Gdzie diabeł mówi dzień dobry, miłego popołudnia, dobry wieczór i dobranoc

Jakub Wejkszner
Jakub Wejkszner
Kategoria literatura · 26 października 2016

Paryż to miasto o wielu twarzach. Od brudnych zakamarków zamieszkanych przez bezdomnych (nierozumianych przez społeczeństwo) przez centrum i jego śmietankę towarzyską (nierozumianą przez społeczeństwo) po przedmieścia, gdzie żyją zwykli ludzie (nierozumiani przez społeczeństwo) – każdy znajdzie sobie w nim odpowiednie miejsce, by osiąść i być nieszczęśliwym. Tak przynajmniej twierdzi pani Despentes.

b59ab052_jpg


Kanwą opowieści są ponownie losy tytułowego bohatera, który po raz kolejny jest Wergiliuszem oprowadzającym nas po zatłoczonym dworcu kolei życia paryskiego społeczeństwa. Spotykamy starych, dobrych znajomych z pierwszego tomu, a także nowych, równie nieszczęśliwych co tamci, tyle tylko, że z zupełnie innych powodów.
Tym razem jednak Vernon nie szuka już miejsca do zamieszkania, co w pierwszym tomie było sprytnym sposobem na przedstawienie kolejnych bohaterów. Tym razem postanowił być bezdomnym. Traci na tym jakość narracyjna, gdyż w poprzedniej części ludzie stykający się z Vernonem swój głos mogli wyrazić w długim monologu wewnętrznym. W drugim tomie Despentes zrezygnowała z tego na rzecz opisu osób, które są ważne z punktu widzenia misternie skrojonej intrygi. Vernon nadal jest siłą napędową powieści, ale pojawiają się też inne istotne postaci.


Kim zatem jest Vernon? Otóż okazało się, że dla zakłamanych i smutnych Paryżan wolność w bezdomności stała się okazją do eksploracji własnej osobowości. Vernon stał się w tym wszystkim postacią centralną, kimś w rodzaju guru, do którego ludzie przychodzą po „energię życiową”. Zabieg ten jest jednak przeprowadzony tak topornie i na tak zgranej kliszy (szczególnie, gdy Vernon okaże się mieć magiczne zdolności didżejskie, które każdego poruszą do tańca), że przez chwilę zastanawiałem się czy to nadal Virginia „Wszystko-jest-złe-w-tym-cynicznym-świecie” Despentes, czy kolejny tom infantylnych rozmyślań postaci z Tajemnej historii Donny Tartt.


Nie przystaje to wszystko do poprzedniego tomu, raczącego czytelnika raczej chaosem różnorodnych przemyśleń postaci, z których każda jest pewna, że tylko ona ma rację, niż dziwną prozą gatunkową, połączoną z dziecinadą intelektualną w postaci twierdzeń: wreszcie możemy być wolni, gdy odrzucimy świat przeżarty przez konsumpcjonizm. Wszystko to wygląda tak, jakby autorka po zarzuceniu jej nihilizmu w pierwszym tomie postanowiła poprawić coś w swoim założeniu. I, jak to zazwyczaj bywa z poprawianiem pod krytykę, wyszedł jej potworek, który bardzo pragnie pozostać w tym ponurym świecie, ale jest przytrzymywany i karmiony przez rurkę serum z optymizmu i bylejakości.


Despentes jednak nadal celnie trafia w społeczne realia i, trzeba przyznać, dość ciekawie przedstawia problemy wytworzonych przez siebie postaci. Stylistycznie kuleje pod ciężarem niektórych swoich fraz, ale te momenty, w których podnosi się z klęczek wypełniania kartek treścią i zaczyna pisać coś bardziej natchnionego, to momenty godne wyczekiwania i przebrnięcia przez strony bez treści. Autorka i w tej książce powtórzyła swój bardzo przyjemny dla oka zabieg rezygnacji ze znaków interpunkcyjnych w zależności od poziomu intelektualnego swoich bohaterów. Mimo wszystko, cały czas ma się wrażenie, że to wszystko to zdania jednej osoby, która czasem po prostu zmienia poglądy. Próby różnicowania językowego widać w tym, jak postacie opowiadają o świecie, ale to bardziej stylizacja niż prawdziwe wejście w skórę bohaterów.


Razi również dysproporcja w doborze postaci. Po lekturze tej książki dochodzę do wniosku, że większość osób mieszkających w Paryżu to lesbijki, transseksualiści, muzułmanie, gwiazdy porno, naziści i narkomani. Wydaje mi się, że wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze – każda postać musi mieć swoją kartę przetargową, cechę wyróżniającą ją z tłumu takich samych twarzy, co, mimo wszystko, jest trochę pójściem po linii najmniejszego oporu. Po drugie – polityczna poprawność, z której Despentes czerpie dość często, nawet gdy próbuje przedstawić sylwetki osób politycznie niepoprawnych. Upośledza to bohaterów, którzy mogliby zyskać trójwymiarowość, ale są trzymani w ryzach tego, co powinni myśleć jako przedstawiciele określonych grup i tego, że do tych grup muszą przynależeć.


Po tej całej żółci mogłoby się wydawać, że drugi tom książki Despentes jest totalną pomyłką. Nie do końca tak jest. Vernon Subutex to jedna z tych pozycji, które czyta się dobrze mimo tego, że jest się świadomym ich wad. Śmieszy, smuci, żenuje, ale koniec końców bawi. Możliwe, że wbrew intencji autorki.

 

 

Tytuł: Vernon Subutex, Tom 2

Autorka: Virginie Despentes

Wydawnictwo Otwarte

Kraków 2016