Niegdyś braliśmy udział w przedstawieniach szkolnych po to, by sprawić przyjemność sobie, rodzicom i pani. Dziś nie mamy tego luksusu, bo hasłem nowego wieku stało się - „przedstawiaj albo giń!”. Rezultaty tej zmiany możemy poznać nieco lepiej dzięki niewielkiej książeczce Dubravki Ugrešić.
Kiedy przed laty Guy Debord pisał o „społeczeństwie spektaklu”, przestrzegał w nim swych czytelników przed brakiem refleksji dotyczącej ukrytych mechanizmów życia, jakie w swojej beztrosce prowadzą. Obnażał schematy, by ukazać zniewolenie ludzkości, powtarzającej te same gesty bez zrozumienia istoty rzeczy, bez chwili refleksji nad tym, że odgrywają napisane przez kogoś innego role. Wszechobecny fetysz towaru, pogoń za „być” osiąganym dzięki „mieć” przyniósł jedynie ogromną alienację i rozbicie społeczeństwa.
Kilkadziesiąt lat później Ugrešić nie ma wątpliwości, że świat się zmienił. Dziś ogromna większość wybiera – prawdopodobnie świadomie i dobrowolnie – powtarzanie cudzych gestów, upatrując w tym prób dojścia do istoty własnego człowieczeństwa. I podejmuje próbę odegrania widowiska na własną rękę, bo nawet nie wyobraża sobie, że można inaczej spróbować przeżyć życie.
Wspomniany powyżej spektakl zazwyczaj jest dość długi, potrafi trwać nawet i kilka godzin. Dziś to stanowczo zbyt długo, bo w świecie globalnej wioski nie tylko geografia się skurczyła. Czas staje się coraz większym dobrem, gdyż jego zapasy topnieją w oczach. W XXI wieku nikt już nie ma najmniejszych szans na dawne „pięć minut sławy”. Dlatego mamy czasu jedynie tyle, ile potrzeba na zaśpiewanie do melodii radiowego przeboju – maksymalnie 3 minuty. Nikt nie jest w stanie – nawet jeśli bardzo tego pragnie – podołać trudnemu zadaniu stworzenia własnej rzeczywistości w tak krótkim czasie. Dużo łatwiej i poręczniej po prostu zaczerpnąć z tego, co już jest. Śpiewając i tańcząc do cudzej melodii, powtarzamy nie tylko gesty, my stajemy się kimś innym. Jeśli tożsamość nie jest ani stała ani nadana odgórnie a osławione zaledwie przed kilkoma laty korzenie zupełnie nie istnieją, to możemy zmieniać się dowolną liczbę razy bez żadnych skrupułów. Nawet więcej – takie działanie jest jedynym, na jakie mamy ochotę. Wszystko ma dziś krótkotrwały termin ważności, więc czemu osobowość w świecie ogarniętym konsumpcyjnym szałem podyktowanym narzucaną odgórnie fetyszyzacją towarów, miała by być wyjątkiem? Przyjmujemy role odegrane już po wielokroć powodowani próżną nadzieją na przeżycie czegoś wyjątkowego.
Te bezustanne i zarazem bezowocne próby odnalezienia swojego ja, zaznaczenia własnego życia w historii świata są skutkiem ponowoczesnego kapitalizmu, który w miejsce zaspokajania potrzeb zaczął kreować nowe. Od dawna nie kupujemy żadnej rzeczy po to, by z niej po prostu korzystać. W nowym świecie kupujemy pozycję, status społeczny, poczucie przynależności do grupy. Określone marki telefonów, samochodów czy spodni dają nam krótkotrwałe spełnienie marzeń. Jednocześnie w tym wirze poszukujemy czegoś stałego, zwracamy się zatem w kulturze do tego, co już oswoiliśmy. To nie tylko łatwiejsze, to przede wszystkim szybsze i dające większy efekt wspólnotowości. Truizm? Zapewne tak, ale z takich płaskich zdań składa się nasza płaska rzeczywistość, w której to nie styl ma nas wyróżniać, a umiejętność dotrzymania kroku zmianom.
W sławnej kwestii filmowego inżyniera Mamonia pada stwierdzenie, że podobają się nam jedynie te piosenki, które już znamy. Z łatwością korzysta z tego wielki przemysł, ciągle racząc nas seriami filmów, powieści, kolekcji ciuchów sprzed lat. Czujemy się normalnie w tej sytuacji, dlatego piszemy już dobrowolnie dalsze losy bohaterów Tolkiena, Tołstoja, Star Treka i Gwiezdnych wojen. Co więcej, uważamy nasze dokonania za pełnoprawną sztukę. Kult Artysty Amatora rozkwitł, sztuka zbłądziła pod strzechy korzystające z szybkich łączy światłowodu. Słusznie odwołuje się Ugrešić do czasów komunizmu, który od lat dwudziestych ubiegłego wieku celował w upowszechnianie sztuki wśród najmniej wykształconych. Okazało się to złudne, bo gust mas pozostał gustem niskich lotów i nikt z wielkich komunizujących artystów nie zdołał przełamać niechęci mas do swych awangardowych dzieł. Neoliberalny kapitalizm końca XX wieku przekuł, a ściślej rzecz biorąc, zmonetyzował owo pragnienie. Dał wszystkim nie tylko sztukę, ale także narzędzia jej tworzenia. Obalił dawnych idoli o wiele sprawniej niż dokonywały tego wszelkie rewolucje. Nie po raz pierwszy zresztą, zapewne też nie po raz ostatni, przekonaliśmy się, że w starciu z kapitałem idee przegrywają, a kontrkulturowe wyznaczniki odmienności z każdym kolejnym dziesięcioleciem zostawały spacyfikowane i przejmowane w coraz krótszych odcinkach czasu.
W rzeczywistości więc nie spełnił się sen, nie staliśmy się społeczeństwem artystów. Nadal jedynie produkujemy i konsumujemy, utrzymując pozory niezależności i wolności. Rezultatem jest szum, z którego nic nie da się zrozumieć. W zalewie tak zwanej sztuki po prostu nie ma już dialogu, alienacja stała się totalna. Wszyscy piszą, nikt nie czyta – oto kolejny truizm naszych czasów. Skoro nikogo nie obchodzi, co mamy do powiedzenia, po cóż w ogóle silić się na oryginalność? W zalewie amatorskiej papki trudno wypłynąć na powierzchnię, trudno zostać złowionym przez uważnego czytelnika. O czym świadczy choćby los tego eseju, co jedynie potwierdza przenikliwość spostrzeżeń, jakich dokonała Ugrešić. Sprzedają się książki, które już czytaliśmy i które „czyta się jednym tchem”. Kultura karoke jest inna, ona ten dech zapiera. Pozostaje więc lekturą dla odważnych.
Dubravka Ugrešić, Kultura karaoke
tłumaczenie Dorota Jovanka Ćirlić
wyd. Ha!Art, Kraków 2013
okładka miękka, stron 104