Nadal świetnie, nadal sarkastycznie, tylko czemu tyle mroku?
Jeśli miałbym wskazać jednego autora, na którego książkach dosłownie wychowałem się, z całą pewnością byłby to nie kto inny, jak Terry Pratchett, którego Świat Dysku towarzyszył mi przez większą część czytelniczej drogi i tak naprawdę towarzyszy do dziś, jako temat pracy magisterskiej, nad którą pracuję.
Świat Dysku to na dzień dzisiejszy trzydzieści dziewięć (tyle wydano w Polsce) książek pełnych skropionego cudownym poczuciem humoru fantasy, w których jest tyle samo absurdu, co celnych i ważkich spostrzeżeń. Akcja książek, o czym każdy fan serii wie, toczy się na płaskim świecie sunącym przez przestrzeń niesionym przez cztery słonie stojące na grzebiecie wielkiego żółwia A'Tuina. W skrócie, Dysk jest Ziemią w krzywym zwierciadle, jej groteskową, zniekształconą wersją, karykaturą.
Pan Terry, oprócz typowej dla konwencji fantasy misji stworzenia cudownego, odmiennego od naszego świata, gdzie rozgrywają się epickie bitwy i odważni bohaterowie dokonują nadludzkich wyczynów, miał również inny zamysł – zapragnął pokazać przywary naszego życia w miniaturze, ośmieszyć je przedstawiająć na planecie, gdzie nic nikogo nie dziwi.
Ośmiesza wszystko, począwszy od fundamentalnych praw nauki, jak grawitacja, geografia i historia, poprzez religię i popkulturę, na relacjach społecznych i edukacji akademickiej kończąc. Ludzie widocznie lubią, jak sobie ktoś z nich dworuje, bo Sir (wlaśnie tak) Terry jest drugim najlepiej sprzedającym się autorem na Wyspach, z pierwszym miejscem zajętym przez bezkonkurencyjną J.K. Rowling (która z tej pozycji zrzuciła właśnie Pratchetta).
Mamy więc Świat Dysku, z ogromnym i majestatycznie cuchnącym miastem Ankh-Morpork i leżącą dokładnie w środkowym punkcie planety iglicą Cori Celesti, na której szczycie, w Dunmanifestin, siedzibę mają bogowie (oczywiście też wyśmiani). Bogowie zajmują się swoimi sprawami, grają w gry planszowe i ogólnie dobrze się bawią, tymczasem na dole dzieje się aż nadto (wystarczyło przecież na tyle książek!). Seria podzielona jest na kilka podserii, mamy na przykład cykl o wiedźmach, dworujący sobie m.in. z Szekspira, cykl o nieudacznym magu Rincewindzie, oraz dwa z moich ulubionych: cykl o Śmierci (Śmierć Dysku jest rodzaju męskiego, całkiem porządny z niego chłopak, lubi koty i dobrą kucnię) oraz podseria o Straży Miejskiej.
Świeżo wydana w Polsce trzydziesta dziewiąta książka serii, „Niuch" (kolejna doskonale przetłumaczona przez niezawodnego Piotra Cholewę, którego darzę zupełnie szczerą czcią za ambitną próbę przeniesienia wszystkich gier słów i żartów na trudny grunt polszczyzny), wchodzi w skład tej ostatniej, a jej głównym bohaterem jest komendant Straży Miejskiej, diuk Ankh, Samuel Vimes (mniej lub bardziej doskonałe odbicie znanego Harry'ego Calahana).
Akcja tej części nie będzie szczególnie obfitować w gwałtowne zrywy akcji i spektakularne pościgi, autor bowiem odszedł od typowej dla podserii konwencji kina sensacyjnego na rzecz nowel kryminalnych w stylu Agathy Christie. Mamy więc mord i tajemnicę za nim stojącą, a wokół wszystkie dobrze znane czytelnikom ŚD postacie – wiecznie czujny Patrycjusz Ankh-Morpork Havelock Vetinary, oraz oczywiście rodzina Vimesów z wiernym, acz odrobinę marudnym lokajem Wilikinsem. Przez książkę przewijają się również dobrze znani pozostali członkowie straży, jednak fabularnie ucieka ona trochę od zatłoczonych, brudnych ulic Ankh-Morpork i myślę, że taka zmiana otoczenia jest zjawiskiem korzystnym.
Ogromnym atutem pisania Pratchetta jest jego mocno ironiczny styl, gry słów i żartobliwe przypisy, które sprawiły, że fantasy w jego wydaniu nie jest tak napompowane, jak to często bywa u innych autorów. Ogromnie więc się martwiłem oczekując na nową książkę,
zastanawiałem się, w jakim tonie autor będzie prowadził narrację - jak wiele osób wie, Sir Terry Pratchett od kilku już lat choruje na rzadką odmianę choroby Alzheimera, która, choć pod kontrolą, ciągle postępuje i ma znaczący wpływ na stan zdrowia pisarza. W związku z tym odniosłem wrażenie, że w ostatnich książkach, szczegolnie w „Straży Nocnej", pojawiały się mroczne, ponure tony, nietypowe dla Świata Dysku, zupełnie jakby sam autor zaczął widzieć świat w bardziej przygnębiających barwach.
Podseria o Straży Miejskiej ma to do siebie, że z reguły jest bardziej „poważna" niż pozostałe i podejmuje cięższe, bardziej kontrowersyjne tematy, jednak nastrój smutku i liczba śmierci bohaterów w ostatnich jej częściach skłoniły mnie do refleksji nad nastrojem, w którym będą utrzymane kolejne książki. Tak jak podejrzewałem, „Niuch" kontynuuje ten mroczny nurt, skupiając się, niemal zupełnie poważnie, na niebezpieczeństwach związanych z brakiem tolerancji w społeczeństwie. Wyczuwam w tym wszystkim gorycz ukrytą za mistrzowską jak zwykle ironią i sam nie wiem, czy to dobrze.
Stylistyczne Sir Terry nadal na najwyższym poziomie, narracja, mimo powoli rozwijającej się akcji, porywa i wciąga niemiłosiernie, czyta się bardzo lekko, ja jako fan serii wręcz pochłaniałem stronę za stroną. Bo książka ta, jako któraś już z kolei część składowa większej całości, średnio się nadaje dla czytelnika, który postaci Pratchetta nie zna, a ze Światem Dysku do tej pory styczności żadnej nie miał – oczywiście, lektura sprawi mu przyjemność, jest to przecież fabularnie i kompozycyjnie niezależna całość, jednak bez znajomości wszystkich smaczków i kontekstów zawartych w poprzednich częściach, traci się połowę, jeśli nie więcej, przyjemności z lektury.
Reasumując - nadal świetnie, nadal sarkastycznie, tylko czemu tyle mroku? Głowa do góry, panie Pratchett, będzie dobrze – i gardło sobie podrzynam!
Autor: Terry Pratchett
Tytuł: Niuch
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 10.04.2012
Liczba stron: 360