Sztuką jest znać umiar. ScHoolboy Q tę sztukę całkiem nieźle opanował.
ScHoolboy Q to ambitny chłopak. Nie interesują go bangery, imprezowe piosenki i numery, do których będzie można nakręcić teledyski z twerkującymi dziewczynami. On woli muzyczne eksplorowanie, zabawę - ale inteligentną - dźwiękami. Lubi pochylić się na klasyką, po czym tak ją przemielić, by stworzyć coś świeżego. Proponuje niby miękki, ciepły, okraszony jazzowo-soulowymi elementami hip-hop, acz nierzadko skąpany w mroku, czasem surowy, kanciasty, nie do końca wygodny, ale wciągający, frapujący. Potrafi sprytnie rozświetlić gęste, rytmiczne numery krystalicznym kobiecym wokalem bądź złamać ostrzejsze rapowanie harmonijnym tłem czy chórkiem.
ScHoolboy Q to ta sama szufladka co Kanye West czy Kendrick Lamar. Mimo artystycznych ambicji, Quincy Hanley, z całej trójki najbardziej zna umiar. Wie, kiedy zaciągnąć hamulec, wie, że nie wolno przeszarżować i zamęczyć słuchacza swą erudycją. "Blank Face LP" nie jest materiałem przekombinowanym czy przeintelektualizowanym. Z całym swoim bogactwem, różnorodnością, muzyczną elokwencją, to rzecz przystępna, dobra do słuchania, z kilkoma perełkami ("WHateva U Want", "Big Body", "Neva CHange"), które powinny przebić się do mainstreamu albo przynajmniej raz na jakiś czas zagościć na playliście czy wybrzmieć w sklepie.
Na początku napisałam, że ScHoolboy Q nieźle, a nie np. perfekcyjnie opanował sztukę umiaru. Nie bez kozery. Trochę bowiem można by ten album skrócić. Choć ewidentnie słabych utworów tu nie ma, należało skoncentrować dzieło, dokonać większej selekcji, stworzyć bardziej esencjonalny zestaw. To jednak tylko jedna łyżka dziegciu w całkiem sporej beczce miodu.
"Blank Face LP" to kawał dobrego, niebanalnego, dojrzałego hip-hopu.
ScHoolboy Q
Blank Face LP
2016