Płyta Startide z 2001 zawiera tylko dwa utwory. Kompozycje zamieszczone na krążku pochodzą z 1993 (czyli powstały przed oficjalnym debiutem R.M.I. z 1995 w postaci Frozen North). Płyta ujrzała światło dzienne jako oficjalny CDR wydany przez zespół i zgodnie z polityką grupy zawiera zapis muzycznych spotkań, na których królowała swobodna improwizacja. W opisywanym przypadku mocno osadzona w krautrockowych klimatach.
No właśnie, co to takiego ten krautrock? Termin został ukuty przez prasę muzyczną Wielkiej Brytanii i miał zabarwienie obelżywo-humorystyczne. Oznaczał dosłownie „szwabski rock” i pierwotnie sygnował eksperymentalną odmianę rocka progresywnego powstałą na terenie Niemiec w latach 60-tych XX wieku. Nazwa rozpowszechniła się dopiero w latach 70-tych. Utraciła wtedy swoje pejoratywne zabarwienie i na trwałe przylgnęła do psychodelicznej, awangardowej (rozbudowane, o mechanicznym brzmieniu kompozycje) i w dużej mierze improwizowanej muzyki elektronicznej. W dzisiejszej powszechnej i nieco spłyconej terminologii krautrock może być omyłkowo zaliczany jako jeden z nurtów ambientu (ze względu na rozbudowane struktury dźwiękowe). Trzeba jednak pamiętać, że ambient (jako termin i gatunek) pojawił i upowszechnił się później i bazuje na odmiennej technice tworzenia.
Wróćmy do Startide. Otwierający Monstrous Tides to tylko nieco udziwnione (m.in. zapętlona gitara, melodyczne i atonalne efekty, głosy) preludium do niemal godzinnego Startide, który (przy odpowiednim nastawieniu) zabierze słuchacza w niecodzienną, mistyczną wręcz podróż. Już na samym początku powita nas morze dźwięków. Z tego ogromu muzycy wyławiają poszczególne barwy i nieśpiesznie tkają swoiste dźwiękowe gobeliny. Tak powstałe „obrazy” albo to rozlewają się w nieprzewidywalnych kierunkach, albo to gęstnieją niespodziewanie stawiając przed oczami fragmenty galaktyk, blask gwiazd, czy też opuszczone pojazdy międzygwiezdne. Abstrakcyjne struktury snują się leniwie niczym gazowe obłoki, a umysł od czasu do czasu wychwytuje szczątkowy rytm (albo tylko tak mu się wydaje). Samotny mellotron zimituje gdzieniegdzie flet, a my płyniemy po elektronicznych fakturach wśród chrupania elektronów. I tak aż do końcowej kulminacji, w której wszystko znika w tchnieniu nicości.
Nie jest to płyta łatwa w odbiorze. Nie ukrywam, że najgłębsze doznania uzyska się w ciemnym pokoju ze słuchawkami na uszach. Muzyka wtedy jest lepiej wchłaniana (być może to dziwnie zabrzmi, ale nie tylko uszy mają w tym udział). Pracuje wyobraźnia, a wpływ na podświadomość nie jest bez znaczenia. Takie narkotyczne karmienie głowy doznaniami dźwiękowymi zamiast stosowania różnego rodzaju substancji chemicznych i ziołowych.
Grzegorz Cezary Skwarliński ©
Radio Massacre International, Startide
Northern Echo Recordings NE008, październik 2001
Grzegorz Cezary Skwarliński premium
54 3miasto
228 artykułów
20 tekstów
1484 komentarze
Recenzent muzyczny od 1995. "Generator News" (1995 - 2001), "Estrada i Studio" (dział "Moogazyn" - później też jako samodzielne pismo, 1998 - 2001). Założyciel i redaktor zinu (od 2001) "Astral Voyager".
Zasłużeni dla serwisu Ministerstwo Sztuki
|