Zayn Malik ma szanse iść w ślady Justine'a Timberlake'a czy Robbiego Williamsa i przerosnąć swój zespół.
Przypomnijmy, że Zayn Malik to były członek formacji One Direction. Wokalista opuścił szeregi x-factorowego boysbandu w marcu 2015 roku. Po roku do rąk fanów, a raczej fanek, trafia jego pierwsze solowe dzieło. Nie ma się co oszukiwać, "Mind of Mine", to podobnie jak propozycje jego eks-zespołu, rzecz adresowana przede wszystkim do płci pięknej. Zayn jednak pokazał dojrzalsze, bardziej dorosłe oblicze.
Jego pierwszy krążek to nasączony współczesnym R&B wysmakowany pop. Głównie ballady, choć niekoniecznie ckliwe pościelówy. Raczej snujące się, jedwabne kompozycje. Mocno syntetyczne, migoczące a jednocześnie ciepłe w brzmieniu. Zgrabne, ładnie zaśpiewane, dość niebanalne. Może niekoniecznie superodkrywcze i oryginalne, bo skojarzenia z The Weekendem, Miguelem czy rozanielonym Timberlakiem są bardziej niż oczywiste. W niczym to jednak nie przeszkadza. 23-latek zdołał bowiem stworzyć naprawdę ładne, szlachetne utwory jak kołysankowe "It's You" z wokalnymi popisami, duszne "Drunk" czy lekko rozbuchane "Wrong" z udziałem Kehlani oraz utrzymane w podobnym klimacie "Pillowtalk", które znakomicie sprawdziłyby się na soundtracku do "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Mamy też kilka dynamiczniejszych kawałków jak rozbrzmiewające metalicznymi dźwiękami rytmiczne "Lucozade" czy lekko prince'owe "She". Brakuje natomiast taneczno-festiwalowych hiciorów, bo nieco bardziej energiczne i kolorowe "Befour" to trochę za mało. Z drugiej strony, Anglik pozytywnie zaskakuje spójnym i przemyślanym materiałem. Chwiali się też, że Malik jest współtwórcą wszystkich numerów oraz, że nie poszedł na łatwiznę i nie zaprosił na płytę wielkich gwiazd (choć pewnie mógł).
Wszystko wskazuje na to, że Zayn podjął dobrą decyzję, rozstając się z One Direction. Co prawda Jay Z twierdzi, że to z Harry'ego Stylesa zrobi największą gwiazdę na świecie, ale póki co, lepiej rokuje Zayn.