Muzyka

O mutacji i innych zmianach

"Z małych (i miłych) żółwików bardzo szybko zrobiły się niezłe kozaki (też miłe?), które przygarnął do siebie (poniekąd w celu nauki) duży stary szczur - mistrz Splinter." - Krzysztof "Comco" Bartnik.
Zacznę od tego, że nie zostałem stworzony do recenzji muzyki. Takie technikalia jak na przykład skomplikowana linia melodyczna często umykają mojej uwagi, a gust mam jak najbardziej subiektywny. Jednakże już od paru dobrych dni chodzi za mną najnowsza płyta zespołu The Offspring zatytuowana "Splinter" i myślę, że skreślenie paru słów na temat jest moim obowiązkiem. Dlaczego? Myślę, że jest to dość specyficzna zmiana w stylu muzyków i warto przedstawić ją publicznie. Sam nie wiedziałem czego się po niej spodziewać i miałem mocno mieszane uczucia.

Z The Offspring zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji lansowania albumu "Americana". Był to dla mnie dość specyficzny moment, kiedy to znudziło mi się słuchanie muzyki klasycznej i filmowej – zacząłem szukać czegoś więcej. Jakoś tak wyszło, że zwróciłem uwagę na teledysk "Pretty Fly (For A White Guy)", chociaż wcale nie podejrzewałem się o podobne gusta. Bardzo szybko wciągnął mnie ten nieco komercyjny rock otwierając przy okazji całą gamę nowych doznań i rozpoczynając trwający do dziś okres poszukiwań. Czas fascynacji zespołem i jego wcześniejszymi albumami mam już co prawda za sobą, jednak nie pozostaje mi on obojętny i z ciekawością śledzę postępy muzyków.

Jakiś rok temu w Polsce pojawił się album "Conspiracy of One" i zawiódł mnie kompletnie. Olbrzymi spadek formy, poszczególne kawałki nawet na siłę nie chciały wpadać w ucho, a ani tekst ani muzyka nie reprezentowały sobą nawet przeciętnego poziomu. Z tego też powodu nie poszedłem na koncert zespołu, jeden z niewielu w Polsce, który miał przedstawić nowy wizerunek grupy. Po prostu uznałem, że nie jest to warte ceny biletu.

Przy okazji wydania nowego albumu, 9-ego grudnia, czułem się bardzo niepewnie. Nie chciałem wydawać pieniędzy na coś, co mogło powtórzyć klapę poprzedniej płyty, a z drugiej strony głupio było przejść obojętnie obok. Przed słuchaniem postanowiłem zatem odpowiednio się przygotować - przeczytałem parę recenzji z których niestety żadna nie była specjalnie zadowalająca. Jedna z najlepszych jakościowo przedstawiała album jako średni (z resztą poniekąd słusznie), a rozkwitła polemika strasznie ostro atakowała autora, wyzywając go od idiotów którzy nie wiedzą co dobre, a argumentując tym, że wielu fanom ta płyta bardzo się podoba. Cóż, de gustibus.., inaczej fani nie byliby fanami, nieprawdaż?

Po próbie zaznajomienia się z teorią postanowiłem ściągnąć sobie album z sieci. Nie miałem jakichś specjalnych wyrzutów sumienia – sprzeciwiając się protestowi Metallicy przeciwko Napsterowi The Offspring udostępnili cały swój poprzedni album w formie cyfrowej, więc myślę że nie mieliby mi tego personalnie za złe (no dobrze, jestem pieprzonym piratem i próbuję wytłumaczyć się przed samym sobą). Przyznam, że zdobycie pełnego krążka nie było sprawą łatwą, co prawda parę kawałków dostępnych jest na polskiej stronie zespołu, za to wyszukiwarki p2p aż tętnią od sztucznie stworzonych plików różnej wielkości, o różnych opisach i nazwach, w których można było usłyszeć parę akordów z jednej z wcześniejszych piosenek, a dalej następowała często parominutowa cisza. Pliki te miały różną jakość i były bardzo łatwe do ściągnięcia, dlatego myślę że nie ja pierwszy i nie ostatni nabrałem się na ten numer.

Ale przejdźmy do zawartości samej płyty. Można ją określić zaledwie paroma słowami: eksperyment i próba powtórzenia sukcesu poprzednich albumów (przed "Conspiracy..."). Promujący krążek teledysk "Da Hui" to sporo spokojnej hawajskiej muzyki, trochę ostrego grania, infantylny tekst (najwięcej razy słyszymy słówko "fuck") oraz zdjęcia kojarzące się z absolutną amatorką. Dexter pozbył się punkowego wizerunku i wygląda jak spokojny turysta w okresie przekwitania. Przez całą płytę przewijają się delikatne odejścia od "normy" poczynając od muzyki w stylu "Bohemian Rapsody" (nie wiem czy to adekwatne określenie) w pierwszym kawałku, przez proste elektroniczne efekty w czwartym, aż do ostatniego stylizowanego na spokojną winylową piosenkę z lat 70-ych, traktującym o tym jak należy zachowywać się w więzieniu, aby nie zostać "niczyją suką". Cóż, jest to z pewnością pewna specyfika. Czy jest to śmieszne czy żenujące pozostawiam Wam do oceny.

Przyznam, że na początku "Splinter" trochę mnie zawiódł. Nazwa jest jak najbardziej odpowiednia - to niezła drzazga dla wielbicieli zespołu i nie tylko. Muszę jednak powiedzieć, że muzycy powoli wracają do formy, a konkretniej muzyki która łatwo wpada w ucho i potrafi zagnieździć się w nim nawet przez dłuższy czas. Nie jest świetna, nie reprezentuje sobą specjalnych wartości, lecz mimo to polecam wszystkim przynajmniej parę razy przesłuchać nagrany materiał, powracać do niego od czasu do czasu i razem ze mną zastanawiać się, jaki też będzie ciąg dalszy?

http://www.gry.midgard.pl/zapowiedz.php?szukaj=624

nF

Paweł Leszczyński nF premium

41 Warszawa
79 artykułów 90 tekstów 659 komentarzy
Wskaźnik aktywności: 28%. Czego szuka w internecie: 1) miłości: 0%; 2) przygotnych związków: 2%; 3) przyjaźni: 1%; 4) Zrozumienia: 69%. Wskaźnik rotacji należności: 3. Kryteria kwalifikujące: RZS, F1, WKN:15. animator kultury, filozof


Dodaj komentarz anonimowo lub zaloguj się
 
roozia
roozia 21 stycznia 2004, 20:04
jeeee nareszcie znó jest wyrotka!!

ja z Offspring zetknęłam się dość dawno i pierwszą płytą jaką usłyszałam było 'The smash'. zdanie o tym zespole mam podobne, co autor recenzji. Baaardzo mi się spodobało i podoba mi się do tej pory, choć również nie uważam, żeby była to specjalnie ambitna muzyka. ale przecież nie o to chodzi ;)

cóż jeszcze... ludzie, co wy tak z tą komercją?? Piszesz: 'Bardzo szybko wciągnął mnie ten nieco komercyjny rock', a czymże jest komercja?? I czemu zawsze ma taki negatywny wydźwięk?? wszystko jest albo przynajmniej stara się być komercyjne, niezależnie od tego, czy to jest gotyk czy disco. w końcu każdy twórca potrzebuje odbiorców, nie? :)
taki jeden
taki jeden 23 stycznia 2004, 14:57
"...ludzie, co wy tak z tą komercją?? ... w końcu każdy twórca potrzebuje odbiorców"
Potrzeba odbioru a granie dla kasy to różne rzeczy...

nie uważam, żeby była to specjalnie ambitna muzyka. ale przecież nie o to chodzi ;)
Jest dokładnie imho na odwrót. Dla mnie im ambitniejsza tym lepsza...
25 stycznia 2004, 14:27
'Potrzeba odbioru a granie dla kasy to różne rzeczy...'

jedno i drugie dotyczy potrzeby grania dla jak największej ilości ludzi. różnica o której piszesz może być jedynie podziałem na dobrą i złą komercję.

jeśli chodzi o ambitną muzykę - jest to Twoje subiektywne zdanie. czasami lubię słuchać muzyki, którą uważam za kopletną tandetę i nie ma ona w sobie nic wartościowego. posiada to jedynie w moich oczach, bo np. wiąże sie z jakimś przeżyciem. i to jest sedno - po to jest muzyka, to właśnie jest w niej wspaniałe ;)
taki jeden
taki jeden 26 stycznia 2004, 20:26
'Granie dla kasy' rzeczywiście wiąże się z przyciągnięciem jak najwiąkszej ilości publiki (ale niekoniecznie słuchaczy), bo celem jest waluta. 'Potrzeba odbioru' żąda od publiczności przede wszystkim zrozumienia, nie dotyczy więc ilości a jakości. Moim zdaniem różnica jest dość łatwo dostrzegalna...

Nie jest tak jak mówisz, kimkolwiek jesteś, odnośnie komercji. Komercja to działanie mające przynieść jakiś dochód, komercja jest terminem ściśle związanym z handlem. W muzyce rozumiana szerzej - dodatkowo, tworzenie pod aktualne gusta jak najszerszej publiczności w celach oczywistych... Jak widzisz, nie ma żadnego podziału na dobrą czy złą komercję, bo dobra komercja nie jest komercją.

Co do ambitnej muzyki to rzeczywiście jest to moje subiektywne zdanie. Ja po prostu lubię słuchać utworów, które zakładają pewne osłuchanie odbiorcy i tworzone są z jakąś myślą. Nie lubię gniotów, pustych przeboików oraz intelektualnego pigmejstwa...

Pozdrawiam - Yoss
roozia 29 stycznia 2004, 19:56
myślę, że większość muzyków, poza wszystkimi związanymi z muzyką aspektami, które powiedzmy są 'oderwane od ziemi'; traktuje swą profesję jako pracę i wiąże z nią nadzieję na wynagrodzenie - innymi słowy muzyk też człowiek i musi za coś żyć. i wśród tych muzyków są tacy, którzy usiłują za te pieniądze dać ludziom coś swojego, niepowtarzalnego, kawałek siebie. i to jest cenne. wykonują swój zawód, robią coś dla ludzi, sprzedają siebie w swojej muzyce i tak to się kręci. ich muzyka jest komercyjna, ale to jest ta dobra komercja. natomiast w złej komercji muzycy także liczą na pieniądze, ale starają się głównie trafić w oczekiwania ludzi, choćby mieli nawet całkiem wyeliminować ze swojej muzyki tę właśnie część siebie.
oczywiście są też muzycy, którzy oficjalnie 'nie grają dla kasy'. ale są wśród nich zarówno prawdziwe talenty, co stanowi jednak rzadkość i ci, którzy specjalnie tego talentu nie mają, czyli frustraci, którzy nie zdołali przebić się i osiągnąć sukcesu komercyjnego.

a powiem Ci, że przez pewien czas też miałam takie podejście do muzyki. coś co nie było dobre, odpadało. a teraz nadal mogę powiedzieć co ejst dobre, a co kiepskie, ale czasami to kiepskie się wkręca i ja nie mam zamiaru się przed tym bronić. kiepskie moze mieć klimat, wspomnienia, to coś, może być też zwyczajnie ładne i uspokajające. nie ma jednego ogólnego kryterium, przez które możnaby przefiltrować KAŻDĄ muzykę i każdy utwór. ale to jest oczywiście moje subiektywne zdanie ;)
przysłano: 2 stycznia 2004


Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca