Literatura

Czego zabrakło Robertowi Roburowi

Literatura traktuje młodych samobójców trochę tak, jak traktuje się niepełnosprawne rodzeństwo.

Na wszelki wypadek nic złego się o ich wytworach nie mówi, bo to jakby nie wypada w obliczu dramatu, a w dodatku pod ręką zawsze znajdą się chwytliwe słowa w rodzaju: „mit”, „legenda”, „kult” oraz „tragizm”.

 

To prawda, że wobec śmierci 23-latka trudno jest zachować obojętność i równie trudno oprzeć się pokusie machnięcia jakiegoś wzniosłego tekstu. Mimo to, czytając Niezwykłe przygody Roberta Robura nie mogłam przestać zastanawiać się, czy ktokolwiek podjąłby się wydania tej książki, gdyby jej autor nadal żył.

 

Wystarczy spojrzeć na okładkę, by przekonać się, że to nie literackie walory utworu skłoniły wydawców do publikacji. To w zasadzie nawet nie jest okładka tej konkretnej powieści, tylko raczej okładka Nahaczowego samobójstwa. Czarno-białe zdjęcie chłopaka o poważnych oczach i dramatyczna informacja, że to jego ostatnia książka, z pewnością potrafią chwycić za serce. Mnie też chwyciły, toteż niewiele myśląc pozycję nabyłam i od razu zabrałam się za lekturę, poczynając od wzruszającego posłowia pióra Kazimierza B. Malinowskiego zatytułowanego Skazany na legendę oraz równie wzruszających wypowiedzi osób, które Mirka Nahacza znały, takich jak Andrzej Stasiuk, Dorota Masłowska czy Jakub Żulczyk. Bardzo piękny pomnik autorowi te wypowiedzi stawiają, owszem, tyle tylko, że… o Niezwykłych przygodach Roberta Robura tam nie ma ani słowa!

 

A to nie jest, niestety, powieść szczególnie dobra.

 

Antyutopijna wizja Miasta Świateł, rządzonego przez Urząd Energii, w którym przestępstwem jest zgaszenie światła, a obywatele poddawani są ciągłej inwigilacji, indoktrynacji i dezinformacji, jakoś samoczynnie przywołuje orwellowską wizję świata z Roku 1984. Zamiast Wielkiego Brata mamy tu jednak tajemniczego Matheo DeZi, głównego producenta serialu Wściekłość i wrzask, od którego uzależnione jest niemal całe społeczeństwo. Społeczeństwo, dodajmy, bierne i apatyczne, karmione telewizyjną papką i niekwestionujące status quo.

 

Robert Robur  uzależniony od serialu wprawdzie nie jest, ale to właśnie jemu zaproponowana zostaje praca scenarzysty Wściekłości i wrzasku. A jest to propozycja z rodzaju tych, których nie powinno się odmawiać. Od momentu, gdy głos w słuchawce zaprasza go na spotkanie w sprawie współpracy z Matheo DeZi, życie Robura niebezpiecznie przyspiesza. Seria szalonych zwrotów akcji doprowadzi go w końcu do ucieczki z Miasta w towarzystwie kochanki, która wkrótce okaże się być jego siostrą. W tle tymczasem obserwujemy ciąg nieprawdopodobnych, wręcz kuriozalnych  morderstw: ciało prezenterki telewizyjnej zostaje rozerwane przez mutujący kręgosłup, a jej kolega po fachu w trakcie swojego programu  rozpada się pół. 

 

Streszczać reszty akcji nie zamierzam, bo wątki powieści rozmnażają się jak króliki, a co gorsza wiele z nich prowadzi donikąd. Za duży tu chaos, za dużo postaci, za dużo słów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że autor książki zwyczajnie nie dopracował, albo że wykonanie nie dorosło do zamierzeń. Do zamierzeń, z których powstać mogła naprawdę świetna historia, bo rozmach narracji i szkielet konstrukcyjny są tu potężne, choć chwiejne.

 

Co więcej, Niezwykłym Przygodom Roberta Robura zabrakło tego, co tak ujmuje w debiucie Nahacza, Osiem cztery: językowej świeżości i lekkości, tej szczególnej bezpośredniości stylu, o której tak mówił Andrzej Stasiuk: „Istnieje pewien oddzielny rodzaj prozy. Jej wyjątkowość polega mniej więcej na tym, że podczas lektury ma się wrażenie, że nie została napisana, ale ktoś komuś to podyktował. Po prostu czytając, słyszy się głos.”

 

Tu głosu się nie słyszy, za to często słyszy się zgrzyt. Zbyt toporne i ciężkostrawne te zdania, zbyt grubymi nićmi szyta akcja. Być może autorowi za bardzo się już spieszyło, być może oczekiwania względem jego osoby zdążyły już podciąć mu skrzydła.

 

A może po prostu rzucił się na zbyt głęboką wodę.

 

 

Niezwykłe Przygody Roberta Robura, Mirosaw Nahacz

Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Warszawa 2009

Stron 512, okładka miękka.

Dominika Ciechanowicz

Dominika Ciechanowicz

42 Zielona Góra
350 artykułów 39 tekstów 2799 komentarzy
Współpraca
Zasłużeni dla serwisu


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 7 pazdziernika 2012, 19:57
Bolisz mnie! Pisałam o Roburze w mgr. - jak się tak kilka razy te 500 stron musi przeczytać, to rodzi się przeogromna irytacja względem autora. Gdyby dopracował i dopisał zapowiedziany epilog, powstałby twór wręcz świetny, a tak... mamy raczej zabaweczkę dla ludzi lubujących się w tropieniu i dla tych, którzy chcieliby potraktować książkę jak hipertekst - odnośniki w końcu prowadzą do wielu ciekawych miejsc, szkoda tylko, że nie można z nich powrócić do powieści.
Dominika Ciechanowicz
Dominika Ciechanowicz 7 pazdziernika 2012, 20:17
Właśnie, właśnie, irytacja. Zwłaszcza a miejscach, gdzie to niedopracowanie samo się w oczy rzuca.
A czemu Cię boli coś przeze mnie? Ja nie chciałam!
Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska 7 pazdziernika 2012, 21:36
No, przychodzę na Wywro z myślą: "oho hoo... to sobie odpocznę od magisterki", a tu Robur!
przysłano: 6 pazdziernika 2012 (historia)


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca