródło: megafon.pl
przysłano: 27 marca 2016 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca